Uczestniczyłem kiedyś w genderowej dyskusji, która dała wiele mi materiału do przemyśleń na temat współczesnego podejścia do dziedzictwa kulturowego, traktowanego jak skrzynia ze skarbami, z której wyciąga się potrzebne elementy, zupełnie bez zwracania uwagi na kontekst historyczny. Szczególnie ubawiło mnie oburzenie pewnej feministki, która z ogniem w oczach analizowała dzieje małżeństwa Odyseusza i Penelopy. On – dwadzieścia lat nieobecny w domu, bawiący się w wojnę wieczny chłopiec, umilający sobie czas niewolnicami i brankami, w drodze powrotnej również folgujący swoim chuciom, rok u Kirke, osiem lat z Kalypso, po czym wraca na Itakę i urządza rzeź zalotników żony, i zadowolony z realizacji swojej męskości zapewne (co Homer dyskretnie przemilcza) wskakuje do łoża wygłodzonej seksualnie swojej królowej. Potem referująca feministka zasugerowała, że od tego czasu, przez trzy tysiące lat niewiele się działo w dziedzinie równego dostępu do małżeńskiej zdrady, aż po szczęśliwe czasy emancypacji kobiet i ich
swobody obyczajowej.
Szanowna referentka zbyt mocno wyprostowała ścieżki następczyniom Penelopy – matkom, żonom i kochankom, których treścią życia jest wierność i czekanie na męża. W różnych epokach różnie to z damską cierpliwością w tym względzie wyglądało, zazwyczaj jednak praktyka odbiegała od doskonałości Odysowej żony. Jedną z najswobodniejszych epok były czasy przed rewolucjąrewolucją francuską. Właśnie mniej więcej w połowie XVIII w. umiejscowił akcję swojego komiksu Pirat Izaak Christophe Blain. Recenzowanie go sprawia pewną trudność, ponieważ wydawnictwo wypuściło na razie trzy zeszyty w jednym wolumenie i fabuła urywa się w najciekawszym momencie, ku mojej irytacji, bowiem Pirat Izaak należy do komiksów przygodowo-awanturniczych i zawieszenie akcji bez ostrzeżenia to naprawdę bezwstydne okrucieństwo wobec odbiorcy. Zanim się to jednak stało, poznałem parę głównych bohaterów: malarza Izaaka, artystę i portrecistę żydowskiego pochodzenia, klepiącego biedę wraz ze swoją chrześcijańską narzeczoną Alicją. Izaak przez swój
religijnie niegodny związek jest skonfliktowany z rodziną, Alicja zaś ma ciężko chorą matkę (dowiadujemy się później, że ojcem był wybitny naukowiec) i bardziej skłonna jest do życiowych kompromisów, by wyjść z nędzy. Chociaż tworzą dość szczęśliwe stadło, to bieda z jednej, a ich osobiste ambicje z drugiej przekładają się na potężne konflikty. Kiedy więc młodzian spotyka Henriego Demelina, chirurga, który nakłania go do bardzo popłatnej wyprawy morskiej jak okrętowego rysownika, przystaje na tę propozycję z ochotą, zostawiając w Paryżu narzeczoną. Okazuje się, że Demelin nieco minął się prawdą – rejs nie ma trwać ledwie kilka dni, lecz miesiące, a poza tym chirurg jest w zmowie z piratami, i tak młody malarz nieoczekiwanie dla siebie znalazł się pod banderą z trupią czaszką. Korsarze nie są zresztą bezmyślnymi łupieżcami, lecz mają ambicje... badawcze i chcą dokonać epokowego odkrycia tajemniczego lądu południowego, szukanego daleko za przylądkiem Horn. A co z Alicją? Och, trafia ona służbę przystojnego
szlachcica, kawalera du Chemin Vert, któremu wpada w oko i staje przed dylematem, który trzy tysiące lat wcześniej dręczył królową Itaki.
Pirat Izaak to komiks, który zrobił na mnie jak najlepsze wrażenie. Z awanturniczego pnia fabularnego wyrasta sporo gałęzi innych wątków – historycznych, naukowych, obyczajowych, a nawet psychologicznych, co nie jest przecież domeną komiksu. Co najważniejsze, ich wielość wcale nie ciąży na spójności, Blain znakomicie je wyważył i skomponował. Dość nieszablonowy jest za sposób rysowania: większość znaczących postaci wygląda nieco karykaturalnie – Izaak ma prostokątną głowę przypominającą kształtem telewizor Rubin, Demelin nos jak stegodon, a facjaty piratów to jedna wielka zbiorowa groteska. Natomiast część bohaterów jest rysowana bez takich skaz, normalnie – podczas lektury zastanawiałem się nad sensownością takiego zabiegu, jego ukrytego przekazu, ale jakoś nie udało mi się odgadnąć autorskiego zamiaru, więc założę, że to dziwactwo. Nieco usypia kolorystyka, Blain kocha wszelkie odcienie brązów, szarości, fioletów i nienachalnych czerwieni – stonowanie to kłóci się z żywiołowością akcji. O ile
przełknąłbym gładko taki sposób pokazywania brudnego Paryża, czy nawet polarnych nocy Antarktydy, to już nie uwierzę, że karaibski burdel miał wystrój wnętrz niczym zakład pogrzebowy. Owo nieuzasadnione i sztuczne tonowanie barw uznałbym za największą wadę Pirata Izaaka, generalnie przyzwoitego komiksu, nie przeznaczonego wcale dla nastolatków, podnieconych przygodami a la Jack Sparrow, lecz dla nieco bardziej wyrobionego odbiorcy.