Sebastian to cień swojego dziadka. Co dzień rano wyruszają razem w góry. Tropią zwierzynę, zajmują się owcami, rozpoznają gatunki drzew i traw i wdychają górskie powietrze. W połowie drogi przysiadają i jedzą drugie śniadanie, zawsze mają w chlebaku termos i zawsze mają w kieszeni nóż. Sebastian uczy się od dziadka rozpoznawać każdy najmniejszy oddech, jaki wydaje przyroda. Wie, że jelenie walczą ze sobą na rykowisku o prawo do samic, że wiosną nie można strzelać do kozic górskich i że ranę najlepiej jest potrzeć bryłką soli. Ale nie umie pisać i czytać, bo w górach spędza życie – jego dziadek ignoruje obowiązek szkolnej edukacji, upatrując we wnuku swojego następcy, wspominając własne złe doświadczenia z czasów szkolnych i bojąc się, że wojna i tak przerwie w którymś momencie sebastianową naukę. Poza tym, być może, na matkę chłopca chce zrzucić odpowiedzialność za jego wykształcenie, za wybór drogi życiowej. Mama Sebastiana jest w Ameryce, na lewo od gór i przyjedzie już całkiem niedługo, na Święta Bożego
Narodzenia. Tylko że Ameryka leży przecież zupełnie gdzie indziej... Do tej pory nie mogła odwiedzić syna, bo wojna odcięła wszystkie drogi. Chłopiec żyje więc w górskiej chatce, oddalonej nieco od całej wsi, wraz z dziadkiem i starszą, przybraną siostrą Angeliną. Nie wpasowuje się w wioskowy świat – ma trochę inny kolor skóry, za jego plecami zawsze słychać „Cygan!”, wypowiadane ze splunięciem na ziemię. Chłopiec jest samotny, nie ma przyjaciół, nie ma nawet kolegów, z którymi mógłby zagrać w piłkę. Wszelkie próby kontaktu z rówieśnikami kończyły się zawsze boleśnie, więc Sebastian po prostu uciekł w góry i znalazł sobie mentora w osobie dziadka. Dziadek jest trochę doskonały, bo o naturze, o jej prawach wie wszystko, umie poruszać się po górskich stokach i rozwiązuje każdy problem, który pochodzi z przyrody: ma kły i pazury, albo kopyta. Jest jednak także trochę niedoskonały. Bo w gruncie rzeczy, podobnie jak sam Sebastian, z rzeczywistością poza szczytami sobie nie radzi. Nie radzi sobie z własną wojenną
historią i nie radzi sobie z wojenną przyszłością – alpejska wioska, w której mieszkają, jest pod niemiecką okupacją i każdy mieszkaniec w głębi duszy drży, czekając na cios. Nie radzi też sobie z tajemnicami, jakie ukrywa przed Sebastianem – z pochodzeniem chłopca, z jego historią, z dziedzictwem. Nie radzi sobie w rzeczywistym świecie, więc często ucieka w ułudę, jaką oferuje mu pędzony potajemnie likier.
Nie radzi też sobie z Bestią, która atakuje jego stado – to wielki, czarny, zdziczały pies, który uciekł okrutnemu właścicielowi i teraz zagryza owce w jego stadzie.
Pewnego dnia Bestia staje na drodze Sebastiana. Okazuje się, że jest do niego bardzo podobna – wyklęta, zaszczuta, a przede wszystkim bardzo samotna...
Cecile Aubry wydała „Bellę i Sebastiana” w 1965 roku .
Nicolas Vanier, lat 52, czytał tę książkę jako dziecko. Pewnie też oglądał serial. I pewnie musiały zapaść mu w pamięć ogromne, ciemne oczy filmowego Sebastiana i biała, puszysta sierść książkowej Belli, skoro 50 lat później postanowił opowiedzieć tę historię na nowo.
Ja nie znam oryginału, nie wiem więc, jak bardzo Vaniera poniosła jego własna wyobraźnia, jak mocno zmienił sebastianowe rysy, czy Bella 50 lat temu była tej samej rasy i czy wojna tak samo mocno plamiła kartki oryginału.
Bo to nie jest zwykła historia o tym, jak chłopiec spotyka psa. To nie jest zwykła historia o tym, jak ratują się nawzajem, jak oswajają się i jak stają się najlepszymi przyjaciółmi. Bella nie stoi w szeregu z Lassie i Białym Bimem Czarne Ucho. Wysuwa się ciut naprzód, może o długość pyska, a może nawet o całą psią głowę. Bo oprócz tego, że Bella i Sebastian się ze sobą zaprzyjaźniają, oprócz tego, że chłopiec godzinami potrafi wystawać w górach, by spotkać psa na mgnienie oka, że potrafi cierpliwie czekać, bo ma nadzieję na przyjaźń, że w psie upatruje swojej jedynej możliwości na pełną akceptację, to biorą udział w wojnie. Chcąc nie chcąc wplątują się w sytuację, w której stają się ostatnią szansą żydowskiej rodziny, przeprawiającej się przez góry do Szwajcarii. Wojna wyłazi do mnie z tej książki, przykrywa sobą Sebastiana, przykrywa nawet Bellę, choć to taki ogromny pies. Jest wszechogarniająca, bo piętnem się kładzie na sercu każdego mieszkańca wioski – wszyscy muszą jej służyć – jedni muszą oddać broń
okupantom, a drudzy muszą dla nich piec 30 kg chleba tygodniowo. Ale paradoksalnie ta książka przez wątek wojenny, staje się bardziej uniwersalna – staje się książką nie tylko o zażyłości między psem a małym chłopcem, ale książką o szlachetności, poświęceniu i człowieczeństwie.