Trwa ładowanie...

Piotr Krysiak: powinnością dziennikarza jest ujawnić, kto czerpie korzyści z nierządu

Dziennikarz Piotr Krysiak mówi WP: - Niech ta książka będzie ostrzeżeniem. Jeśli mamy przekonać młode dziewczyny, żeby nie wybierały tej drogi, to piszmy, jak było i nie pudrujmy rzeczywistości.

Piotr Krysiak, autor książki "Dziewczyny z Dubaju 2"Piotr Krysiak, autor książki "Dziewczyny z Dubaju 2"Źródło: Materiały prasowe
dtgegoe
dtgegoe

Sebastian Łupak: Masz dobrych prawników?

Piotr Krysiak: Najlepszych w Polsce. A dlaczego pytasz?

W swojej książce podajesz z imienia i nazwiska znane i wpływowe osoby, które rzekomo korzystały z polskich prostytutek. To na przykład pewien marokański książę - M.R. Piszesz, że sprowadzał je z Polski dziesiątkami. Sprawdziłem go: to wpływowy dyplomata. Ma np. zdjęcia z przyszłym królem Wielkiej Brytanii księciem Karolem. 

Ostatnio reprezentował też Maroko na pogrzebie królowej Elżbiety II. Obserwuję go od dłuższego już czasu. Podjął się też walki z analfabetyzmem w swoim kraju.

dtgegoe

Jeśli to się potwierdzi, może być z tego skandal dyplomatyczny. 

Powinien być skandal dyplomatyczny. Książę M.R. [Krysiak używa w książce i rozmowie z WP pełnego nazwiska – red.] wydał – według moich wyliczeń – na polskie prostytutki około 4,5 mln dolarów w ciągu 11 lat. Oczywiście z budżetu państwa, w którym panuje potworna bieda, a on urządził sobie harem za miliony! Książę jest osobą publiczną i wydaje środki z budżetu państwa na prostytutki. Nie sądzisz, że powinnością dziennikarza jest to ujawnić?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Maria Sadowska potwierdza słowa Dody. "Ja też nie zarabiam już na 'Dziewczynach z Dubaju'"

Powinnością dziennikarza jest też dać głos oskarżonemu. W twojej książce go nie ma. Nie miałeś pieniędzy, by pojechać do Rabatu i skonfrontować się z księciem?

No właśnie publikując te informacje daję mu głos. Może się z tego publicznie wytłumaczyć.

dtgegoe

Uwierz mi, że jeszcze stać mnie na wyjazd do Rabatu. Tylko po co? Miałem stać pod pałacem? Ktoś by mnie tam wpuścił? Mam też jego komórkę. Dała mi ją jedna z dziewczyn, która się z nim spotykała. Jednak po zatrzymaniu w Polsce kilku sutenerek książę zmienił numer telefonu.

Trzeba było wysłać email z pytaniami do niego…

Nie wysłałem i wytłumaczę ci dlaczego. Maroko ma jedne z najlepszych służb specjalnych na świecie. Marokański wywiad miał inwigilować francuskich dziennikarzy. Ich telefony zainfekowano Pegasusem. Sprawę bada francuska prokuratura. Maroko oczywiście zaprzecza.

dtgegoe

Postanowiłem więc nie zadawać pytań oficjalną drogą. Pamiętaj, że mówimy o kraju, w którym dziennikarze siedzą w więzieniach pod spreparowanymi zarzutami za pisanie prawdy. O wielu walczy organizacja Reporterzy Bez Granic.

Poza tym, ja naprawdę mam mocne dowody przeciwko księciu M.R. Prokuratura też je ma.

Dajesz w książce cytaty z polskich prostytutek, które do niego rzekomo latały. To zacytuję: "Klientami byli Arabowie. Książę Maroka, król Maroka i jego świta. Danych nie znam". Nie padają żadne nazwiska. To wiarygodne zeznanie? Może różnych szejków, książąt jest w Maroku więcej? Może ktoś wynajął tylko te wille?

