Niełatwo znaleźć człowieka, który by nigdy w życiu nie narzekał na to, co ma mu do zaoferowania system opieki zdrowotnej.Ale czy w takich momentach zdajemy sobie sprawę, że gdyby medycyna wciąż znajdowała się na takim poziomie, jak dwa tysiące, tysiąc czy nawet trzysta lat temu, mielibyśmy dużo więcej powodów do narzekań? Ba, może nie mielibyśmy już nawet okazji narzekać, bo jeśliby nas w dzieciństwie nie zmiótł dyfteryt czy jakaś zaraza jelitowa, mielibyśmy jeszcze możliwość paść ofiarą epidemii ospy (prawdziwej), dżumy lub cholery, a nawet banalnej anginy, zemrzeć z szoku i upływu krwi w trakcie operacji dokonywanej bez znieczulenia, zginąć z powodu powikłań pourazowych nierozpoznanych z racji niewykonania zdjęcia rentgenowskiego, albo pożegnać się ze światem wskutek bliskiego spotkania z rękami medyka nieodzianymi w aseptyczne rękawiczki i niemytymi po poprzednich pacjentach...
Zatem może przyda się nam wyprawa śladami ważnych osiągnięć medycyny, na którą zaprasza nas amerykański dziennikarz naukowy Jon Queijo. Każdy rozdział jego książki poświęcony jest nie tyle jednemu konkretnemu wynalazkowi, co raczej całemu ciągowi odkryć i wydarzeń, zainicjowanemu przez przypadkowe nieraz spostrzeżenie czy przez ciekawość jakiegoś badacza, a z czasem przekładającemu się na niespotykane wcześniej sukcesy w jednej lub wielu dziedzinach medycyny. Wyjątkiem jest jedynie rozdział 10, omawiający (w porównaniu z poprzednimi dziewięcioma – dość pobieżnie i prawie bez konkretów) rolę medycyny alternatywnej we współczesnym świecie.
Nawet czytelnik pasjonujący się literaturą popularnonaukową z zakresu medycyny i nauk pokrewnych, wychowany na de Kruifie i Thorvaldzie, ma szanse napotkać tutaj jakąś informację, na którą nie natrafił nigdy dotąd.Na przykład, czy wiemy, kto opracował zasady współczesnego systemu higieny komunalnej i co z tym wspólnego miała pewna uliczna pompa w Leeds, co zainspirowało Laenneca do skonstruowania stetoskopu, albo co to takiego „petite Curie”? Takich ciekawostek jest w tekście Przełomu mnóstwo. Jednak one same nie wystarczyłyby, by uczynić lekturę tak pasjonującą. Największą jej zaletą jest przedstawienie rozwoju myśli naukowej i kolejnych kroków na drodze do wykorzystania jej w praktyce: od odkrycia przez Fleminga przypadkowego zanieczyszczenia hodowli bakterii po syntezę antybiotyków na skalę przemysłową, od „dziwnego” promieniowania zauważonego przez Roentgena podczas doświadczeń z rurą Crookesa po tomografię komputerową i tak dalej. Queijo potrafi pisać w sposób ogromnie zajmujący, w miarę
możności unikając używania zbyt naukowych sformułowań, ale też nie upraszczając nadmiernie języka, by czytelnik nie odnosił wrażenia, że jest „ciemną masą”, której trzeba wszystko ładować łopatą do głowy. W całym ponadtrzystustronicowym tekście znalazłam tylko jedno niejasne sformułowanie: „(…) ogromna ilość dowodów naukowych wykluczyła rzekomy związek pomiędzy szczepionkami a chorobami takimi jak stwardnienie rozsiane, odra, świnka i różyczka” [s.187]; o ile się orientuję, wykluczony został związek pomiędzy szczepionką PRZECIWKO odrze, śwince i różyczce, a zachorowaniem na stwardnienie rozsiane, natomiast związki między szczepionką a chorobami zakaźnymi jak najbardziej istnieją: zaszczepienie tąż szczepionką lub każdym z jej składników z osobna u zdecydowanej większości osób ZAPOBIEGA wystąpieniu choroby wywołanej przez dany wirus/wirusy, a tylko w maleńkim odsetku przypadków – głównie u osób z zaburzeniami odporności – może WYWOŁAĆ tę chorobę, na szczęście jednak na ogół w lekkiej postaci.
Już podczas lektury pierwszego rozdziału pomyślałam, że jeśli tak dalej pójdzie, książka zasłuży na maksymalną ocenę. To wrażenie ugruntowywało mi się stopniowo przy czytaniu kolejnych rozdziałów, i gdyby nie ów nieszczęsny rozdział 10, w którym nieliczne fakty toną w morzu ogólnikowych stwierdzeń, rzeczywiście nie brakowałoby niczego do ideału. Sam autor zastrzega we wstępie, że „nie wszyscy więc muszą zgadzać się (…) z umieszczeniem na liście odkrytej na nowo medycyny alternatywnej” [s.21]. W rzeczy samej, można by wymienić co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście dalszych przejawów postępu w medycynie, które uratowały więcej ludzkich istnień, niż medycyna alternatywna: weźmy choćby chemioterapię nowotworów, przeszczepy, udrażnianie naczyń wieńcowych czy nawet proste zabiegi resuscytacyjne… Czytelnik nie posiadający wystarczająco obszernego rozeznania w medycynie może nie dostrzegać subtelnej różnicy między medycyną komplementarną (np. stosowaniem akupunktury czy homeopatii jako terapii uzupełniającej
leczenie nowotworu) a alternatywną (np. stosowaniem okładów czy naparów z ziół zamiast chemioterapii, albo zastąpieniem szczepień ochronnych wymyślną dietą), i jeśli po lekturze ugruntuje w sobie przekonanie o równej randze metod medycznych i paramedycznych w leczeniu WSZYSTKICH chorób, może mu to nie wyjść na dobre. Dlatego też ze spodziewanych 10 punktów ubywa jeden, lecz ostateczna ocena i tak czyni książkę godną polecenia.