Pięści poszły w ruch. Przygnębiający obraz Polski
Polska jest dziś już tylko plugawa - mówi w swoim najnowszym spektaklu Maja Kleczewska. W niektórych scenach reżyserka posługuje się środkami ostrzejszymi niż Wojciech Smarzowski.
Najnowsza premiera krakowskiego Teatru im. Słowackiego to inscenizacja najważniejszego dzieła literatury polskiej, "Dziadów" Adama Mickiewicza, przygotowana w 120. rocznicę scenicznej premiery - miała ona miejsce na tej samej scenie, jej reżyserem był Stanisław Wyspiański. Maja Kleczewska w swojej wersji narodowego arcydramatu przypomina jego ponadczasowy charakter, pokazuje aktualność wielu spostrzeżeń wieszcza, ale dokonuje też wielu znaczących i przewrotnych zmian.
Władza groźna, choć groteskowa
Jednym z najważniejszych tematów przedstawienia jest podłość i hipokryzja władzy. Ich wyrazicielem jest w spektaklu Senator, brawurowo zagrany przez Jana Peszka. To postać potworna i mała jednocześnie, wyprana z dawnego ideowego zaangażowania, zaślepiona absolutnym charakterem swojej władzy i przerażona możliwością jej utraty. Senator knuje przeciwko podwładnym, chcąc ich jednocześnie udobruchać pozorami, w zaciszu swego gabinetu podejmuje najbardziej nawet nieludzkie decyzje, a potem z lubością obserwuje ich efekty: ludzi wychodzących w proteście na ulice, pacyfikowanych przez brutalnych funkcjonariuszy. Zamknięty w dobrze chronionej twierdzy, otoczony zakłamanymi pochlebcami, nie dopuszcza do siebie niczego, co mogłoby zepsuć jego samozadowolenie.
Peszek gra to wszystko po mistrzowsku, lawirując umiejętnie między różnymi obliczami autorytarnego władcy: czasem jest tyranem groteskowym, czasem ujawnia swoje niepokojące, groźne oblicze. Czasem złości się jak kapryśne dziecko, czasem przeraża bezwzględnością.
Szczególnie wymowny jest finałowy taniec w jego wykonaniu: ma w sobie coś ze słynnej chaplinowskiej sceny z filmu "Dyktator", gdzie stylizowany na Hitlera władca symbolicznie bawi się globusem. A że w tle u Kleczewskiej brzmi nieco "zepsuty" hymn Unii Europejskiej, scena robi się mocno złowieszcza.
Tylko kobiety protestują
Drugą najważniejszą kreację w spektaklu stworzyła Dominika Bednarczyk. Gra tu Gustawa/Konrada i już sama zmiana płci tej postaci jest gestem rewolucyjnym, znaczącym i przynoszącym szereg ważnych konsekwencji. Kiedy najważniejszy polski bohater romantyczny staje się kobietą, jego postępowanie, decyzje i wybory nagle nabierają zupełnie nowych znaczeń.
Słychać to zwłaszcza w "Wielkiej Improwizacji", najważniejszej scenie dramatu - wygrażanie Bogu nie jest tu bezczelnością zbuntowanego młodzieńca, ale głosem protestu skrzywdzonej kobiety.
Spośród wielu "improwizacji" w polskim teatrze, ta - wprowadzona zresztą w bardzo znaczący sposób: część tekstu wygłasza z nagrania sprzed wielu lat Maria Janion, czołowa dekonstruktorka romantycznego mitu - jest wyjątkowo mocna, znacząca, wyrazista i skupiona.
Podobny gest Kleczewska wykonuje w scenie w celi Konrada, gdzie w oryginale patriotyczni spiskowcy dyskutowali o Polsce i swoim losie. W spektaklu natomiast uwięzione są kobiety. Widać, że niektóre trafiły za kraty prosto z ulicznego protestu, pobite przez policjantów, inne to "kryminalistyki", które broniły się przed przemocowym partnerem i zrobiły mu krzywdę. Prosty zabieg zmiany płci osób z tej konspiracyjnej grupy, wyraźnie pokazuje, gdzie, zdaniem Kleczewskiej, tli się dziś ostatnie zarzewie buntu, protestu, walki o wolność i godność. Tylko kobiety mogą obalić władzę groźnych, nawet jeśli groteskowych, dyktatorów. Choć doświadczone i pobite, na koniec śpiewają wściekłą pieśń, w której grożą władzy, że się na niej zemszczą "z Bogiem lub choćby mimo Boga".
Pogrom w stodole
Z reguły kluczem do spektaklu są słowa, które w nim padają. W tym przypadku jest odwrotnie: najważniejszy sens tego spektaklu wyraża się w tym, czego w nim zabrakło. Bo przecież istotą nadziei zawartej w "Dziadach" jest wers o tym, że: "nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa", ale kryje się pod nią morze szlachetności, dobra i wewnętrznej siły.
Kleczewska nie tylko odbiera tę nadzieję, ale umieszcza w spektaklu scenę w bardzo brutalny sposób pokazującą, jak dziś wygląda Polska. Na obrzęd dziadów w stodole gromadzi się cała społeczność, z jednej strony: szalikowcy, ONR-owscy bojówkarze, celebrytka z orłem na sukni, katoliccy fundamentaliści - Niewolnik Maryi i żołnierz Armii Boga, z drugiej: prostytutka, gej, Żydzi. Od początku czuje się narastające napięcie: ci pierwsi patrzą na drugich spode łba, nijak nie wychodzi im wspólne śpiewanie obrzędowych hymnów.
A zaraz zamiast pieśni w ruch idą pięści: na scenie zaczyna się regularny pogrom. Ktoś pałuje kogoś drzewcem z zaplamionym krwią narodowym sztandarem, ktoś bije i przegania geja, ktoś obcina Żydom pejsy, ktoś inny załatwia się do zerwanego z żydowskiej głowy kapelusza, kilku łysych osiłków z nacjonalistycznych bojówek grupowo gwałci dziewicę Zosię. Ci sami ludzie kilka scen później trafią na bal u Senatora i będą radośnie pląsać tak, jak władca im zagra. Ci sami ludzie słuchają kazań biskupa, który na ołtarzu - to swoją drogą jeden z najbardziej okazałych i spektakularnych elementów ociekającej złotem scenografii: kopia dzieła Wita Stwosza z Bazyliki Mariackiej - wygłasza płomienne patriotyczne słowa, obłapiając za sukienkę młodą dziewczynę.
Zakłamanie, patologia, przemoc, brutalność - tak dziś wygląda Polska, tak wygląda polsko-polska wojna. Kleczewska nie zostawia cienia nadziei, że zwaśnione plemiona da się pogodzić, że da się coś tu jeszcze zmienić.
W jej "Dziadach" Polska jest już tylko "zimna i twarda, sucha i plugawa". Pod spodem nie kryje się nic, czego można się złapać i z czym można wiązać jakiekolwiek nadzieje. Ta sugestia sprawia, że jej "Dziady" niosą bodaj najbardziej ponure przesłanie spośród wielu inscenizacji tego dramatu.