„Wolverine i X-Men: Cyrk przybył do miasta” to bardzo nierówny tomik, w którym doskonałe sceny humorystyczne i emocjonujące pojedynki są wymieszane z niezbyt porywającym wątkiem i masą odwołań do wcześniejszych zeszytów, z którymi przeciętny polski czytelnik nie miał styczności. Pozostaje więc odpowiedzieć na pytanie, czy pozytywy przysłaniają wady komiksu?
„Cyrk przybył do miasta”, czyli pierwszy tom nowej serii wydawniczej Egmontu poświęconej Loganowi i reszcie X-Menów, wita nas klasycznym dla tasiemcowych historii wstępem, który w skondensowanej formie stara się nam przedstawić tło fabularne kolejnej przygody. Informacji i nakreślonych wątków jest całkiem sporo i, co najważniejsze, mają one realny wpływ na następne wydarzenia. Bardzo szybko przekonujemy się, że sięgając po „Cyrk...” zostajemy wrzuceni w sam środek intrygi z Hellfire Club. Do tego dochodzi wątek z tytułowym cyrkiem prowadzonym przez potwora Frankensteina (sic!), a ponadto mamy całe tło z szukaniem nowych nauczycieli do szkoły dla mutantów i poboczny wątek z werbowaniem nowych uczniów przez Angela.
Jason Aaron (scenarzysta) mnoży wątki i pojawiające się postacie, przez co cała historia balansuje na granicy chaosu. W całym tym zamieszaniu główny motyw z magicznym cyrkiem, który „angażuje” do pracy nieświadomych X-Menów, wypada słabo. Scenariusz ratują humorystyczne sceny rozmów kwalifikacyjnych, które mają wyłonić nowych nauczycieli do akademii im. Jean Grey. Prezentacje Deadpoola, Ghost Ridera, Gorilla-Mana czy „zwyczajnej nauczycielki z dyplomem z pedagogiki z Empire State” to prawdziwe perełki, w których Aaron daje popis kreatywności. Takich scen trzymających wysoki poziom jest jeszcze kilka, ale zdecydowanie za mało jak na liczący 132 strony tomik.
Od strony wizualnej „Cyrk przybył do miasta” prezentuje się za to wyśmienicie. Kreska Nicka Bradshawa pasuje idealnie do humorystycznego, często wręcz parodystycznego charakteru całej historii. Artysta czuje się świetnie zarówno w kreśleniu statycznych ujęć jak i dynamicznych scen walki. Co ważne, Aaron przedstawił kilka zupełnie nowych postaci i zmienił charakter niektórych starych znajomych (nowe wcielenie Angela wzbudza sporo kontrowersji), więc Bradshaw miał ręce pełne roboty. Na szczęście wykonał ją należycie, a obserwowanie zmagań Mystique z Angelem, perypetii Shark-Girl i licznych rysunkowych cytatów i nawiązań do uniwersum Marvela to prawdziwa przyjemność.
Kończąc lekturę pierwszej (polskiej) części „Wolverine i X-Men” czułem niedosyt i rozczarowanie, chociaż w pamięci utkwiło mi kilka cudnych motywów i dowcipów. Trudno jest mi polecić z czystym sumieniem ten komiks, szczególnie czytelnikom, którzy nie orientują się we wcześniejszych poczynaniach mutantów z tej serii. Na 132 stronach przewija się cała masa postaci wpisanych w oddzielne wątki, które są albo mocno zakorzenione we wcześniejszych wydarzeniach, albo nie wzbudzają dużego zainteresowania (jak główny motyw z cyrkiem). „Cyrk przybył do miasta” warto więc przeczytać tylko dla garstki świetnych dowcipów i rysunków Bradshawa. Klasyczne zmarnowanie potencjału.