Trwa ładowanie...
recenzja
23-09-2010 15:46

Pasjonująca wizyta w zakładach i sztabach

Pasjonująca wizyta w zakładach i sztabachŹródło: Inne
d2j3l8g
d2j3l8g

Mam pewien problem z książkami o lotnictwie drugiej wojny światowej, ze szczególnym uwzględnieniem Bitwy o Anglię. Do tej pory spotykałem się zazwyczaj z dwoma ich rodzajami – pierwsze to były profesjonalne monografie, przypominające wydruki excelowskich arkuszy i ich krótkie omówienie. Stanowiły setki danych, liczb, parametrów, które są rewelacyjnym źródłem wiedzy dla znawców i pasjonatów, ale dla zwykłego, szarego czytelnika są równie pasjonującą lekturą, jak połączenie książki telefonicznej i rocznego podsumowania finansowego. Drugi rodzaj to pompatyczno-histeryczne (nie mylić z „historycznymi") hagiografie, w których prym wiedzie * Sprawa honoru* – książki o zawartości merytorycznej skutecznie stłamszonej przez egzaltację. Wśród nielicznych wyjątków, prócz literatury biograficzno-pamiętnikarskiej, interesującą pozycją było Tak niewielu Kershawa , jednak w tym wypadku całkowitą przyjemność z czytania odebrały mi rozliczne „kwiatki" pozostawione przez tłumaczkę i konsultanta. Wciąż czekałem zatem na solidną książkę o Bitwie o Anglię, przeznaczoną dla mas, traktowanych nie jako tłuszczę spragnioną kolejnego dziełka „ku chwale", ale ludzi poszukujących pracy, która już nie jest monotonnym zestawem tabelek, a jeszcze nie jest patetyczną bańką mydlaną – mimo, że kolorową, to przerażająco pustą. Gdy w „czarnej" serii wydawnictwa Znak ujrzałem Bitwę o Anglię Stephena Bungaya, czułem, że w końcu się takowej pozycji doczekałem. Do tej pory wszak prawie każda z tych książek, niezależnie od tego, o jakim aspekcie traktowała, spełniała moje oczekiwania.

Początki kariery Bungaya nie zapowiadały, że zasłynie on jako autor książek historycznych. Studiował filologię i filozofię na Uniwersytecie Oxford oraz filozofię w Tübingen, zaś po zrobieniu doktoratu pracował w londyńskich i monachijskich oddziałach bostońskiej firmy consultingowej. Następnie znalazł zatrudnienie w firmie ubezpieczeniowej oraz w Ashridge Strategic Management Centre, wykładając m.in. w szkołach biznesu. Bitwa o Anglię miała być jedną z wielu prac oczekujących w szufladce „napiszę ją, jak już pójdę na emeryturę", jednak, na szczęście, nie musieliśmy na nią tak długo czekać, bowiem Bungay postanowił po prostu wziąć sobie półroczny urlop, by zająć się historią lotniczych zmagań. Jak sam wspomina, była to niezmiernie ciężka praca, na którą poświęcał 10-16 godzin dziennie. Sześć miesięcy nie wystarczyło na jej ukończenie, po odejściu z The Boston Consulting Group potrzebował jeszcze kolejnych trzech. Kiedy patrzy się na bibliografię umieszczoną na końcu książki widać, jak duży był
wysiłek, zwłaszcza, że w spisie tym wymieniono „jedynie" dzieła, które choć raz zostały zacytowane w przypisach, nie uwzględniono zaś dokumentów źródłowych.

Efekt tego wysiłku, nielicha gabarytowo Bitwa o Anglię, podzielona jest na trzy części: „Przygotowania", „Czas bitwy" oraz „Pokłosie".

W pierwszej z nich autor zdawkowo szkicuje sytuację w brytyjskim parlamencie (świetnie opisaną w * Buntownikach) oraz tę na linii frontu, która nieubłaganie przesuwała się ku Kanałowi La Manche. Widać, że Churchill jest dlań wielkim mężem stanu, „politycznym geniuszem" - Bungay dowodzi, iż to właśnie on zadecydował o rozpoczęciu bitwy i postawił wszystko na korzystne rozstrzygnięcie. Dokładnie analizuje pierwsze przemówienie w roli premiera oraz podsumowuje je w pięciu klarownych, syntetycznych punktach. Dłużej pochyla się nad kolejnymi wystąpieniami Churchilla, cytując ich liczne fragmenty. Aby przybliżyć zamiary i motywację Hitlera, rozpatruje również poszczególne akapity *Mein Kampf, traktujące o Anglii. Nakreśliwszy tło, Bungay przechodzi do kwestii lotnictwa, przybliżając nam historię rozwoju Luftwaffe i dokładnie omawiając struktury tej formacji. W części poświęconej niemieckim siłom powietrznym, przeczytamy również
charakterystykę poszczególnych modelów samolotów, od Ju 88 po Bf 109. Podobnie skonstruowana jest część traktująca o RAF, również zawierająca szkic historyczny i opis kolejnych maszyn. Informacje te, podane w przystępnej formie, wzbogacone są rysunkami głównych adwersarzy – Bf 109 E, Hawker Hurricane Mk I oraz Supermarine Spitfire Mk I. Autor nie ogranicza się li tylko do szczegółów technicznych i osiągów, dzieląc się rozlicznymi ciekawostkami, m.in. tą, że Spitfire w brytyjskiej kulturze zawsze był(a) kobietą – pasjonującą, delikatną i, zarazem, bardzo niebezpieczną. Wie, o czym pisze, albowiem miał przyjemność lecieć Mk IX i stwierdził, że pomimo braku rewelacyjnych mocy, władza, jaką dzierży Spit nad pilotami, może być porównywalna jedynie do tej, jaką roztacza nad mężczyzną piękna, szykowna kobieta.

d2j3l8g

Autorzy książek o Bitwie o Anglię skupiają się głównie na lotnictwie myśliwskim, tymczasem Bungay nie mniejszą uwagę poświęca bombowcom podkreślając, że pomijanie tej formacji w zwycięstwie nad Luftwaffe wywołuje fałszywe przekonanie o wysokości szkód poczynionych przez obie strony. Opisuje kolejne naloty na instalacje Rzeszy dowodząc, że niektórzy z „tak nielicznych" zasiadali również w kokpitach bombowców. Brytyjczyk, szukając przyczyn niepowodzenia Luftwaffe, wymienia katastrofalny błąd Hitlera, który zakładał, że jednym blitzem zmiecie Europę, wskutek czego masowa produkcja samolotów rozpoczęła się stanowczo za późno. Na dowód tej tezy przedstawia interesujący wykres obrazujący tę produkcję w latach 1932-1945. Dodatkowo twierdzi, że kiedy wrogowie III Rzeszy przetrwali pierwszą falę uderzeniową okazało się, że monumentalny gmach niemieckiego lotnictwa nie ma solidnych fundamentów, a źródło surowcowo-produkcyjne w zastraszającym tempie się wyczerpuje. Oto, czym się kończy zupełne niezrozumienie
ekonomicznej logiki wojny.
Bardzo ciekawym jest również wykres ukazujący przewagę aliantów w masowym wytwarzaniu jednosilnikowych myśliwców od czerwca do października 1940 roku – każdy kolejny miesiąc powodował wzrost siły obrońców, przy redukcji planów produkcyjnych Luftwaffe kosztem Wehrmachtu. Prócz wykresów, rozważania te ilustrowane są tabelami, m.in. tą ukazującą liczebność sił adwersarzy na początku wojny oraz wykaz jednostek na początku lipca 1940 r.

Nie sposób pisać o Bitwie o Anglię, nie wspominając o Lwie Morskim, drapieżniku, który zdechł zanim jeszcze zdążył pokazać pazury. Autor dokładnie opisuje spotkanie na szczycie niemieckiej władzy, omawia Dyrektywę 17 oraz koncepcje strategiczne atakujących i obrońców.

Część poświęconą czasowi bitwy rozpoczyna fragment relacji Charlesa Gardnera, dziennikarza BBC relacjonującego na żywo pierwszą fazę ataku. Pełne to emocji i dynamizmu sprawozdanie, przynoszące na myśl opowieści fanatycznego kibica z zacięciem komentatorskim. Relacja ta wywołała szeroki odzew wśród słuchaczy, którzy zasypali BBC licznymi uwagami – niektóre były tak krytyczne, że kierownictwo poczuło się zobligowane do udzielenia koncyliacyjnej odpowiedzi. Przyjrzawszy się kolejnym nalotom Niemców, autor skupia się na sylwetkach dowódców i lotników, opisując między innymi podejście do wyróżnień, orderów oraz do samej profesji wśród pilotów wrogich nacji. Zwraca szczególną uwagę na etos, którego obraz diametralnie się zmieniał w czasie bitwy.

