Pełzająca trzecia wojna i inne rozrywki współczesnego świata
Krzysztof Mroziewicz, publicysta, wykładowca, korespondent wojenny oraz ambasador w Indiach, Sri Lance i Nepalu, od lat komentuje globalne przemiany m.in. w tygodniku „Polityka”. Jest autorem kilku prac, traktujących m.in. o terroryzmie, Indiach, Syberii, Afganistanie oraz – moim zdaniem nie do końca udanej, hagiograficzno-narcystycznej – książki o Ryszardzie Kapuścińskim. Swoje najnowsze dzieło, zatytułowane Bezczelność, bezkarność, bezsilność. Terroryzmy nowej generacji rozpoczyna od wkroczenia na teren, na którym zna się najlepiej – problematyki współczesnych Indii. W pierwszych rozdziałach odnajdziemy porównanie tego kraju z Pakistanem, zarówno w aspekcie gospodarczym, militarnym, społecznym, politycznym, jak i religijnym. Przyjrzawszy się, w makro- i mikroskali, tym „sąsiadom zrośniętym blizną”, opisał Mroziewicz kształtowanie się ich państwowości, Indie ukazując jako państwo tolerancyjne, multikulturowe, dążące do wielobiegunowości świata, przepełnione ludźmi pracowitymi i bezkonfliktowymi (oprócz
użerania się z Pakistanem).
Sąsiad jest, dla odmiany, zamknięty, rządzony za pomocą strachu, a jego obywatele o niczym innym nie marzą tylko o tym, by wyemigrować i wysadzić się w powietrze w imię Allacha. Już na początku widać, w którą stronę pójdzie Mroziewicz w opisywaniu globalnej wioski - pisząc o tym, że pakistańskim mahometanizmem rządzi strach, dodaje, że dzieje się tak w całym świecie islamu. Ta generalizacja będzie nam towarzyszyć przez kolejne strony. Terroryzm, będący dlań manipulacją cudzym lękiem dla celów politycznych, jest u Mroziewicza właściwie tożsamy z islamem, zaś zapewnienia imamów, iż śmierć niewinnych jest sprzeczna z tą wiarą, zbywa pytaniem „a śmierć winnych? Przecież Anglicy winni są najazdu krzyżowców na Afganistan i Irak”. Niestety, autor nie zauważa, że przyjmując taką definicję, pod terroryzm spokojnie można podciągnąć pompowaną przez polityków histerię po kolejnych zamachach i zamienienie Ameryki w twierdzę eksportującą wojnę w myśl tacytowskiego powiedzenia „solitudinem faciunt, pacem appellant”.
Frakcje „jastrzębi” w wielu krajach tylko czekają, aż będzie można wykorzystać lęk społeczeństwa do partykularnych celów, Mroziewicz jednak całe zło widzi praktycznie jedynie w mahometanizmie.
Czasem jego argumentacja staje się wprost kuriozalna, utyskuje na przykład na pakistańską armię za to, że nie potrafi zaprowadzić porządku pod dyktando… świata zachodniego. Zdumiało mnie również stwierdzenie, jakoby w islamie nie zabijało się kobiet. Wciąż słyszy się o „honorowych” morderstwach dziewczyn, które ośmieliły się zajść w ciążę przed ślubem lub stały się brzemienne w wyniku gwałtu, blisko rok temu świat bulwersował się historią szesnastolatki, której ojciec zadał kilkanaście ciosów nożem i poderżnął gardło za to, że spotykała się z chrześcijańskim chłopakiem. Tymczasem autor twierdzi, iż „w islamie nie zabija się kobiet”. Nie zgadzam się również z jego opinią, jakoby to w Iraku i Pakistanie zaczęło się zarzynanie porwanych przed kamerami. Długo przed zabiciem Pearla podobne egzekucje dokumentowane były na taśmach filmowych, od Bałkanów po Kaukaz. O Pusztunach, mordercach polskiego inżyniera, Mroziewicz pisze „o tym, że to nie są ludzie, świadczy fakt, że zabijali go, jakby był zwierzęciem”.
Nic bardziej mylnego i nie byłbym za taką dehumanizacją zła - to są ludzie, co jest w tej całej historii chyba najbardziej przerażające. Ludzie, których mentalność i sposób działania znakomicie oddał Ridley Scott wkładając w usta jednego z bohaterów filmu „W sieci kłamstw” zdanie o tym, że jeśli żyjesz przeszłością i zachowujesz się, jakby to była przeszłość, to faceci z przyszłości mają ogromny problem z dostrzeżeniem ciebie. Kiedy bowiem rezygnuje się z technologii, flag i mundurów, to znika się w tłumie, a potencjalnemu obrońcy pozostaje tylko bezradne pytanie: „Z kim my, do diabła, walczymy?”.
