Bardzo chciałam, żeby to była dobra książka. Głównie dlatego, że jej tematyka poszerzyłaby moją wiedzę o terenach, które mnie interesują, o ludziach i ich zwyczajach, po prostu o życiu w Wietnamie. Sama na drodzemiała być fantastyczną wyprawą w miejsca odległe, fascynujące i jeszcze nie do końca opanowane przez turystów (choć pewnie to kwestia czasu). Dodatkowym atutem tej książki miała być sama autorka, Le Tan Sitek, która, będąc naprawde wielokulturową postacią, mogłaby uczynić z tej sagi coś wyjątkowego i swoiste pisarskie multi-kulti. Sitek urodziła się bowiem w Chinach, po kilku latach wyjechała do Wietnamu, spędzając tam dziesięć lat, a następnie osiadła nie gdzie indziej, jak w Polsce właśnie, wychodząc za mąż za naszego rodaka i kończąc Wydział Architektury na Politechnice Gdańskiej. Obecnie mieszka z rodziną w Norwegii.Sądząc po notce z okładki, plusem i wielką zasługą miało być też osobiste tłumaczenie Samej na drodze przez autorkę na język polski. No właśnie... i tu zaczynają się
schody bardzo trudne do pokonania...
Akcja książki zaczyna się w 1945 roku. Ukochany ojciec głównej bohaterki, An, umiera i zgodnie z jego ostatnią wolą, pozostała część familii wraca do Wietnamu, chcąc odnaleźć jego rodzinę. Dla An śmierć ojca jest ogromną tragedią, bowiem był dla niej filarem, o kóry opierała się zawsze, ilekroć tego potrzebowała, nawet będąc małą dziewczynką. Tymczasem po odnalezieniu rodziny ojca, niespodziewanie dowiaduje się, że musi u nich zostać sama, gdyż jej matka wraz z siostrą przenoszą się gdzie indziej, by móc pracować. Planowana chwilowa rozłąka przemienia się w dziewięć lat, w czasie których An dorasta i poznaje życie takim, jakie ono jest: nie zawsze słodkim i kolorowym. Pomagając w gospodarstwie, ucząc się, przeżywając zakochanie, tęskniąc za mamą i rodzeństwem, kształci w sobie cechy silnej, odważnej i dość emocjonalnej młodej kobiety. W jej osobiste doświadczenia wpisuje się polityka i historia: Wietnam walczy z Francuzami, a potem zaczyna się odbudowa kraju w duchu komunistycznym.
Piękna historia. Jednak niestety, nie czytało się jej dobrze. Głównie z powodu polszczyzny autorki. Krótkie, toporne zdania, które nie potrafiły tak do końca oddać emocji czy wyglądu. Opisy nie wywoływały zainteresowania, a znudzenie. Wymagały wysiłku. Nie jest to lektura, którą można czytać i czuć zapach tych wszystkich egzotycznych dla nas roślin i potraw, nie można wykąpać się razem z An w jeziorze. Owszem, można poznać historię, można wyobrazić sobie pewne systemy, które panowały wówczas w rodzinie, wiosce, kraju. Ale nie da się przez tych kilka dni poświęconych lekturze żyć w tamtych czasach, w tamtym momencie, wśród tamtych ludzi. A może po prostu to moja wyobraźnia zaszwankowała...