Tym razem, dość nietypowo, prywatny detektyw Simon Brenner tropi mordercę psów. W okolicy trwa walka między właścicielami psów a matkami. Walka toczy się o park, który okazuje się terenem za małym, by pomieścić obie zwaśnione grupy. Potem okazuje się, że ginie znana obrończyni praw zwierząt. Na domiar złego znika bez wieści kierowniczka schroniska dla zwierząt. I tu w zasadzie powinna się skończyć moja recenzja, gdyż zbyt wiele nie mam do napisania na temat tej pozycji. W każdym razie niewiele dobrego. Wszystkie pozytywne opinie, jakie wyczytałam na temat twórczości pana Haasa, w rodzaju: „Wyjątkowe kryminały Haasa odznaczają się nietypowym, błyskotliwym poczuciem humoru. Uroku dodaje im wysmakowana, zwięzła, charakterystyczna dla pisarza narracja” lub „Brenner jest jedną z najbardziej komicznych i interesujących postaci, jakie można spotkać w powieściach kryminalnych" trudno mi przyjąć za własną opinię, niestety. Nie przeczę, że pan Wolf Haas to jeden z najpopularniejszych i wysoko cenionych pisarzy
niemieckojęzycznych i fenomen współczesnej literatury austriackiej. Do mnie po prostu jego twórczość nie przemawia. A jeśli już zdecyduje się jakoś przemówić, brzmi to jak: „odłóż mnie na półkę, nie dasz rady”. Wydaje mi się, że dałoby się całą fabułę zmieścić na pięćdziesięciu stronach i dać sobie spokój z zapisywaniem pozostałych. Nie trafia do mnie również styl autora, a to, co w jego zamierzeniu powinno być zabawne, budziło wyłącznie moją irytację.
Narrator nie tylko opisuje kolejne wydarzenia, ale wydaje się, że sam jest ich uczestnikiem, co dodatkowo obficie komentuje. Dodatkową wadą jest nieco chaotyczny sposób prowadzenia fabuły.
Słowem – pieska książka – nie uwłaczając psom.