Chciała odbierać broń szaleńcom i kryminalistom. Szybko napotkała opór
Choć jej ciepły uśmiech znają wszyscy, w swojej karierze Kamala Harris niejednokrotnie dała się poznać jako twarda, zdecydowana negocjatorka. Przemawiając na rzecz ograniczenia dostępu do broni, Harris mówiła o "poruszających zdjęciach". - Wszędzie widać zakrwawione ciałka. Dzieci, dzieci, dzieci - powtarzała kongresmenom. Bez skutku.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak publikujemy fragment książki Dana Moraina "Kamala Harris. Pierwsza biografia".
Rozdział 16. Poruszające zdjęcia
Centrum handlowe w Tucson w Arizonie. Jared Lee Loughner, 22-letni schizofrenik wyrzucony z lokalnej uczelni ze względu na dziwaczne zachowanie, wyciąga kupiony legalnie samopowtarzalny glock dziewiątkę z magazynkiem na 30 naboi i zaczyna strzelać. Zostawia za sobą sześć trupów i ranną w głowę kongresmankę Gabrielle Giffords. Jest 8 stycznia 2011 r.
Dwa dni wcześniej Kamala Harris została zaprzysiężona na prokuratora stanowego Kalifornii. Jeszcze jako prokurator okręgowa w San Francisco opowiadała się za ograniczeniem ilości broni na ulicach miasta. Teraz zamierzała zwiększyć kontrolę władz stanowych nad jej posiadaczami. Masakra w Tucson ponownie zwróciła uwagę opinii publicznej na problem wykorzystywania broni palnej do przestępstw, zwłaszcza przez osoby, które nigdy nie powinny mieć do niej dostępu. Szczęśliwie dla Kamali Harris jej poprzednik wprowadził ustawę, która dawała solidne podstawy do działania.
Gdy w 1998 r. Bill Lockyer zdecydował się kandydować na prokuratora stanowego Kalifornii, był liderem Partii Demokratycznej w stanowym Senacie. Jako zwolennik kontrolowania dostępu do broni stanął w szranki z republikaninem ostro krytykującym zakaz posiadania broni automatycznej. Kampanię wyborczą oparł na tym kontraście. Żeby przekonać wyborców, wykorzystał w telewizyjnym spocie zdjęcia z krwawej strzelaniny, do której doszło w 1997 r. w północnym Hollywood. Uzbrojeni w półautomaty dwaj mężczyźni, którzy napadli na bank, walczyli z policją z Los Angeles przez ponad trzy kwadranse, raniąc 11 funkcjonariuszy. Przewaga napastników nad stróżami prawa była tak duża, że w pewnej chwili kilku zdesperowanych policjantów pobiegło do pobliskiego sklepu z bronią i wypożyczyło od właściciela siedem karabinów typu AR-15 oraz dwa tysiące naboi.
Kalifornijczycy sprzeciwili się kiedyś zaostrzeniu przepisów dotyczących broni palnej. I ten raz wystarczył. Sukces wyborczy Lockyera dowiódł, że warto było zająć twarde stanowisko w sprawie kontroli właścicieli tej broni. W kolejnych latach władze stanu wprowadzały kolejne, coraz surowsze ograniczenia. W konsekwencji Kalifornia została jednym z najbardziej restrykcyjnych pod tym względem stanów.
W 2001 r. prokurator stanowy Lockyer wpadł na pomysł zestawienia dwóch baz danych. W pierwszej znajdowały się nazwiska właścicieli zarejestrowanej broni palnej, w drugiej – notowanych przestępców, sprawców przemocy domowej oraz osób uznanych przez sąd za niepoczytalne i poddanych przymusowemu leczeniu psychiatrycznemu. Krótko mówiąc, wszystkich, którzy ze względu na kryminalną przeszłość, przemoc lub chorobę psychiczną nie powinni dostać do ręki nawet kuchennego noża. Lockyer zamierzał wprowadzić ustawę, na mocy której władze zyskałyby prawo wglądu do obu baz i ich porównania, a tym samym możliwość odebrania broni osobom niepowołanym.
