Mercurio, czemuż ty jesteś Mercurio! Źle urodzony pretendent do serca (bo o ręce nie potrafiłby nawet marzyć) pięknej Giuditty nosi imię po bożku kupców i złodziei, choć może też i po żywym srebrze, które bardzo przypomina temperamentem i zdolnością do zmieniania wyglądu. Córkę żydowskiego lekarza dzieli od niego status społeczny, wiara i świeżo wzniesiony mur weneckiego getta. Oboje są ze świata wykluczonych, choć każde – z innego. Wenecja 1515 roku dumna jest ze swojej republikańskiej tożsamości, stoi na straży praw i wolności swoich obywateli, najlepiej, jeśli są dobrze urodzeni, a przynajmniej dobrze ubrani. A coraz więcej jest takich, których nie wypada dostrzegać. Trzeba zignorować. Odizolować. Wygnać. Portowe miasto ma swoich opryszków, prostytutki, starych wiarusów, osłabłych żeglarzy, bezradne wdowy z dzieciakami, ma wreszcie swoich Żydów – ludzi napiętnowanych żółtymi beretami, bez względu na majątek i status społeczny. Zamykanych na noc jak zwierzęta w zagrodzie.
„Dziewczyna, która sięgnęła nieba” jest, wbrew przesłodzonej okładce, powieścią łotrzykowską i przygodową, a przy tym płomiennym romansem z gorącymi porywami serca i ciała, zdradą i zemstą, sztyletem i trucizną. I pozycją zupełnie szczególną w dzisiejszej prozie: historią czerpiącą z romantycznego dziedzictwa Victora Hugo, Dumasa ojca, Gautiera czy Rostanda. Kto kiedyś wstrzymywał oddech nad „Nędznikami” i „Hrabią Monte Christo”, płakał nad Cyranem de Bergerac a z Dylem Sowizdrzałem płakał i śmiał się na przemian – właśnie znalazł dla siebie lekturę, która przypomni mu trochę tamtych emocji. Nie twierdzę, że jest to opowieść, która przetrwa stulecie, ale czuje się, że Luca di Fulvio też kochał młodzieńczą miłością tamte opasłe tomy, czytywane z latarką pod kołdrą.
Powieść Luki di Fulvio nie przytłacza nadmiarem historycznych szczegółów – o szesnastowiecznej Wenecji dowiadujemy się tyle, ile potrzeba, ale jestem przekonana, że autor doskonale czuje klimat, epokę i literacką konwencję, gdyby więc skierował soczewkę w inną stronę, obraz byłby równie harmonijny i nie nadmiernie przeładowany. Współczesny język, dowcipne dialogi, krwiste postaci – czegóż chcieć więcej? Mimo śmiałych nawiązań do romantycznej tradycji, oszczędzono czytelnikowi „rozpoznań” i domknięcia wszystkich wątków, a najciekawsza i najbardziej tajemnicza z postaci nie zdradziła sekretów swej przeszłości do końca. Aż się prosi o prequel, tym razem gdzieś w Konstantynopolu…