Kilka stron Bungay poświęca polskiemu lotnictwu, czerpiąc wiedzę głównie z prac Zamoyskiego i Gretzyngiera , a także obcokrajowcom służącym w RAF. Ciekawym jest również rozdział, traktowany trochę po macoszemu w monografiach Bitwy, o walce wywiadu po obydwu stronach frontu. Autor sumiennie porównuje straty maszyn, dzieląc je na rodzaje samolotów oraz jednostki zniszczone i uszkodzone. Dokładnie omawia wydarzenia 13 sierpnia 1940 roku – Adlertag – skupiając się zarówno na nalotach Niemców, jak i reakcjach Brytyjczyków, co ilustruje załączona mapa. Po tej charakterystyce „Dnia Orła", następuje skrupulatne odtworzenie sytuacji podczas kolejnych dni, zaś ze szczególną atencją potraktowany jest „najdonoślejszy" z nich i „najzacieklejszy", czyli, odpowiednio, 15.08 oraz 18.08. Relacja ta przeplatana jest rozważaniami nad kolejnymi punktami składającymi się na współczesną
bitwę lotniczą: detekcją, zbliżeniem, atakiem, manewrami i wycofaniem. Autor próbuje wejść w skórę pilota myśliwca i zrozumieć, jakie czynniki są istotne dla skutecznej, zakończonej zestrzeleniem walki powietrznej. Charakteryzuje niuanse taktyczne oraz przygląda się kolejnym atakom na bazy i lotniska angielskie w okresie 12.08-5.09 – tu znów zobrazowaniu tej sytuacji pomaga stosowna tabela. Kolejne rozdziały przynoszą informacje o nalotach na Londyn oraz szczegółowe omówienie sytuacji 15 września, przełomowego dnia bitwy, zilustrowanej mapami rozwoju wydarzeń z godz. 11:50 oraz 14:20.

d2j3l8g

W części „Pokłosie" poznamy wszelkie niesnaski w brytyjskim dowództwie, przez które nie udało się zapobiec katastrofalnemu nalotowi na Coventry.Podsumowanie zawiera liczne tabele strat w poszczególnych dniach Bitwy oraz wykresy obrazujące osiągi prędkościowe samolotów. Autor rozwiewa tu kolejne złudzenia i mity narosłe wokół Bitwy o Anglię, m.in. ten, że zwycięstwo zostało zapewnione przez heroiczne czyny, na które stać było tylko Brytyjczyków, ten, że byli oni praktycznie nieprzygotowani do wojny, ale właściwie cudem dali sobie radę, oraz mit o jedności narodowej obrońców.

Ostatni rozdział wieńczy wzmianka, jakoby nie było w historii tak wielu wydarzeń, które potrafiłyby podnieść na duchu i polepszyć nasze życie, jak uczyniła to Bitwa o Anglię i o ile cały XX wiek mógł być czasem mroku i totalitaryzmów, to bitwa ta była dla ludzkości jedną z jego najwspanialszych chwil. Zapraszając do poznania jej historii, autor oprowadza nas z początku po zakładach produkcyjnych, salach obrad i pokojach inżynierów mozolących się nad kolejnymi, jeszcze lepszymi konstrukcjami, później zaś pozwala czytelnikowi odwiedzić gabinety dowódców pochylonych nad mapami taktycznymi. Zagłębiając się w jego opowieść praktycznie nie wsiądziemy za kokpity wzbijających się w niebo samolotów, nie poczujemy bitewnego żaru, nie usłyszymy wycia silników ni huku karabinów maszynowych. Niewiele jest tu relacji z pierwszej ręki, „living history" ubarwiającej książki traktujące o wojnach. Pomimo tego, Bitwę o Anglię Stephena Bungaya czyta się znakomicie, widać bowiem, że napisana jest przez pasjonata, który
wykonał mrówczą pracę, aby powstało to solidne, syntetyczne dzieło, które powinna zadowolić zarówno laików, jak i czytelników mających za sobą lekturę licznych publikacji o zmaganiach na brytyjskim niebie. Autorowi udało się bowiem znaleźć wspomnianą równowagę pomiędzy hermetycznymi, pełnymi zestawień monografiami, a książkami, w których emocje zastępują merytorykę. Stworzył książkę popularnonaukową, w której obydwa człony tego określenia są zbalansowane – jak się wielokrotnie okazywało, nie lada to sztuka.

d2j3l8g
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2j3l8g