Dajesz jeden cytat. Przecież wiesz, że w mojej książce jest ich o wiele więcej.

dtgegoe

Ja nie mam żadnych wątpliwości. Opieram się na zeznaniach złożonych przez kobiety w prokuraturze we Wrocławiu; na rozmowach z nimi; na zdjęciach, które mi pokazywały. Jeździły tam i robiły sobie zdjęcia w pałacu, na jego dworze, przy jego samochodzie. Jeśli nawet niektórym było wszystko jedno z kim śpią, to inne świetnie wiedziały, z kim mają do czynienia. Weryfikuję: pytam, czy były tam schody, czy był basen, jaki samochód miał M.R.? Miał austina martina. Z tego się robi spójna historia. 

Przypominam, że na podstawie zeznań tych prostytutek skazano już kilka sutenerek.

Dużo masz świadków?

Rozmawiałem z dziewczyną, która była u niego kilkadziesiąt razy i która miała jego numer telefonu. Upodobał ją sobie. Rozmowa z nią jest w mojej książce. Była z nim nawet na marokańskim weselu. Innym razem pozwolił jej zabrać ze sobą koleżankę. Przysyłał jej kwiaty na urodziny do Polski. A to tylko jedna z kilkudziesięciu kobiet.

dtgegoe

Jako że nie było jeszcze połączeń lotniczych Warszawa-Rabat, dziewczyny leciały najpierw do Paryża. Potem do ambasady marokańskiej po wizy. Potem królewskimi marokańskimi liniami lotniczymi do Rabatu, a stamtąd były rozwożone do willi, pałaców, rezydencji. Jedna z moich rozmówczyń pamięta, że w jednej z podmiejskich prywatnych rezydencji księcia na ścianach były postacie z filmów Disneya. Samochody, wystrój wnętrz, muzyka, gra w bilard – bardzo dużo szczegółów prowadzących pod jeden adres. 

Więc nie boisz się pozwu?

Powtarzam: opisałem księcia wydającego pieniądze na prostytutki, podczas gdy obywatele tego kraju tkwią w biedzie albo za pracą wyjeżdżają do Francji i Hiszpanii. 

dtgegoe

Czyli działasz ze szlachetnych pobudek?

Jestem dziennikarzem. Taki mam zawód. 

A ujawnianie przeszłości dziewczyn to też ze szlachetnych pobudek? Były młode, zarabiały śpiąc z obleśnymi typami. Potem mogły czuć do siebie obrzydzenie, mieć wyrzuty sumienia, żałować. Wiele – jak sam przyznajesz – odeszło od tego. Grzechy młodości. Dziś mają mężów, dzieci i swoje biznesy. Po co wracać do ich przeszłości?

Nie czepiam się dziewczyn, że to robiły. Nie ujawniam ich danych, a te, które opisuję, wręcz ukrywam. Zmieniam miejsca ich zamieszkania, imiona, inicjały. Tak samo zrobiłem przy pierwszej książce. Sam jestem za legalizacją prostytucji - jeśli któraś chce tak zarabiać na życie, jej wybór.

Ale po pierwsze: niech ta książka będzie ostrzeżeniem dla młodych dziewczyn, że mogą zostać oszukane, wykorzystane, że nie dostaną tych pieniędzy na jakie się umawiały, że przeszłość będzie się za nimi ciągnąć. Zanim podejmą taką decyzję, niech wiedzą, w co się pakują. Kobieta, z którą opublikowałem wywiad w książce, powiedziała mi wprost: "nie byłam żadną sexworkerką, tylko dziwką". Jeśli mamy przekonać młode dziewczyny, żeby nie wybierały tej drogi, to piszmy, jak było i nie pudrujmy rzeczywistości. 

Po drugie: jeżeli kogoś ujawniam, to sutenerki, naganiaczki, burdelmamy, czyli te wszystkie cwane kobiety, które najwięcej na tym zarobiły. A czerpanie korzyści z nierządu jest nielegalne.