Najbardziej krwawa strzelanina w historii Stanów Zjednoczonych
Szukając inicjatora ustawy, prokurator zwrócił się o pomoc do przyjaciela, senatora stanowego Jima Brulte’a, potężnego faceta, genialnego polityka i co ciekawe – republikanina z południowej Kalifornii. Firmowana przez Brulte’a ustawa przeszła bez głosu sprzeciwu. Poparło ją nawet NRA, choć potem szybko zmieniło zdanie. Od tego czasu jego przedstawiciele starają się, zresztą bez powodzenia, doprowadzić do zmiany przepisów.
Dzięki inicjatywie Lockyera powstała baza danych osób niepowołanych do posiadania broni: Armed and Prohibited Person System (APPS). Mimo pokracznej nazwy jest to jedno z najbardziej dalekosiężnych rozwiązań prawnych, jakie kiedykolwiek zostały wprowadzone przez prokuratora stanowego Kalifornii.
Kiedy w styczniu 2011 r. prokuratorem stanowym Kalifornii została Kamala Harris, na liście niepowołanych w świetle APPS znalazło się blisko 18 tys. osób, posiadających łącznie 34 tys. sztuk broni palnej. Departament Sprawiedliwości stanu Kalifornia wyznaczył 18 agentów, powierzając im misję odebrania broni wskazanym właścicielom. Kamala Harris chciała, by agentów było dwukrotnie więcej. I tu pojawił się problem – pieniądze.
W Kalifornii trwał bowiem kryzys. W budżecie stanu brakowało 27 mld. Gubernator Jerry Brown ciął wydatki, gdzie się dało. Brakowało pieniędzy na wszystko, a tym bardziej na wsparcie nowych programów. Harris miała jednak sojusznika, przewodniczącego senackiej Komisji do spraw Budżetu i Polityki Fiskalnej Marka Leno. Leno mieszkał w Milwaukee, potem przeniósł się do Nowego Jorku (bo zamierzał zostać rabinem), a w 1981 r. osiadł w San Francisco. Otworzył sklep z szyldami i odnalazł miłość życia – Douglasa Jacksona. Byli razem do 1990 r., kiedy to Douglas zmarł na AIDS. Leno do końca opiekował się kochankiem.
Kamalę Harris poznał podczas kampanii wyborczej burmistrza Williego Browna w 1995 r. Od tamtej pory często jadał z nią lunch. W 1996 r. wybrali się razem na premierowy występ orkiestry symfonicznej San Francisco, a Leno dostąpił zaszczytu spędzania z Harrisami Święta Dziękczynienia w domu Shyamali. W 1998 r. burmistrz Brown powołał go do Rady Nadzorczej hrabstwa San Francisco, a później wspierał jego ambicje polityczne. Dzięki poparciu Browna Leno dostał się do izby niższej kalifornijskiego parlamentu, a potem do stanowego Senatu, gdzie zasiadał przez 14 lat, do 2016 r.
W Sacramento czekały na niego poważne wyzwania. Jako przewodniczący komisji musiał opracować roczny budżet i walczyć z producentami chemikaliów sprzeciwiającymi się zakazowi wykorzystania toksycznych substancji do produkcji mebli. Kazano mu również zmusić biznesmenów do podniesienia stawki minimalnej do 15 dol. za godzinę i wyjaśnić policjantom, dlaczego muszą mieć nakaz, by przeszukać cudzą komórkę. Jak obliczył "Los Angeles Times", wymagało to wprowadzenia 161 ustaw. Zawsze uprzejmy i uważny Leno był wprawdzie liberałem i nigdy nie zapominał o swoich korzeniach, ale umiał dogadać się z republikanami. Kamala Harris nie mogła sobie wymarzyć lepszego sojusznika.
W 2011 r. Leno wniósł projekt ustawy o utworzeniu funduszu na program ograniczenia dostępu do broni z wykorzystaniem pieniędzy zebranych w czasach, gdy obywatele kupowali ją bez ograniczeń. Zachęcając do jej przyjęcia, Harris obiecywała, że będzie ona chronić niewinnych mieszkańców Kalifornii, odbierając broń tym, którzy nigdy nie powinni byli jej mieć. Oczywiście zwolennicy swobodnego dostępu do broni natychmiast zaprotestowali, mieli jednak znikome szanse, bo polityka się zmieniła i stracili wpływy w stolicy stanu. Ostatecznie ustawa została przyjęta w kontrolowanej przez demokratów legislaturze po zastosowaniu partyjnej dyscypliny głosowania.
