Paryż podziemny – tunele metra, kanały pamiętne z Nędzników, katakumby kryjące niezmierzoną masę szkieletów z minionych stuleci, wapienne groty pod piwnicami miasta, pełne zapomnianych przedmiotów, niegdyś – rupieci, teraz już zabytków. Cóż za wspaniała i oryginalna sceneria dla śledztwa prowadzonego przez amerykańskiego detektywa na wakacjach! Skuszona niekonwencjonalnymi trasami wycieczek po Paryżu sięgnęłam po książkę… No cóż, był to mój pierwszy kontakt z detektywem Monkiem, nie oglądałam ani jednego odcinka serialu, na podstawie którego powstała seria powieści. Kolejność „najpierw serial, potem cykl książek” daje przeważnie opłakane efekty, tym razem nie byłoby może aż tak źle, gdyby nie główny bohater. Bo to nie Paryż miał mieć tu monopol na oryginalność. To detektyw Monk, kłębek obsesji i natręctw niemal uniemożliwiających mu życie, który może i interesująco wypada w filmie, skoro nakręcono kilka sezonów, a serial ma podobno wiernych fanów także i w Polsce jednak w powieści, oglądany oczami
asystentki, zafascynowanej (żeby nie powiedzieć więcej) i próbującej łopatologicznie wyjaśniać czytelnikom jemu właściwy, osobliwy ogląd świata, po pierwszych kilkudziesięciu stronach staje się farsowy jak jego strój i powtarzalny jak jego natręctwa.
Podziemny Paryż – prawdziwy, czy nie, ma wiele szczególnego uroku. Niebanalne jest także miejsce głównej powieściowej zbrodni. Aż szkoda tej scenerii na komiksowe morderstwa, rozwiązywane przez Monka z zamkniętymi oczami, w amerykańskim tempie.
Odkryłam jeszcze jedno przestępstwo. Nie, nie morderstwo. Oszustwo, albo wyłudzenie, popełniane w trybie ciągłym. Winnym jest psychiatra Monka, doktor Kroger, uporczywie leczący u głównego bohatera nerwicę natręctw. A ja, po lekturze Dziwnego przypadku psa nocną porą wiem, że to żadna nerwica. Monk cierpi na podręcznikowy wprost zespół Aspergera. Ten typ tak ma.