Nigdy jeszcze nie miałam własnego psa, nad czym szczerze boleję i co zamierzam zmienić w przyszłości, kiedy będę posiadała własne mieszkanie. W oczekiwaniu na ten szczęśliwy dzień kontentuję się przymiarkami do poszczególnych ras. Jako że ostatnio myślę o labradorze, dobra dusza podarowała mi biografię jednego (tak, biografię psa), chyba po to, żeby mnie od tej myśli odwieść, póki nie jest za późno. Marley co prawda jest dość nietypowym labradorem, cierpi ewidentnie na ADHD, a ponadto chyba na nerwicę (w atakach paniki, wywoływanych burzami, dosłownie demoluje dom i dokonuje regularnych samookaleczeń). Wbrew obiegowym opiniom o jego rasie, jest szczególnie oporny na naukę i z trudem przyswaja podstawowe zasady posłuszeństwa. Tym, co najlepiej przemawia do jego rozproszonego jestestwa, jest jednak siła. A żeby zaciągnąć ponad 40 kilowego psa gdziekolwiek, trzeba tej ostatniej niemało.
Ten ponury wstęp wyjaśnia genezę zawartego w podtytule określenia „najgorszy pies świata”. Jak łatwo się domyślić, jest ono jednak, przynajmniej częściowo, pobłażliwie żartobliwe. Bo tak naprawdę biografia Marleya, spisana w formie zgrabnych felietonów przez jego pana – dziennikarza jest hołdem oddanym temu niesfornemu zwierzakowi. Podziękowaniem za sposób, w jaki na zawsze odmienił życie młodego małżeństwa, ucząc swych państwa odpowiedzialności, wnosząc do ich domu tajfun niepohamowanej energii i zwracając uwagę na fakt, że można i warto cieszyć się z byle drobiazgu. Bo życie mamy tylko jedno i warto przeżyć je na maksa, tak jak Marley. Nawet jeśli oznacza to konieczność przeprowadzania regularnych, kosztownych remontów w domu i zagrodzie.
Ta specyficzna, w pewnym sensie nawet metafizyczna więź między psem a właścicielami, choć opisana z przymrużeniem oka, z dużą dozą częstokroć wisielczego humoru, jest naprawdę wzruszająca. Zwłaszcza w końcowej części, opisującej proces starzenia się i niedołężnienia labradora, wręcz chwyta za gardło. Jest to zatem opowieść z drugim dnem. Zabawna, a jednocześnie, jakby mimochodem, poruszająca najbardziej ważkie kwestie. O psie, a poprzez psa, także o człowieku. O tym, czego jeden może się nauczyć od drugiego. Spisana lekkim piórem, czyta się naprawdę błyskawicznie, a zarazem nie bezrefleksyjnie. To prawdziwy fenomen, który z czystym sumieniem mogę polecić absolutnie każdemu. Nawet właścicielom kotów. Warto dać się ponieść rytmowi Marley Mambo.