Trwa ładowanie...
recenzja
03-08-2011 00:12

Po śmierci wszyscy gnijemy

Po śmierci wszyscy gnijemyŹródło: Inne
d1fuv25
d1fuv25

Czy to normalne, że wybitny specjalista w rzadkiej dziedzinie i wykładowca uniwersytecki porzuca Londyn, by przyjąć posadę wiejskiego lekarza w wiosce Manham, gdzieś na wschodzie Anglii? Pewnie nie, ale sytuacja osobista Davida Huntera daleka jest od normalności. Tragedia wpędziła go paskudną melancholię, a eskapizm miał być poszukiwaniem równowagi duchowej. Hunter porzucił swoją dotychczasową pracę antropologa sądowego i wysiadł na małej stacji kolejowej, moknąc i nienawidząc życia. Manham okazało się być zamkniętą społecznością, do której pełny wstęp można mieć niczym do ekskluzywnego klubu – w drugim pokoleniu. Hunter, mimo lat pracy, zawsze pozostawał tym nowym i tym obcym, nie to co jego pracodawca, Henry Maitland, leczący miejscowych od zawsze. Nie dziwmy się więc, że znalezienie brutalnie zamordowanej kobiety w pierwszym rzędzie rzuca podejrzenie na „nie naszych” i doktor David, zaprzyjaźniony z ofiarą, staje się jednym z podejrzanych.

Debiut Simona Becketta, pierwsza z cyklu książek o sądowym antropologu Davidzie Hunterze, na dobrą sprawę powinien przejść niezauważony. Składa się bowiem z samych schematów: mamy poobijanego przez życie, zniechęconego bohatera w starciu z seryjnym mordercą, który upodobał sobie zabijanie kobiet w wyjątkowo bestialski sposób i zagadkę, której rozwiązywanie wraz z Hunterem powinno nas doprowadzić do sprawcy, który poniekąd sam się o to prosi. Pokrewieństwo wielu rozwiązań fabularnych oraz klimatu z * Milczeniem owiec* Thomasa Harrisa być może niezamierzone, ale gołym okiem widoczne. Oczywiście Beckett jest sprawnym rzemieślnikiem – wie jak prowadzić akcję, jak mylić tropy, jak budować postacie i jak zaskakiwać czytelnika. Zna wszystkie triki swego fachu i potrafi ich użyć tak, że są skuteczne, przykuwają uwagą, powodują, że chcemy czytać dalej,
podobnie jak chcemy, aby prestidigitator wyciągnął królika z kapelusza, choć widzieliśmy tę sztuczkę wiele razy i wiemy, jak się ją wykonuje. Hunter jako bohater byłby również bardzo tuzinkowy, gdyby nie jeden szczegół: jego profesja. Myślę, że popularność cyklu jego przygód, prócz oczywiście syndromu inżyniera Mamonia, wynika z niezdrowej ciekawości; główny bohater bowiem potrafi zmuszać zwłoki do mówienia, jako specjalista od rozkładu ciała potrafi wiele powiedzieć o zbrodni, analizując tytułową chemię śmierci. Obszerne fragmenty rozważań Huntera stanowią najmocniejsze partie powieści i osoby o większej od przeciętnej wrażliwości z pewnością poczują się nieswojo. Bohatera mało obchodzi mistyka śmierci, skupia się na całym jej materializmie, który my staramy się zignorować, spalając lub grzebiąc naszych zmarłych w ziemi. Werystyczne opisy faz pośmiertnego rozkładu, wykorzystywania ciał jako miejsca lęgu owadów, wreszcie, co nie bez znaczenia, uzmysławianie, że niemal sensualnie odczuwalny trupi odór
powstał z materii, która kilka dni wcześniej była młodą i piękną kobietą, pełną życia, zdolności i planów, to obraz cienkości granicy między życiem a śmiercią. Hunter niespecjalnie się nad tym zastanawia, czuje dyskomfort, i to raczej natury profesjonalnej, gdy przychodzi mu badać szczątki osoby, którą znał, boi się, że owa znajomość zaburzy bezstronność jego oceny. Autor nie daje ani jemu, ani nam odsapnąć, akcja toczy się w coraz szybszym tempie, jednak czytelnik nie może o tym zapomnieć, nie czuć charakterystycznej woni kostnicy czy zakładu pogrzebowego. Nie zadziałał tu kryminalny paradygmat, że ofiara po swoim zgonie staje się tylko elementem układanki, zagadki, którą trzeba rozwiązać. Hunter wciąż i wciąż analizuje zwłoki, wciąż przypomina nam, że zbrodnia to nie zabawa, że śledztwo w sprawie morderstwa nie jest jedynie fajną łamigłówką do rozwiązania, być może trampoliną dla czyjejś kariery, ale jego efektem jest śmierć, gnicie, rozkład i robactwo.

Wiem, że Chemia śmierci jest w gruncie rzeczy trywialnym kryminałem detektywistycznym, z tym, że pałeczkę przejmuje nie fachowiec od szukania sprawcy, inspektor czy prywatny detektyw, a ktoś, kto w normalnych okolicznościach pojawiłby się jako technik, gdzieś na drugim planie. Hunter nie jest tylko bezstronnym analizującym dowody, lecz aktywnym uczestnikiem wydarzeń, choć przyznać trzeba, że wciągniętym w to wbrew swej woli i z dużymi oporami. Czytając Chemię śmierci odczuwa się niezdrową fascynację, podglądamy śmierć i widzimy ją w pełnej swej biologicznej nieczystości krasie. Na fabułę machnijmy ręką – nihil novi sub sole.

d1fuv25
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1fuv25