Tym się zajmuje prokuratura. 

Akurat polska prokuratura w tym przypadku, moim zdaniem, działała bardzo słabo. Pewne bardzo ważne wątki przez prokuraturę nie zostały w ogóle poruszone, na przykład suterenki G. Te sutenerki, które wcześniej zostały skazane, to pikuś przy tej pani. Poświęcam jej cały rozdział.   

Piszesz też o byłej gwieździe telewizji, nie podając jej danych, która najpierw miała jeździć do bogatych Arabów, później pracować w TV, a teraz jest żoną biznesmena. Jeśli to, co opisujesz, to prawda, to po co jej to dziś wyciągać? Dla rozrywki tłumu, który będzie starał się ją zidentyfikować? 

Umieściłem ją w rozdziale "hipokrytyki". Była dziewczyna do towarzystwa jest teraz gwiazdą mediów społecznościowych, gdzie nas poucza, na czym polega dobre życie. Wypowiada tam sądy moralne i uczy nas, jakie obrazy kupować do dekoracji domu. Wielokrotnie oceniała też innych ludzi. 

Nie ma do tego prawa?

Ma do tego pełne prawo, ale też musi zaakceptować, że w takiej sytuacji ludzie mogą oceniać i ją. 

Kolejny przykład to pewna była modelka. Piszesz, że też latała do "pracy" do Cannes czy Courchevel. Później wyszła za mąż za bogatego biznesmena w Anglii. Nie lepiej zostawić jej przeszłość w spokoju? 

Ta sprawa ma drugie dno. Ta kobieta nie tylko sama świadczyła usługi seksualne, ale też później wysyłała na wyjazdy inne dziewczyny, kasując za to pieniądze. Więc w rozumieniu polskiego prawa byłą sutenerką.

Trzeba zrozumieć, że ten biznes działa jak seksualna piramida: dziewczyna sama jedzie na wyjazd, a po jakimś czasie szuka wśród swoich koleżanek kolejnych potencjalnych prostytutek. Za każdą z nich inkasuje odpowiednią kwotę. W tym przypadku było to 100 euro dziennie za każdą zdobytą ofiarę. Bez jeżdżenia można było zarobić 6-7 tysięcy euro miesięcznie.

Piszesz w książce, że ta kobieta i jej angielski mąż milioner mieli próbować wpłynąć na ciebie. Jak?

Wynajęli kancelarię prawną i detektywów, którzy mieli wpłynąć na to, żeby jej historia nie znalazła się w części pierwszej "Dziewczyn z Dubaju". W tym może i nie ma nic złego, jednak spuszczanie ze smyczy detektywów, by szukali kompromitujących mnie informacji, to są już metody bandyckie. Czemu to miało służyć, jeśli nie szantażowi? Potem przekazali mi informację, że mają pieniądze, by mnie ścigać po całym świecie.  

To było przy okazji pierwszej części książki z 2018 roku. A przy okazji tej nowej też działali? 

Dwa tygodnie temu pewien bardzo znany warszawski mecenas, z niewiadomych dla mnie powodów wysłał listy zatytułowane "tajne/poufne" do dystrybutorów mojej nowej książki z groźbami, że ich też będą pozywać i to nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, co w tej książce w ogóle jest.

Czyli cenzura prewencyjna?

To tak jakby ktoś wiedział, że ty jako dziennikarz zbierasz materiały do ważnego tekstu, a on wysłałby do drukarni i kiosków pismo z groźbą, że jeśli to będą sprzedawać, to ich pozwie. Takiej cenzury to nawet w PRL-u nie było. Chyba zgodzisz się ze mną, że to nie adwokat czy poseł będzie decydował o tym, czy coś ma prawo się ukazać i być sprzedawane czy nie. Od tego są sądy.

Jak zareagowałeś na to pismo?

Zorganizowałem spotkanie moich prawników z prawnikami księgarń. Mój prawnik im wytłumaczył, że tak nie można. Zresztą, jak się okazało, większość z nich doskonale to wie i nie dała się zastraszyć. Ja też się ich nie boję. Niektórzy jednak postanowili nie ryzykować i książki nie sprzedają.

Interesujesz się polityką? 

Interesować się interesuję, ale nie jestem dziennikarzem politycznym. Nie chciałbym być zaszufladkowany po żadnej ze stron.  

Tymczasem w książce jest wątek związany z podsłuchami w restauracji "Sowa i Przyjaciele" w 2014 roku. Okazuje się, że polityków PO podsłuchiwano nie tylko przy jedzeniu. Były wiceminister Rafał B. miał tam zostać nagrany w czasie seksu. 

Okazuje się, że u "Sowy" politycy i biznesmeni nie tylko jedli i pili, ale też dupczyli. 

Jak to się wiąże z dziewczynami z Dubaju?

Była prostytutka, dziewczyna z Dubaju, partnerka "Senatora", byłego polityka PO, ściąga do restauracji inną prostytutkę i razem z partnerem podstawia ją Rafałowi B. Do schadzek dochodzi u "Sowy i Przyjaciół" i w Amber Roomie. 

Co z tego wynika?  

Właśnie to chciałbym wiedzieć. Widziałem akta tej sprawy i cytuję je w książce.  Prokurator nie zadał wiceministrowi Rafałowi B. podstawowych pytań. Co jako minister robił z prostytutką w prywatnym lokalu? Czy wiedział, że to prostytutka? Czy wiedział, że nie jest jedynym, z którym ta pani uprawiała tam seks? W końcu nie zapytał, kto sprowadził mu prostytutkę i nie zadał najważniejszego pytania: kto za nią zapłacił? Czy sam wiceminister z prywatnych pieniędzy, czy z naszych podatków? A może po prostu kumpel mu ją "postawił"?

Do dziś nie wiemy, kto zlecił i kto prowadził nagrywanie rozmów u "Sowy i Przyjaciół". Czy na pewno był to Marek Falenta? Może jednak warto wytłumaczyć wszystkie powiązania i zależności między Markiem Falentą, "Senatorem", Rafałem B., ich żonami i podstawioną prostytutką. Ja nie wiem, co tam się działo, ale ktoś chyba powinien powiedzieć: sprawdzam. Jednak ja nie jestem prokuratorem.     

Piszesz we wstępie, że "wszystkie historie w tej książce wydarzyły się naprawdę". Nie wycofujesz się z niczego?

A czy po pierwszych "Dziewczynach z Dubaju" miałem jakikolwiek proces?

Opowiedz o procesie pisania tej książki. Jeździłeś po Europie, po klubach, knajpach, spotykałeś tam informatorki? A może wszystko zrobiłeś przez Zooma?

Na pewno było trudniej niż przy pierwszej książce. Stąd aż pięć lat przerwy. Za to jestem bardziej zadowolony, bo mogłem się wykazać doświadczeniem i po prostu chodzić od drzwi do drzwi i weryfikować informacje. Ta książka to doroślejsza "siostra" pierwszej części "Dziewczyn". Wbrew pozorom najbardziej motywowali mnie ci, którzy mnie straszyli.

Z sami dziewczynami spotykałem się w kilku krajach: Hiszpania, Wielka Brytania, Portugalia, Niemcy. Niektóre nie godziły się na spotkanie face to face. Wtedy rozmawialiśmy przez telefon - czasem tygodniami. Z niektórymi spotykałem się w ich domach. Były dobrze przygotowane, pokazywały mi zdjęcia, bilety lotnicze.

Czy ta książka zamyka sprawę?

Żartujesz?! W końcu to najstarszy zawód świata…

rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz WP

dtgegoe
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Wyłączono komentarze

Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski
dtgegoe

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj