Trwa ładowanie...
dehnel
26-04-2010 12:26

Po jakiemu mówi Raskolnikow?

Czy bowiem nie mieli Państwo nigdy wrażenia, że bohaterowie i narratorzy książek tłumaczonych mówią polszczyzną nieco, hm, nie chcę powiedzieć „szemraną”, ale specyficzną?

Po jakiemu mówi Raskolnikow?Źródło: Inne
d1c5eqw
d1c5eqw

Pytanie to w tytule postawione tak śmiało można rozwijać na najróżniejsze sposoby. Czy postaci literackie naprawdę mówią? Czy mają wolną wolę (przynajmniej na poziomie wypowiedzi), czy zupełnie ulegają piszącemu? A jeśli mówią, to czy mówią w języku autora, w języku tłumacza i czytelnika? A może język to sprawa w ogóle tak własna i osobnicza, że nie powinniśmy zakładać, że język autora czy tłumacza jest językiem czytelnika, tylko że po prostu jakoś się spotykają, w pół drogi.

Chodzi mi jednak o zupełnie co innego. O Raskolnikowa, ale i o Emmę Bovary czy wojaka Szwejka takich, jakich ich znamy z własnych półek, z dawnych i nowszych lektur, w tym lektur szkolnych (o ile oczywiście nie poznikają z kanonu, co wielce prawdopodobne). Czy bowiem nie mieli Państwo nigdy wrażenia, że bohaterowie i narratorzy książek tłumaczonych mówią polszczyzną nieco, hm, nie chcę powiedzieć „szemraną”, ale specyficzną? Czy możemy sobie powiedzieć zupełnie szczerze, że Rodion Raskolnikow mówi po polsku, albo, przeciwnie, że Emma Bovary mówi po francusku (z normandzkim akcentem z okolic Rouen)? Wydaje mi się, że są gdzieś między jednym językiem a drugim, że bohaterowie (a zwłaszcza narrator) mówi do nas jakimś dziwnym narzeczem, i słowo „narzecze” wydaje się tu bardzo pasować, bo gdzieś tam pobrzmiewa w nim rzeka, łączące się dopływy.

Owszem, przywykliśmy już do tych dykcji. Nie tylko dlatego, że łączy nas wspólnota europejskiej kultury, antyk i chrześcijaństwo, myśl oświeceniowa i nurt romantyczny, cały bagaż wspólnych skojarzeń, symboli i archetypów, ale i dlatego, że mamy za sobą długą tradycję przekładów; cechy specyficzne „duszy” czeskiej, rosyjskiej czy francuskiej, są nam bliższe, bo znamy Hrabala i Haska, Dostojewskiego i Czechowa, Flauberta i Balzaka. Znamy tak dobrze, że są również w jakimś sensie częścią naszej tradycji, bo przecież przekład Eugeniusza Oniegina Tuwima czy Wielkiego testamentu Boya-Żeleńskiego to również wielka polska literatura. Podobnie jak generowane przez lekturę przekładów nawiązania do Baudelaire’a u Grochowiaka, czy do Hrabala u Huellego. Ale, co ciekawe, tę bliskość czujemy nie tylko na poziomie doboru słów, rekwizytów, lokalnego kolorytu, ale właśnie już na poziomie frazy, w której przechowuje się tajemniczym sposobem melodia języka oryginału. Każdy z Państwa umiałby na poczekaniu wymyślić zdanie
otwierające modelową nowelkę, bajkę czy powieść rosyjską, francuską czy czeską.
I wydaje mi się, że podmiana imion i nazwisk niewiele by tu zmieniła. Spróbujmy.

Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, za siedmioma borami, był, żył car-ojczulek, Iwan, srogi a okrutny, bogacz wielki, co całymi dniami po pałacach chodził szczerozłotych, szczerozłotą łyżką kawior pierwszego sortu zajadał, a bojarzy jego jeno mu się w pas kłaniali i ślinkę przełykali ze smakiem. Co spojrzy srogo – oni w pas, co brew zmarszczy – oni w podskokach. A on się tylko śmieje gromko i kolejną łyżkę kawioru pożera szczerozłotą łychą.

d1c5eqw

Jeżeli było coś, co pan Havliček, aptekarz i zapalony cyklista, lubił bardziej niż poranek za aptekarską ladą, przerywany krótkimi wyskokami za przepierzenie, gdzie popijał łyczek pardubickiego piwa, ocierał usta zarękawkiem i wracał z uśmiechem pod wąsem i piwną pianą na wąsie, to były to te poranki, kiedy do apteki zaglądała panna Jitka z pobliskiej cukierni, zwłaszcza, jeśli były to poranki letnie, w które wszelkie walory panny Jitki prezentowały się w pełnych kształtach pod sukienkami z cieniutkiego kretonu w drobne kwiatki, przez co łysina pana Havilčka, aptekarza i zapalonego cyklisty, pokrywała się wylewnym rumieńcem, a wąs drgał nieco, ozdobiony piwną pianą.