W części traktującej o „pełzającej, trzeciej wojnie światowej”, jaką jest batalia z terroryzmem, poznamy m.in. rozważania, czy można było uratować geofizyka, historię zabójstwa Benazir Bhutto oraz kulisy zamachu w Bombaju. Ten ostatni Mroziewicz porównuje do 11 września, pisząc, że o ile w 2001 roku uderzono w jedno z najważniejszych centrów zarządzania światową gospodarką, tak w 2008 zaatakowano gospodarczą stolicę Indii.
Wbrew tytułowi, autor dość szybko porzuca tematykę terroryzmu, przechodząc do opisywania geopolityki kolejnych zakątków świata. Odwiedzamy wraz z nim Afganistan, „kraj 90 rodzajów rodzynek”, a opisując owe państwo autor przytoczy reportaże Kapuścińskiego porównując Afganistan ówczesny i współczesny. Niebawem przeniesiemy się do potężnego sąsiada, Iranu, zaś podróż ta stanie się pretekstem do przedstawienia historii tortur, od czasów rzymskich do dziś. Mroziewicz cytuje tutaj fragment Protokołu Stambulskiego, opisującego „wszystko, co człowiek dotychczas wymyślił, aby znęcać się nad drugim człowiekiem”. Poznamy metody stosowane przez sadystów z Nepalu, Chin, Indii, Iranu i Afryki, po czym skierujemy wzrok ku Sri Lance, by przyjrzeć się temu, co się tam działo, gdy opadły dymy po wojnie z Tamilskimi Tygrysami, a także poznać ponurą historię tego kraju. Mroziewicz przytacza tu korespondencje z „Biuletynu Specjalnego” PAP z 1987 roku. Są to o tyle cenne teksty, że ów dziennik dostępny był jedynie dla
peerelowskiej wierchuszki i zawartych w nim informacji nie można było nigdzie indziej przedrukowywać. Przeczytamy również o nepalskich maoistach oraz o królu Gyanendrze, który z woli ludu przestał być bogiem, co było dlań równie niespodziewane, co bolesne. Z eseju o Bhutanie dowiemy się, że jest to kraj będący oazą stabilności i pokoju, w którym miejsce psa jest obok pasterza, a nie pomiędzy surówką a ryżem, jak to bywa u potężnego sąsiada. Stolica Tajlandii to dla autora miasto dobrobytu, seksu i buddyzmu, zaś Birma - „buddyjski folwark Orwella”, laboratorium izolowanego socjalizmu, który z powodzeniem porównać można z innymi krajami utopijnego nieszczęścia, takimi jak Korea Północna i Kuba. Świetnym rozwiązaniem było przytoczenie depesz rozlicznych agencji prasowych donoszących o tym, co działo się w Tajlandii w kwietniu 2009 roku, z których to informacji wynikało, że właściwie nie wiadomo, o co chodzi, ale coś napisać trzeba. Interesującym jest esej o pierwszych damach Azji oraz o Korei Północnej,
stanowiącej największe na świecie więzienie zarządzane przez psychopatę-alkoholika. Afryka Mroziewicza jest kontynentem pogrążonym w chaosie, jej wschodnią część nazywa autor Rogiem Nienawiści, zapomnianym piekłem, zaś opisy sytuacji w Czadzie, Kenii, Sierra Leone, Somalii i Etiopii przerażają okrucieństwem i niewyobrażalną wprost nędzą.
Bezczelność, bezkarność i bezsilność to nie tylko Daleki Wschód i Czarny Ląd, w książce tej poznamy również historię wojny pomiędzy Salwadorem a Hondurasem oraz przeczytamy o „faszyzmach rodzinnych”: Ku Klux Klanie, włoskich i japońskich mafiach oraz o komunistycznej i nazistowskiej symbolice. W części poświęconej Rosji dowiemy się o sytuacji w armii, konflikcie z Gruzją, o tamtejszej mafii, szlachcie i podnoszącym łeb faszyzmie. Na przykładzie imperium brytyjskiego Mroziewicz analizuje przyczyny rozpadu misternego tworu oplatającego cały świat, zaś w rozdziale poświęconym „ucieczkom do godności” przedstawia wielkie ucieczki z raju Bieruta, Gomułki i Gierka. Pod koniec autor wraca do Indii, by opisać swoisty wyścig, w którym bierze udział indyjski tygrys i chiński smok na płaszczyźnie demograficznej, gospodarczej, technologicznej, ekonomicznej i politycznej. Przeczytamy tu również teksty o nowym układzie świata, tworzonym przez giganty – Brazylię, Rosję, Indie i Chiny, gdzie najszybciej rozwijają się rynki
jutra, oraz o Ameryce dążącej do stworzenia dwubiegunowego systemu G2. Pracę wieńczy zapis wykładu wygłoszonego w Akademii Obrony Narodowej w 2004 roku o strategii antyterrorystycznego oddziaływania medialnego.Prócz geopolityki, w pracy tej odnajdziemy eseje biograficzne. Poznamy życiorysy Musharrafa, Bhutto, Karzaja, Chomeiniego, Suharto, Kim Ir Sena (i syna), Mandeli, Kadafiego, Chaveza i wielu innych, którzy przyczynili się do tego, że nasz współczesny świat wygląda tak, a nie inaczej.
