Pierwsza przetłumaczona na polski powieść szwedzkiej pisarki, choć stosunkowo mało reklamowana w naszych mediach, okazała się być strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o zaspokajanie moich upodobań czytelniczych. Ten rodzaj literatury, będący kluczem do zrozumienia ludzkich postaw i zachowań, pozwalający czytelnikowi wcielać się w skórę poszczególnych postaci i dopiero po zapoznaniu się z ich odczuciami dokonywać ocen, odpowiada mi zdecydowanie najbardziej.
Fabuła Kwietniowej czarownicy, choć oparta na modnych na przełomie XX i XXI wieku motywach – traumatyzującego wpływu dzieciństwa w patologicznej rodzinie na psychikę; mechanizmów obronnych, kompensujących doznane we wczesnym okresie życia straty i urazy; rozdźwięku między funkcjonującym w społeczeństwie a rzeczywistym obrazem osobowości człowieka dotkniętego ciężkim kalectwem – nie ma w sobie ani odrobiny natrętnego moralizatorstwa, drętwego dydaktyzmu.
Po prostu opowieść płynie, a czytelnik sam musi rozsądzić, czy – i na ile – wolno mu dokonywać oceny moralnej postaci dramatu, czy jedyny obecny w powieści wątek pozarealny – możliwość wcielania się Desiree w dowolną żywą istotę i świadomego sterowania jej poczynaniami, co ma być atrybutem tytułowej „kwietniowej czarownicy” – traktować powinien metafizycznie, czy dosłownie.
Każda z czterech głównych postaci kobiecych, powiązanych osobą tej samej matki (choć tylko dla jednej z nich będącej matką biologiczną), to materiał na niezłe studium psychopatologiczne. Przeplatające się historie trzech przyrodnich sióstr, relacjonowane to na bieżąco, to w kolejnych odsłonach retrospekcji, i stopniowo wypływający spomiędzy nich wątek tajemnicy, tak boleśnie i trwale zakorzenionej w ich podświadomości, że każda na swój sposób połowę życia poświęca wypieraniu jej z pamięci, to jednak zaledwie tło dla ukazania najważniejszego motywu – pozycji człowieka upośledzonego w „normalnym” społeczeństwie.
Czy nie jest tak, że jedynym naszym uczuciem, towarzyszącym zetknięciu z osobą niepełnosprawną, jest zażenowanie lub obrzydzenie na widok zniekształconego ciała, niekontrolowanych ruchów, szwankującej fizjologii? Czy nie zakładamy, że niemożność wyrażenia myśli zrozumiałymi przez nas słowami równa się niemożności myślenia? Jak często zapominamy lub nie potrafimy uwierzyć, że osoba dotknięta takim kalectwem to nie jakieś bezimienne „ono”, lecz konkretny człowiek: dziecko, kobieta, mężczyzna, wyposażony w uczucia i mający prawo do miłości?
To pytania, na które każdy powinien sobie uczciwie odpowiedzieć po przeczytaniu tej mądrej i głęboko poruszającej książki. W ich obliczu blednie kwestia, czy Desiree była „kwietniową czarownicą” naprawdę, czy tylko we własnej wyobraźni...