Księżna de Chaulieu, wysiadłszy ze przepysznego ekwipażu, kazała czekać pannie de Beaunne w powozie, sama zaś, szeleszcząc suknią z bladoróżowej tafty, przestąpiła progi smętnej kamieniczki przy rue de Saint-Léonard, która od dnia swego zbudowania nie gościła jeszcze damy tak szlachetnie urodzonej, nie widziała tak wspaniałych diamentów ani nie wąchała tak wykwintnych perfum, które snuły się za salonową lwicą jak stadko jej wielbicieli w Operze. Księżna złożyła parasolkę, posłała konsjerżowi rozkoszny uśmiech, od którego cały się rozpłynął w lansadach i, nie zwracając uwagę na cuchnącą sień ani rozpadającą się balustradę, ruszyła na pięterko, gdzie spodziewała się zastać kawalera d’Estrées.

Przełóżmy to sobie najpierw z jednego na drugie najprościej, zmieniając imiona:

Księżna Lazarová, wysiadłszy ze swojego ekwipażu, kazała czekać pannie Anežce w powozie, a sama, szeleszcząc suknią z bladoróżowej tafty, przestąpiła progi smętnej kamieniczki przy Masarykových Námêsti, która od dnia swego zbudowania nie gościła jeszcze damy tak szlachetnie urodzonej, nie widziała tak wspaniałych diamentów ani nie wąchała tak wykwintnych perfum, które snuły się za salonową lwicą jak stadko jej wielbicieli w Národným Divadle. Księżna złożyła parasolkę, posłała konsjerżowi rozkoszny uśmiech, od którego cały się rozpłynął w lansadach i, nie zwracając uwagę na cuchnącą sień ani rozpadającą się balustradę, ruszyła na pięterko, gdzie spodziewała się zastać kawalera Havlička.

d1c5eqw

Oczywista bzdura. Zmieńmy jeszcze trochę terminów, właściwych dla kultury oryginału:

Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, za siedmioma borami, był, żył prezydent Republiki-ojczulek, Jean-Pierre, srogi a okrutny, bogacz wielki, co całymi dniami po pałacach chodził szczerozłotych, szczerozłotą łyżeczką pate do foie-gras pierwszego sortu zajadał, a ministrowie jego jeno mu się w pas kłaniali i ślinkę przełykali ze smakiem. Co spojrzał srogo – oni w pas, co brew zmarszczył – oni w podskokach. A on tylko się śmiał gromko i kolejną łyżkę pate de foie- gras pożerał szczerozłotą łyżeczką.

I wreszcie zmieńmy wszystko, co się da:

d1c5eqw

Jeżeli było coś, co Fiodor Andriejewicz Pryskunin, kupiec i najpierwszy karciarz w całej Omskiej Guberni, lubił bardziej niż środowe popołudnie za ladą, przerywane krótkimi wyskokami za przepierzenie, gdzie wychylał stakańczyk Stolicznej, ocierał wargi kułakiem i wracał z uśmiechem na szerokiej, rosyjskiej, szczerej twarzy, to były to te poranki, kiedy do sklepu zaglądała Awdotia Iwanowna z pobliskiego szynku, zwłaszcza, jeśli było to popołudnia letnie, gdy hoża pierś Awdotii w całej krasie w wycięciu futrzanego serdaczka, przez co łysina Fiodora Adriejewicza, kupca i najpierwszego karciarza w całej Omskiej Guberni, nabiegała krwią a wąs drgał dziko.

Nie wiem, czy Państwo się ze mną zgodzą, ale nawet pomimo zmiany imion, nazw, realiów (Rosjanin wedle stereotypu z oczywistych przyczyn nie jest w stanie pracować rankiem, Rosjanki nawet w lipcu noszą futra, a wszyscy do kupy są dzicy jak białe niedźwiedzie) zostało tu trochę czeskości. A to, co w ostatnim przekładzie było naprawdę „rosyjskie” to „uśmiech na szerokiej, rosyjskiej, szczerej twarzy” i „najpierwszy karciarz w całej Omskiej Guberni”, i to nie za sprawą Omska czy guberni, ale dlatego, że to właśnie są odpowiednie frazy rosyjskie, zadomowione w polszczyźnie.

Mamy więc naszą polską „frazę czeską”, „frazę rosyjską”, „frazę francuską”, które oczywiście największe zastosowanie mają w przekładach klasyki, trudno bowiem wymagać, byśmy przekładali Houellebecqa Balzakiem a Hollinghursta – Szekspirem. No, chyba, że przekładamy Linię piękna Hollinghursta, która jest cała napisana Henrym Jamesem, wtedy musimy się odwołać do polskiej frazy Jamesowskiej. Chyba, rzecz jasna, że jesteśmy Lesławem Halińskim, który tę znakomitą, wyróżnioną nagrodą Bookera powieść przełożył na język polski językiem średnio zdolnego maszynisty kolejki wąskotorowej spod Małkini – nie urażając, oczywiście, honoru polskich kolejek wąskotorowych i ich maszynistów. Tłumacz umiał skutecznie wypłoszyć z Hollinghursta cały wdzięk, dowcip i polot, przez co fantastyczna fraza the tuner was a cardiganed sadist zmienia się w stroiciel miał na sobie rozpinany sweter i okazał się sadystą, a zwięzłe ”Yuck, not foi gras," Catherine said w rozwlekłe – O nie. Tylko nie pasztet z gęsich wątróbek – zaprotestowała
Catherine. I tak dalej, co akapit. Kto może, niech czyta The Line of Beauty w oryginale, kto nie może – niech się nawet nie zabiera do lektury. Zmęczy się, a o maestrii i lekkości pióra Alana Hollinghursta i tak nie będzie miał pojęcia.

d1c5eqw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1c5eqw

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj