Trwa ładowanie...
recenzja
06-05-2010 14:48

Po pierwsze – nie nudzić

Po pierwsze – nie nudzićŹródło: Inne
d1a8gd0
d1a8gd0

Prawo to chyba ponadczasowe, przestrzegane przez wszystkich bodaj mówców, którzy na względzie mają nie tylko komfort psychiczny swego audytorium, ale i swój własny – jakaż to bowiem przyjemność oglądać ziewające, pokładające się w ławkach persony, których średnio interesuje tak treść wywodu, jak i osoba retora? Ano żadna. Kto więc ma trochę oleju w głowie, a i szacunku dla siebie i innych, tak sprawnie ten wywód poprowadzi, że nie tylko nie zamęczy, ale i zaciekawi. Dzięki Kapeluszowi na wodzie poznajemy jednocześnie dwie takie osoby – księdza Józefa Tischnera, któremu książka jest poświęcona, oraz samego autora, który potencjał swego bohatera sprawnie wykorzystał i przedstawił nam opowieść nieprzeciętną, składającą się z szeregu luźno powiązanych wątków, a jednak dającą naprawdę spójny efekt końcowy. Bonowicz wielki ma zresztą do Tischnera sentyment – w rok po jego śmierci wydał pasjonującą i wyczerpującą biografię kapłana, nominowaną nawet do Nagrody Literackiej NIKE. Opracował też zbiór jego
rozważań pod wspólnym tytułem Miłość nas rozumie oraz Myśli wyszukane ks. Józefa Tischnera . Postać duchownego jest mu więc dobrze znana i to w książce naprawdę można wyczuć – tę rzetelność i kompetencję, przy jednoczesnym poszanowaniu tego, o którym się pisze, i tego, dla którego się pisze. Najnowsza książka Bonowicza nie tylko oddaje bowiem hołd zmarłemu przed dziesięcioma laty Tischnerowi, ale i stanowi prawdziwy ukłon w stronę czytelnika – oto otrzymujemy książkę niesamowicie lekką, po której możemy poruszać się bez zachowania konsekwencji czytania, bez ulegania prezentowanej tu chronologii – każdy z rozdziałów równie dobrze mógłby być czytany z osobna, każdy zawiera ten sam, niezwykle pozytywny obraz księdza-filozofa, któremu równie blisko było do Boga, jak i do ludzi.

Kapelusz na wodzie nie jest jednak biografią w pełnym tego słowa znaczeniu, przytłaczającą nadmiarem dat i faktów, a raczej niezobowiązującą historią o człowieku, dla którego drugi człowiek był rzeczą najważniejszą. Tischnerowskie książki rozeszły się w wielotysięcznych nakładach, jego telewizyjne programy śledziły miliony, na jego wykłady przybywały studenckie tłumy. Bonowicz we wszystkich swoich publikacjach stara się odpowiedzieć tak naprawdę na jedno podstawowe pytanie – na czym tak właściwie polegał fenomen księdza Tischnera? Skąd brała się jego pogoda ducha, niezmącona nawet w obliczu nachodzącej śmierci? Skąd nieustanna afirmacja drugiego człowieka, absolutne poszanowanie go bez względu na winy? Otóż Tischner był przede wszystkim zwolennikiem myślenia chrześcijańskiego, pełnego dobroci i wyrozumiałości, bez miejsca na drwiny i szykany. Jego dystans do kościelnych zakazów i nakazów, brak zainteresowania wszelkimi zaszczytami i awansami, prosta, życiowa mądrość – wszystko to składało

się na wizerunek duchownego dość – jak na tamte czasy – niecodzienny. Wystarczy przypomnieć, że święcenia kapłańskie przyjmował on w roku 1955, a więc w okresie niezwykle dla Kościoła trudnym. Droga do tegoż kapłaństwa nie była jednak drogą łatwą i oczywistą – rozdarty między literaturą i filozofią Tischner wielokrotnie się wahał. Raz obranej drogi nigdy jednak nie żałował i z pełnym poświęceniem uczestniczył tak w życiu duchowym, jak i intelektualnym ówczesnej Polski. I o tym właśnie jest ta książka – o życiu polskiego księdza, który podczas swej posługi ani na moment nie zapomniał, komu właściwie służy. Jego charyzma i nietuzinkowe poczucie humoru przez lata zjednywały mu więc przyjaciół i słuchaczy, którzy tak do niego lgnęli, że kapłanowi brakowało czasu na pracę i sen. Kiedy jego bacówkę zaczęły odwiedzać tłumy, dla hecy wywieszał na drzwiach karteczkę z napisem: „Pukać tylko w razie wybuchu III wojny światowej”. Wyczerpany niekończącymi się wizytami i duszpasterskimi obowiązkami, żartobliwie wydawał
instrukcje: „Proszę mnie nie budzić pod żadnym pozorem. Chyba, że zniosą celibat – wtedy natychmiast”. Mimo to drzwi jego domu były otwarte zawsze i dla wszystkich.

W tym roku przypada dziesiąta rocznica śmierci księdza Tischnera. Mimo to jego nauki nie straciły na aktualności, przytaczane przez niego anegdoty nadal bawią do łez, a historie z jego udziałem wciąż cieszą się sporym zainteresowaniem. „Mówią o mnie bardzo różnie – jedni, że wywodzę się z prawicy, inni, że z lewicy, a ja jestem z Łopusznej” – stwierdził raz Tischner. I faktycznie, dla większości ludzi przez całe życie pozostawał właśnie Józkiem z Łopusznej – prostym, życzliwym człowiekiem, przymykającym oko na to, co wypada, a czego nie, i proponującym swoim słuchaczom zupełnie nową jakość dialogu. Bonowicz obficie cytuje liczne wywiady, artykuły czy odczyty Tischnera, które tego obrazu starannie dopełniają. Kapelusz na wodzie to przede wszystkim zbiór arcyzabawnych anegdot, których uzbierało się do dziś sporo. To także świadectwa tych, którzy go znali i podziwiali. Tischner szybko stał się przecież osobą medialną, którą całe zastępy dziennikarzy coraz częściej prosiły o wypowiedzi na przeróżne

d1a8gd0

tematy. Kiedy te najścia zaczęły nieco irytować pozostałych księży, zaczęto nawet żartować: „Wstaję rano, włączam radio: Tischner. Włączam telewizor: Tischner. Idę do kościoła odprawić mszę – i aż się boję otworzyć tabernakulum…”. Wszędzie było go bowiem pełno – starał się przyjmować wszystkie zaproszenia, odpowiadać na wszystkie pytania. Bonowicz opowiada więc o jego rozmaitych przyjaźniach zarówno ze studentami i bliskim z Łopusznej, jak i Romanem Ingardenem czy Karolem Wojtyłą. Lekkość wywodu Tischnera, jego niekwestionowana śmiałość i zamiłowanie do autoironii przysparzały mu bowiem przyjaciół bez względu na kwestie religijne czy światopoglądowe. Podobnie zresztą jak operowanie góralszczyzną, w której żarty wychodziły mu nieprzeciętne – mawiał nawet, że to, czego nie da się przetłumaczyć na góralski, musi być nieprawdziwe, nieautentyczne. Bonowicz wiernie tę gwarę w swej książce oddaje, tak jak i inne jego cechy czy zwyczaje. Nie trzeba zresztą Tischnera znać, żeby czerpać z tej pozycji niemałą radość –
autor bowiem niezwykle zgrabnie snuje przed nami tę opowieść, w przystępny sposób dokumentując żywot człowieka naprawdę wielkiego. Bez patosu, bez ubarwiania. Skromnie, acz z dowcipem – w iście Tischnerowskim stylu.

d1a8gd0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1a8gd0