Trwa ładowanie...
recenzja
13-01-2012 11:03

Pionki w grze

Pionki w grzeŹródło: Inne
d45xrgr
d45xrgr

W ostatnim czasie, kiedy w szerszym gronie pojawia się temat przeczytanych kryminałów, od razu pojawiają się nazwiska autorów skandynawskich, którzy po sukcesie Millenium Larssona szturmem wdarli się na najbardziej widoczne w księgarniach półki, a tym samym zasilili sporo prywatnych biblioteczek. Jako że sama należę do tych, którzy zaczytują się w Läckberg czy Mankellu , chętnie wypowiadam się na temat najnowszej książki. Zauważam jednocześnie, że coraz rzadziej można porozmawiać na temat innych autorów niż wspomniani wyżej, bo nawet klasyka w stylu Agathy Christie nie jest każdemu znana. A co dopiero, jeśli chodzi o znacznie mniej znanego profesora prawa z uniwersytetu w Yale, Stephena L. Cartera. Tymczasem to właśnie
jego dzieło, już nie takie nowe, bo wydane w 2002 roku, stało się w ciągu ostatnich dni moim towarzyszem wieczorów.

Tytułowym władcą jest Oliver Garland, niedoszły sędzia Sądu Najwyższego, który niespodziewanie umiera. Nie był ani najukochańszym ojcem ani najbliższym przyjacielem, niewiele osób rzeczywiście rozpacza po jego odejściu. A jeśli już, to każdy na swój, czasem dziwny sposób. Najstarszy syn przyjeżdża jedynie na pogrzeb i szybko ucieka jak najdalej od przeszłości, córka, która dopatruje się w śmierci ojca dzieła osób trzecich i w końcu Talcott, najmłodszy syn, któremu ojciec nigdy nie poświęcił uwagi więcej niż należało poświęcić synowi, który jako jedyny ze wspomnianej trójki poszedł tymi samymi śladami i został profesorem prawa, ale nie zaszedł aż tak wysoko, pozostając "jedynie" średnio lubianym wykładowcą akademickim. To właśnie Talcottowi (nazywanemu również Miszą) zostaje wyznaczone pewne zadanie, powszechnie znane jako "znalezienie ustaleń", przez co staje się celem... no właśnie, kogo? Odpowiedzi na to pytanie nasz bohater szuka przez większość z ponad siedmiuset stron.

Władca Ocean Parkto nie tylko dobry kryminał czy thriller. To świetny fresk obyczajowy z socjologicznym zacięciem przedstawiający sytuację, która miała miejsce w Stanach Zjednoczonych w okresie, kiedy to czarnoskóry przeciwstawiany był białemu, zwykle na korzyść tego drugiego. To ten czas, kiedy cały uniwersytet, w którym pracował Talcott, jest miejscem zatrudnienia raptem trzech czy czterech wykładowców Afroamerykanów. To czasy, kiedy dojście do takiego zaszczytnego stanowiska, jakim była posada sędziego Sądu Najwyższego, czarnoskórego Olivera Garlanda to precedens. Czasami może trochę Carter przesadzał ze "wsadzaniem" kwestii rasowej w każdy niemal konflikt pojawiający się między bohaterami, jednak przez cały czas rozumiałam jego zamysł: chciał pokazać jak to wyglądało, bez owijania w bawełnę. Chęć poznania "ustaleń" poczynionych przez seniora rodu Garlandów powoduje niemal palpitacje serca u czytelnika, bo ciągle ślizga się wokół sprawy nie mogąc w żaden sposób odgadnąć, o co właściwie chodzi.
Trzeba się nieźle napocić, żeby przez siedemset stron zwodzić czytelnika prowadząc bardzo sprytną grę w podchody - tu list, tu prezent, tu cmentarz, tu misio..

d45xrgr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d45xrgr