Pies stał się świętym. Na jego grobie zostawiali dziecięce ubranka
Święty Guinefort uważany był za opiekuna chorych dzieci. Ludzie modlili się za jego wstawiennictwo. W miejscu pochówku zostawiali dziecięce ubranka. Początki kultu tego francuskiego patrona sięgają średniowiecza, ale lokalnie przetrwał do dzisiejszych czasów. Nie byłoby w tej historii nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że Święty Guinefort był… psem.
Średniowieczna Francja. Wyżeł o imieniu Guinefort został zabity z rąk swojego pana. Francuski rycerz był przekonany, że pies, którego zastał obok kołyski, zbroczonego krwią, skrzywdził jego dziecko. Niestety dopiero po tym okrutnym czynie zorientował się, że Guinefort nie chciał zagryźć dziecka, ale chronił je przed wężem. Bardzo szybko mieszkańcy okolicznych osad zaczęli otaczać psa czcią, uznając go za męczennika i opiekuna chorych dzieci.
W miejsce pochówku świętego przynosili chore niemowlęta i dziecięce ubranka. Podobno cudowne uzdrowienia były tu na porządku dziennym. Choć Guinefort nigdy nie został oficjalnie uznany za świętego, jego kult przetrwał aż do XX wieku, czyli 700 lat!
Historia świętego Guinefort pokazuje często niełatwą, pełną złożoności relację ludzi z psami. O tej o duchowej więzi ze zwierzętami można przeczytać w książce "Boscy przewodnicy" amerykańskiej autorki Caryn Rivadenery, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Znak. Zapraszamy do zapoznania się z jej fragmentem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gwiazdy piszą książki. I to na potęgę
Nie powinnam była tam się znaleźć. Miałam tylko wyprowadzać psy na spacer. A jednak utknęłam wewnątrz klatki pomiędzy ścianą z pustaków a warczącym, zaślinionym pitbulem o smoliście czarnej sierści.
Pitbul szczekał, a ja się modliłam: proszę, Jezu, pomóż mi się stąd wydostać! Obserwowałam nerwowo, jak pies napręża mięśnie. Bałam się, że sprawa nie zakończy się dobrze. Odejdę stąd przedwcześnie, a moja historia będzie przestrogą dla innych.
Nagle pies ucichł na moment. Prześliznęłam się obok niego, uchyliłam drzwi klatki i zatrzasnęłam je za sobą. Odetchnęłam z ulgą. Bogu niech będą dzięki! Przykucnęłam i wsunęłam palce przez drucianą siatkę. – Przykro mi, kolego – powiedziałam. – Wlazłam, gdzie nie powinnam. Może następnym razem zabiorę cię na spacer i się pobawimy?
Pies polizał mi rękę, kręcąc zadkiem. A następnie powrócił do ujadania na golden retrievera po drugiej stronie przejścia.
Czytałam kiedyś, że z psami jest podobnie jak z instrumentami muzycznymi i domami w Hogwarcie: nie my je wybieramy, ale one nas. Uważam to za trafne. Bo dlaczego podobają nam się te, a nie inne psy? Zanim jednak miałam okazję pokochać własne pitbule – zanim podzieliłam się kanapą i lunchem z czerwononosą Sierrą i moręgowatym Vinnym – zawojował mnie ten smoliście czarny pitbul, którego imienia nigdy nie poznałam (…).
Pitbule budzą bodaj największy strach, a zatem nienawiść, spośród wszystkich psich ras. Każdy jednak, kto zna je bliżej, wie, że wcale nie są agresywne – przeciwnie, są cudownymi pieszczochami skłonnymi do merdania i zabawy. To prawda, że hodowano je (i nadal się hoduje) do walk psów, ale uczono je także uległości wobec ludzi. Pitbule są więc przede wszystkim przyjaźnie usposobione do człowieka, nawet te, które maltretowano, zaniedbywano albo zmuszano do walki. W sprzyjającym otoczeniu stają się domowymi pupilami. Pomimo strasznych doświadczeń kochają swoich ludzi i darzą ich zaufaniem, chociaż wcześniej same nie zaznały miłości.
Dlatego byłam tak poruszona, kiedy zobaczyłam, jak smolisty pitbul biegnie uradowany do siatki, przewracając miskę, i skrobie w drzwi w nadziei na odrobinę życzliwości. Był przestraszony, samotny, chciało mu się pić, bo zachrypł od ujadania na sąsiada. Musiałam mu pomóc.
Problem w tym, że dopiero co przywiozła go policja i w schronisku nie zdążono mu się przyjrzeć. Wolontariuszom nie wolno się zbliżać do nowo przybyłych. Próbowałam dosięgnąć jego miski, używając szufelki do psich kup. Starałam się przywołać któregoś z mniej zajętych pracowników. Bez skutku.
Postanowiłam więc złamać reguły. Pomyślałam: wśliznę się do klatki i opuszczę ją w kilka sekund. Nic trudnego, robiłam to setki razy z innymi psami.
Pitbul był tą moją wizytą zachwycony – zachwycony tak bardzo, że musiałam się oganiać od jego podskoków i całusów. Wtedy golden retriever uznał, że już dosyć tych nonsensów, i zaczął znowu szczekać, a pitbul odpowiedział mu z nawiązką. Ich głośna wymiana zdań zagrażała mojej tajnej operacji.
Właśnie dlatego tak się przelękłam (…).
Parę minut w klatce ze smoliście czarnym pitbulem utwierdziło mnie w sympatii wobec tej rasy, a wręcz wzbudziło szczególne uczucie do tego pitbula i pitbuli w ogóle. Zaczęłam się zastanawiać, czy to, co uważamy za wadę, nie mogłoby też być postrzegane jako zaleta. A może przywary i cnoty to po prostu dwie strony tej samej kartki? Czy nie bywa tak, że rzekomo negatywne cechy innych są w istocie cechami pozytywnymi, tylko obróconymi na opak albo poskładanymi tak, że nie jesteśmy w stanie zajrzeć do ich wnętrza?
Cnota według Katechizmu Kościoła Katolickiego "jest habitualną i trwałą dyspozycją do czynienia dobra. Pozwala ona osobie nie tylko wypełniać dobre czyny, ale także dawać z siebie to, co najlepsze. Osoba cnotliwa wszystkimi swoimi siłami zmysłowymi i duchowymi dąży do dobra; zabiega o nie i wybiera je w konkretnych działaniach".
Pitbul może niekoniecznie ma siły duchowe – w każdym razie nie te uznawane oficjalnie przez większość Kościołów. Wielu ludzi też sprzeciwiłoby się tezie, że psy dokonują wyborów moralnych. Jeśli jednak znamy pitbule i jeśli wierzymy, że wybór nie jest psom tak całkiem obcy, analiza psich cnót zaczyna brzmieć sensownie. A skoro społeczeństwo uważa, że pies może być pełen wad, namysł nad cnotami psa chyba nie wyda się bulwersujący.
Pitbule jako rasa są przedstawiane w tak krzywdzącym świetle, że w rezultacie doświadczają strasznego okrucieństwa. Są maltretowane, zaniedbywane, zmuszane do walki, głodzone. W opinii niektórych mogą w każdej chwili rzucić się komuś do gardła. Mają zakaz wstępu do wielu budynków, miast, okręgów, stanów, nawet całych terytoriów narodowych (Anglia!). Pewien raper przyjął ksywkę Pitbul, by sprawiać wrażenie groźnego twardziela (choć według mnie ten pseudonim wskazuje raczej na chęć przytulania się). Właśnie dlatego – jak czytamy – co roku w schroniskach giną miliony pitbuli.
A przecież te psy, traktowane tak niesprawiedliwie, wydają się konsekwentnie wybierać miłość. Z własnej woli pozwalają się pokochać, z własnej woli darzą zaufaniem i okazują się godne zaufania. Wiele pitbuli przejawia – by użyć słów Katechizmu – trwałą dyspozycję do czynienia dobra. Mimo okropności, których doświadczają jako rasa, a często jako jednostki, dają z siebie to, co najlepsze. Całkiem zrozumiałe byłoby ich inne nastawienie: nieufność wobec człowieka jako ciemiężcy, a jednak pitbule wybierają dobro lub przynajmniej są do niego skłonne (…).
Powiem szczerze: czasami kiedy słyszę o pitbulu, który po straszliwych doświadczeniach znalazł prawdziwy dom i okazuje głęboką miłość, myślę o miłosiernym Samarytaninie. Samarytanin też był szkalowany, nienawidzony i pogardzany jako wróg Izraelitów. Mógł wybrać tę samą postawę co znawcy Prawa i minąć obojętnie człowieka umierającego przy drodze. Zdecydował inaczej. Mimo przeszłości, teraźniejszości i ryzyka na przyszłość wybrał dobro, wybrał praktykowanie cnót – tak jak smoliście czarny pitbul ze schroniska.
Książka "Boscy przewodnicy" Caryn Rivedeneiry w tłumaczeniu Anny Skucińskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.