Do realizacji ustawy Harris wyznaczyła 33 agentów, choć przydałoby się ich znacznie więcej. Ich moce przerobowe obliczono na 2,5 tys. spraw rocznie. Tymczasem na listę osób, którym nie wolno było kupować broni, trafiało rocznie 3 tys. nowych nazwisk. Do końca 2012 r. zaległości urosły więc do 19 tys. spraw.
Tymczasem 14 grudnia 2012 r. dochodzi do tragedii. Adam Lanza uzbrojony we wzorowany na AR-15 karabinek szturmowy Remingtona oraz dwa pistolety – glocka i sigsauera – morduje 20 dzieci i 6 nauczycieli ze szkoły podstawowej Sandy Hook w Newtown w stanie Connecticut. Politycy Kalifornii reagują, wprowadzając nowe regulacje zmierzające do ograniczenia liczby przestępstw z użyciem broni palnej. Harris decyduje się zrewidować APPS.
Pięć tygodni po masakrze w szkole Sandy Hook spędziłem mroźną styczniową noc z 10 agentami Kalifornijskiego Departamentu Sprawiedliwości narzekającymi na niebezpieczną i wyjątkowo niewdzięczną pracę. Słuchałem opowieści o ściganiu byłych skazańców, nieprzewidywalnych wariatów i domowych tyranów. Wszystkim im należało odebrać broń, której w myśl nowego prawa nie powinni mieć.
Prokurator stanowa Kamala Harris przyjaznym okiem patrzyła na moje poczynania. Liczyła, że jako dziennikarz poczytnego w Kalifornii czasopisma "The Sacramento Bee" pomogę jej zdobyć poparcie stanowej legislatury dla ustawy, którą zamierzała wprowadzić. Ustawa ta miała w znaczący sposób rozszerzyć uprawnienia władz do przejmowania broni obywateli. Co ja z tego miałem? Ciekawy temat.
(…)
Harris zamierzała podwoić liczbę agentów i w pięć, góra siedem lat nadrobić powstałe w systemie zaległości. Zależało jej na szybkim przepchnięciu przez parlament ustawy Leno. Podano w niej konkretne kwoty – na dofinansowanie programu władze stanu miały przeznaczyć 24 miliony dolarów pochodzące z opłat pobieranych od nabywców broni. Ustawę przyjęto błyskawicznie, po niespełna czterech miesiącach, przy zaledwie garstce głosów sprzeciwu. Oczywiście obrońcy swobodnego dostępu do broni protestowali, ale w Kalifornii nikt się już z nimi nie liczył.
Uderza kontrast między tym, co po masakrze w Sandy Hook stało się w Sacramento, a co nie nastąpiło w Waszyngtonie. Przy wyraźnej zachęcie Harris kongresman Mike Thompson, demokrata z Napa Valley, weteran wojny w Wietnamie i myśliwy, wniósł do parlamentu projekt ustawy zakładającej federalne wsparcie dla stanów, które zdecydują się wprowadzić APPS. Szukając poparcia, Harris wysłała list do wiceprezydenta Bidena. Ona i jej zwolennicy przemawiali również w Kongresie. Na Kapitolu jednak przewagę mieli zwolennicy swobodnego dostępu do broni, dlatego ustawa Thompsona, podobnie jak wiele innych inicjatyw powstałych na fali oburzenia po masakrze w Sandy Hook, została w końcu odrzucona.
Harris poniosła też porażkę w Kalifornii – mimo wysiłków nie udało jej się doprowadzić do nadrobienia zaległości w przejmowaniu broni od osób niepowołanych. Gdy obejmowała urząd w 2011 r., na liście tych osób znajdowało się 18 268 nazwisk. W 2014 r., gdy ponownie została prokuratorem stanowym, ich liczba wzrosła do 21 249, a w 2016 r. – w ostatnim roku sprawowania przez nią urzędu – spadła, ale tylko nieznacznie, do 20 483.
Przemawiając na rzecz ograniczenia dostępu do broni, Harris mówiła o "poruszających zdjęciach". Twierdziła, że kongresmani, którzy wahają się, czy poprzeć ustawę, powinni zdobyć się na wysiłek i obejrzeć fotografie dzieci zamordowanych w czasie masakry w szkole Sandy Hook w Newtown.
– Wszędzie widać zakrwawione ciałka. Dzieci, dzieci, dzieci – powtarzała.
Powyższy fragment pochodzi z książki Dana Moraina "Kamala Harris. Pierwsza biografia", która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.