Eden to planeta pozbawiona słońca. Świecą na niej tylko drzewa. Żyjące tu zwierzęta mają zieloną krew, po sześć kończyn i po dwa serca. Ponad sto sześćdziesiąt lat przed czasem, w którym osadzona jest akcja powieści Chrisa Becketta, na Edenie znaleźli się, w zasadzie przypadkowo, ludzie. Dwójka z nich postanowiła zostać, dając początek Rodzinie. Mieli czekać na ratunek z Ziemi. Sześć pokoleń później ich praprawnuki wciąż czekają, a populacja planety liczy trzysta pięćdziesiąt dwie osoby. W Okrągłej Dolinie, której kazali im się trzymać protoplaści, zaczyna brakować jedzenia. Nikomu jednak nie przyjdzie do głowy, że czas na zmiany. Do dnia, gdy piętnastoletni John Czerwoniuch, zamiast jak zawsze uciekać na drzewo, staje oko w oko z lampartem. I zwycięża. A robienie nowych rzeczy zaczyna mu wchodzić w krew.
Ciemny Eden, mimo sztafażu science fiction, najwięcej ma w sobie socjologii. To studium procesów zachodzących w zamkniętej społeczności, której skostnienie wymusza w pewnym momencie rewolucyjną zmianę. A rewolucja nie obejdzie się bez ofiar. Rozwój, postęp, nowa perspektywa postrzegania rzeczywistości - mają swoją cenę. Rola przywódcy społecznej rewolucji nie jest łatwa, ale atrakcyjna dla grupowego outsidera, obdarzonego niezwykle rozwiniętą samoświadomością, a takim jest John Czerwoniuch. Samotność to jego chleb powszedni, konformizmu grupy nie jest w stanie przełknąć, ale rozumie społeczne mechanizmy na tyle dobrze, by sprawnie wykorzystywać je do swoich celów.
Na płaszczyźnie fabularnej brakuje zaskoczeń, wszystkie ważniejsze zwroty akcji daje się w ogólnym zarysie przewidzieć ze sporym wyprzedzeniem. Dzięki pierwszoosobowej narracji, krótkim rozdziałom i częstej zmianie perspektywy (narratorów jest wielu, choć największą część historii postrzegamy oczami Johna i Tiny Kolczak, atrakcyjnej i niezależnej dziewczyny, z którą Czerwoniucha jest w stanie połączyć coś więcej niż fizyczne pociąganie) opowieść Becketta jest dynamiczna i wciągająca. W warstwie leksykalnej pojawia się sporo neologizmów, ale dzięki świetnemu przekładowi Wojciecha Próchniewicza czytelnik może je łatwo oswoić i dość szybko przestaje się na nie zwracać uwagę.
Bodaj największą zaletą powieści są jednak, kreślone w oszczędnych słowach, ale bardzo przekonujące, portrety psychologiczne protagonistów. Stawiając swoich bohaterów raz za razem w ekstremalnych, nowych, trudnych sytuacjach, Beckett zdołał nie odebrać ich reakcjom wiarygodności, co jest naprawdę sporym osiągnięciem. Dzięki temu, że pod powierzchnią wydarzeń stale buzują autentyczne emocje, schematyzm fabuły schodzi w trakcie lektury na dalszy plan. Przeżywamy ją bowiem wraz z bohaterami, kibicując im.
Po zakończeniu historii, będącej w zasadzie jedynie wyjątkowo zgrabną realizacją znanego od dawna scenariusza, gdy już opadną emocje, powstaje jednak pytanie: czy to nie za mało na te wszystkie nagrody i zachwyty? A przede wszystkim, czy jest tu coś na tyle oryginalnego, by Ciemny Eden zasługiwał na miejsce w Uczcie Wyobraźni? Osobiście, mimo wszystkich zalet powieści, mam co do tego poważne wątpliwości. W moim odczuciu, spośród czterech styczniowych premier w ramach serii wydawnictwa MAG, ta jest najbardziej schematyczna i stanowi dla czytelnika najmniejsze wyzwanie.