Przyznam się, że do czytania kolejnej książki Mary Roach podchodziłem z pewnymi obawami. Czego możemy bowiem spodziewać się po autorce, która w swoich książkach mierzyła się ze śmiercią? Po wywołujących obrzydzenie nieboszczykach, po budzących metafizyczne dreszcze duchach, nadszedł czas na bardziej przyjemną tematykę. Któż z nas nie słyszał o seksie? Czyż nie jest to temat dostateczne eksploatowany w mediach, wyrastający na jeden z ulubionych motywów kultury popularnej? Mary Roach nie byłaby sobą, gdyby również na ludzką seksualność nie spojrzała od strony laboratoryjnych badań.Amerykańska dziennikarka, nie po raz pierwszy zresztą, wynajduje osobliwe informacje, spotyka się z nieszablonowymi ludźmi oraz uczestniczy w przeróżnych eksperymentach, które opisuje ciekawie, rzeczowo i z humorem.
Historia laboratoryjnych badań nad ludzką seksualnością jest krótka. Rozpoczyna się tak naprawdę w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, chociaż autorka nie zapomina o odważnych pionierach w tej dziedzinie, takich jak na przykład osławiony swoim raportem Alfred Kinsey oraz uważany za ojca behawioryzmu John B. Watson. Zresztą wątków archiwalnych, takich jak stosowne fragmenty Młota na czarownice, czy osiemnastowiecznych broszurek na temat masturbacji również nie mogło zabraknąć. Jednak dla Amerykanki i wiele bardziej liczą się współczesne badania, które niezmiennie obracają się wokół dwóch podstawowych problemów. Po pierwsze, męskiej impotencji, której można przeciwdziałać uzyskanym w 1998 roku „darem niebios”, zabiegami chirurgicznymi doktora Hsu (traktującymi męskie członki jak węże na tajwańskim targu) lub różnego rodzaju implantami, zwanymi pieszczotliwie penisami ostatniej szansy. Po drugie, kobiecego orgazmu, który do dnia dzisiejszego budzi niemalże ideologiczne swary w gronie seksekspertów
spierających się o znaczenie ciała i jego przeróżnych części (łechtaczki, pochwy, punktu G) oraz umysłu. W tym wszystkim nie mogło zabraknąć opisów przeróżnych urządzeń i maszyn służących do dawania rozkoszy, albo reprezentowania tej ostatniej, dla dobra nauki i całego społeczeństwa. Dlatego Mary Roach nie zawahała się osobiście odwiedzić rozsianych po całym świecie ośrodków badawczych, lecz również samej wziąć udział w naukowych eksperymentach. W związku z tym, reporterka do swojej pracy zaangażowała swojego męża, z którym odbywa stosunek seksualny w zaciszu Jednostki Diagnostycznej London’s Heart Hospital, który został utrwalony w ultrasonograficznym nagraniu. Innymi słowy, książka w swoich „najbardziej gorących” momentach przypomina komedię sytuacyjną, w której główna bohaterka zdaje się dobrze bawić. I chociaż trudno uznać Mary Roach za osobę pruderyjną, to pomyliłby się ten, kto zarzuciłby jej bezwstydność. Amerykańska dziennikarka nie zamierzała, w moim odczuciu, nikogo gorszyć, wprawiać w
zakłopotanie, lecz przede wszystkim dobrze poinformować o tym, co dzieje się w miejscach, które zajmują się naukowym badaniom na temat ludzkiej seksualności.
Czy jej się to udało? Wydaje się, że kolejne dzieło autorki Sztywniaka skazane jest na sukces. Chwytliwy temat, charakterystyczny styl, sympatyczna osobowość autorki plus masa ciekawostek sprawiają, że Bzyka czyta się z niesłabnącą przyjemnością. Reporterce, pomimo nagromadzonej wiedzy, udaje się uniknąć zaleceń znanych z poradników, a zamiast filozoficznych wywodów w stylu następców Freuda i Foucaulta otrzymamy anatomiczne szczegóły, oraz pozornie, naiwne pytania, które niejednokrotnie wprawiają w konsternację profesjonalnych seksuologów. Mimo tego książka stanowi rodzaj hołdu dla tych ostatnich, których działalność do dnia dzisiejszego budzi kontrowersje i podejrzenia o niecne zamiary. Albowiem w parze nauka i seks, nie jest ważne pytanie, „Jak wygląda życie seksualne naukowców?”, lecz inne zagadnienie: „W jaki sposób naukowcy badają ludzką seksualność?”.