Niektóre teksty nie należą do najświeższych - jeden z tych o Afganistanie pisany był w 2002 roku, inny w 2004, jednak podstawowym moim zarzutem jest fakt, że w zasadzie nie wiadomo, skąd one pochodzą. Nie są to wszak – przynajmniej w większości - eseje nowe, część znam już z „Polityki”, nigdzie jednak nie mogłem doszukać się źródła. Poza tym, w moim zbiorze artykułów o afrykańskich dzieciach-żołnierzach, odnalazłem tekst pana Mroziewicza z marca 2008 roku zatytułowany Pamiętnik znad krawędzi. Zaczyna się on od słów: „Ishmael Beah napisał książkę. Wszystko w niej jest nie z tego świata, choć dzieje się obok nas. Tego się nie da wymyślić. To jest przedszkole afrykańskich dzieci. Dzieci z Sierra Leone (Lwich Gór). Zanim poszedł strzelać, wybrał się do dyskoteki posłuchać rapu, potańczyć.”. W Bezczelności, bezkarności, bezsilności znajdziemy natomiast tekst „Sierra Leone. Dziecko-żołnierz z lwiej góry”, którego początek wygląda następująco: „Wszystko w jego książce, z nią samą włącznie, jest nie z tego
świata, choć dzieje się obok nas, na naszych oczach. Zanim poszedł strzelać, wybrał się do dyskoteki posłuchać rapu”. Podobieństwa ciągną się do samego końca – niestety, nie wiem, ile z historii zebranych w książce Mroziewicza jest li tylko modyfikacjami jego felietonów z „Polityki”. Czasem odnosiłem wrażenie, że autor chciał wrzucić do jednego tygla zbyt wiele, poruszyć zbyt dużo problemów, opisać nadmierną ilość tematów, stąd praca momentami wydaje się bardzo chaotyczna, niezbyt składna i nie do końca przemyślana koncepcyjnie.
Na skrzydełku okładki książki Bezczelność, bezkarność, bezsilność. Terroryzmy nowej generacji, znajduje się fragment posłowia napisanego przez Adama Szostkiewicza. Jest to moim zdaniem modelowy przykład oddania niedźwiedziej przysługi, jakże bowiem można skomentować rekomendację zaczynającą się od „Widzę w Nim dziennikarza pokroju Ryszarda Kapuścińskiego”? Rozumiem solidarność redakcyjną i, być może, głęboką przyjaźń, ale są jakieś granice. Kapuściński pochylał się nad człowiekiem i usiłował usłyszeć jego szept, Mroziewicz zaś w krzyku imama szuka jedynie nawoływania do zbrodni, na dziejowe perturbacje patrząc z dystansu. Autor Hebanu wciąż pytał, autor Bezczelności, bezkarności, bezsilności oskarża i osądza zarazem, mając ostre, ugruntowane poglądy. Nie jest to, na szczęście, ślepa histeria, jaką można zaobserwować w późnych dziełach Fallaci, ale część argumentów Mroziewicza traci na uproszczeniach, generalizacjach i, niestety, uprzedzeniach. Przymknijmy zatem oko na kolejne peany redakcyjnego
kolegi piszącego o tym, że świat według Mroziewicza nie mieści się w czarno-białych schematach, a jego książka jest dziełem o ambicjach literacko-filozoficznych. W przeciwnym wypadku możemy się srogo zawieść, a przecież z lektury Bezczelności, bezkarności, bezsilności, a zwłaszcza z jej drugiej części, można czerpać przyjemność i dowiedzieć się wielu interesujących faktów o meandrach współczesnego świata. Pozostaje tylko, wbrew sugestiom pana Szostkiewicza, nie szukać w Mroziewiczu drugiego Kapuścińskiego - zapewniam, że nie dość, iż to nie ta liga, to i moim zdaniem zupełnie inna dyscyplina.