Trwa ładowanie...
recenzja
11-04-2011 11:49

Piękne słowa pięknoducha

Piękne słowa pięknoduchaŹródło: Inne
dqwst1q
dqwst1q

Trzy eseje w jednym zbiorze? Nie da się ukryć, że niewielka ilość tytułów powoduje pewien niedosyt, zważywszy na fakt, iż jednemu z prezentowanych tekstów bliżej do reportażu („Hodowcy ostryg w Wellfleet”). Natomiast wieńcząca tom płomienna obrona radykalnego abolucjonisty („Ostatnie dni Johna Browna”), zasługuje raczej na miano, jednej z wielkich mów w historii białego człowieka, niż na typową próbę autora z własnymi wątpliwościami. Przesłanie z jakim mamy tu bowiem do czynienia, wydaje się komunikatem aż nazbyt oczywistym.

Czego jednak mogłem się spodziewać po lekturze Henry Davida Thoreau? Czyli w zasadzie kogo? Medytującego w lesie jankesa? Nieposłusznego obywatela? Ekscentrycznego przyjaciela Emersona? Amerykańskiego Rousseau? Transcendantalisty z dziewiętnastowiecznej Nowej Anglii? Jednym słowem niepoprawnego pięknoducha, zalecającego swoim bliźnim życie pozbawione zasad, gdyż prawidła jakimi oni się kierują, wydają mu się wstrętne. Thoreau pyta „Jak żyjemy?”. I nagle okazuje się, że ten pod wieloma względami anachroniczny autor moralistycznego pamfletu potrafi swoim egzaltowanym stylem, przekonywująco i sugestywnie oddać świat ludzkich spraw. Pomimo tego, że jego argumentacja nie zdaje się grzeszyć przesadną oryginalnością, stojąc gdzieś w połowie drogi, pomiędzy dociekającym sensu istnienia z czaszką Yoricka Hamletem, a Erichem Frommem - któż z nas bowiem nie kojarzy tytułu: „Mieć czy być?”. Ileż to bowiem razy nie słyszałem o tym, że żyjemy jak na
targowisku; oglądamy się jedynie za korzyścią, podliczamy bilans materialnych zysków i strat, interesujemy się wyłącznie gadaniną, stajemy się w końcu puści i próżni, a w nielicznych wypadkach, kiedy fortuna wyjątkowo nam sprzyja, zyskujemy cały świat, to z pewnością również przy okazji zatracamy samych siebie?

Wbrew jednak powyższym zastrzeżeniom, nie uważam spotkania z tekstami Thoreau za czas stracony. Amerykański moralista nie jest tylko wyrazicielem intuicji, jakie towarzyszą znużeniu w obliczu nieubłaganych prawideł wolnego rynku, lecz również doskonałym, aczkolwiek jak łatwo się domyślić, nieco staroświeckim stylistą.Jego czas prawdopodobnie definitywnie nie minął. Zawsze bowiem znajdą się ci, którzy chętnie sięgną po „Życie bez zasad” po to, by usprawiedliwić swoją słabość do wąchania kwiatków oraz tacy, co pokręcą nosem alergicznie, zastanawiając się przykładowo, nad relacją pomiędzy dziewiętnastowiecznym, bezwzględnie uczciwym kapitałem, a współczesnym turbokapitalizmem.

dqwst1q
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dqwst1q