Jest dokładnie tak, jak mówi tytuł – połowa tej niewielkiej, czarno-białej książeczki to wiersze dotyczące psów, a druga połowa – kotów. I nie są to refleksje ludzi, lecz właśnie zwierząt, na temat ich samych, co dodaje tej pozycji uroku. Mimo iż nie jestem ani specjalistką od poezji, ani jej zagorzałą wielbicielką, to jednak zawartość tej książeczki autentycznie do mnie przemawia. Wyczuwalne są tu wszystkie emocje, nieobce ludziom – potrzeba miłości, strach przed zagubieniem, samotnością, odrzuceniem, cierpieniem, śmiercią. Jako, że książka jest treściowo i fizycznie podzielona, wielbiciele kotów mogą zajrzeć tylko do „swojej” połówki, a miłośnicy psów nie muszą czytać kociej części. Ale z czystej ciekawości można zajrzeć do „obozu przeciwnika” i przekonać się, jak jego przedstawiciele odbierają ludzi i świat. Kot Jolanty Stefko, ten tak zwany biały potwór, to refleksyjny stworzenie, wadzące się z Bogiem w kwestii swojego ciężkiego losu, opowiadające o swoich pasjach, czasem uchylające się od
odpowiedzialności, wiecznie gotowe na amory, podczas gdy pies to postać wędrująca, wyjąca do księżyca, wyobrażająca sobie czasem, że jest człowiekiem i tworząca z mozołem swój autoportret. Wszystko razem zaś to dobry początek do refleksji nad dwoma nierozerwalnie związanymi ze sobą światami – ludzi i zwierząt. To także głos w dyskusji nad tym, czy zwierzęta można stawiać na równi z człowiekiem, czy też zwierzę to rzecz. Jakie jest stanowisko w tym przedmiocie autorki, widać od razu, od pierwszych słów. Stefko potrafi celnie, z wielką wrażliwością, zarówno w sposób wzruszający, jak i zabawny tworzyć portrety tych nieodłącznych towarzyszy ludzkiego życia.