Lepsze niż skecz Neo-Nówki? Tak szydzą z Niemców i wspominają papieża
Polska prowincja, ekonomiczny upadek, szyderstwa z Niemców, aluzje papieskie i gorący monolog o odbieraniu polskim kobietom ich praw - w tę stronę poszedł spektakl na podstawie słynnej internetowej "pasty" o wędkarstwie. Lepsze niż skecz Neo-Nówki? Poszliśmy sprawdzić.
Słynna "pasta", czyli viralowy tekst internetowy, autorstwa Malcolma XD, opowiadający o ojcu będącym fanatykiem wędkarstwa, zyskał kolejne życie. Zaczęło się od forów internetowych, potem była książka, film krótkometrażowy, a dziś ten chwytliwy pomysł stał się podstawą spektaklu teatralnego.
Przedstawienie "Fanatyk: mistrzostwa świata w łowieniu metodą gruntową", produkcja firmy Adria Art, to dzieło Michała Tylki, który napisał tekst i wyreżyserował spektakl. Premiera odbyła się w ostatni weekend, a do końca roku przedstawienie będzie można zobaczyć w różnych miastach w Polsce.
Niby zwykła niedziela
Akcja toczy się w zwykłym blokowym mieszkaniu rodziny Gałeckich. Scenografka Eliza Gałka starała się oddać mieszkaniowe realia polskiej prowincji: trochę meblościanka, trochę polskie podróbki Ikei, trochę, wreszcie, wędkarskie trofea gospodarza domu. Bo głowa rodziny to fan, a właściwie tytułowy fanatyk, łowienia ryb. Jego hobby wyznacza dramaturgię niedzielnego popołudnia, pokazanego w spektaklu.
Rodzinne spotkanie - do mieszkających z młodszym synem rodziców na niedzielny obiad przychodzi starszy syn z narzeczoną - odbywa się w cieniu telewizyjnej relacji z wędkarskich mistrzostw. Ale spod głośnego kibicowania przebijają się niezbyt wesołe wątki: starszy syn uwikłany jest w nieudane inwestycje finansowe i skrywa kompleksy wobec narzeczonej, pochodzącej z bogatszej rodziny, matka i narzeczona już nawet przestały próbować wydostać się spod patriarchalnej dominacji, a młodszy potomek ukrywa swoje artystyczne nadzieje i ambicje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
#dziejesiewkulturze: powstaje film o kultowym fanatyku wędkarstwa
Żarty z ojca-dziadersa i narzeczonej-feministki
Komediowy charakter spektaklu wyraża się głównie w humorze sytuacyjnym. Bo trafionych point nie ma tu za wiele - Tylka tylko czasem podrzuca swoim aktorom i aktorkom mocne żarty czy cięte punchline’y w stylu hasła ojca, dotyczącego kibicowania polskiej drużynie wędkarskiej: "łączy nas żyłka". Albo komentarza jednego z synów, który na zachwyty matki na temat praskich Hradczan, nie wiedząc, że chodzi o zabytek, a nie smakołyk, odpowiada, że "tego jeszcze nie jadł".
Najgłośniejszy śmiech wywoływały więc żarty z typowych rodzinnych rytuałów: dziaderskich zwyczajów ojca, dziecięcych zachowań dorosłych już, było nie było, synów czy matczynych zachęt do jedzenia. "Dobrym" obiektem żartów jest też narzeczona starszego syna, która nie dość, że jest wegetarianką, to na dodatek zdarza jej się powiedzieć coś o lekkim zabarwieniu feministycznym. W jednej ze scen pojawia się też delikatna aluzja do jednego z najczęstszych bohaterów polskich memów: papieża - na stół wjeżdża bowiem słynna papieska kremówka.
Polska prowincja Niemców nie lubi
Nie brakuje w przedstawieniu obserwacji społecznych, a nawet drobnych aluzji politycznych. W tle ciągle pojawiają się wątki dotyczące nie najlepszej sytuacji ekonomicznej na polskiej prowincji: a to firma od remontu zbankrutowała, a to ktoś jeździ wiekowym, rozsypującym się samochodem, ktoś inny nie może z kolei pojechać na wakacje, bo szef nie chce mu dać urlopu. Upadek wędkarstwa, omawiany przez głównego bohatera na różne sposoby, staje się w tym kontekście metaforą kryzysu polskiej gospodarki na prowincji.
Ciągle wraca też motyw skrywanych lęków i otwartych szyderstw wobec Niemców. Ojciec cieszy się, że odpadli z zawodów, starszy syn, który pracuje za zachodnią granicą, ku radości starego Gałeckiego nieustannie wyszukuje drobne niewygody życia w Niemczech.
Kraj, w którym lekarze czekają, aż kobieta umrze
A polityka? W jednej ze scen małżeństwo Gałeckich rozmawia o znajomej, która "raz poszła do kościoła, złapała COVID i umarła" - niby ponury żart, ale jednocześnie przecież ostra szpila wbita klerowi, który mimo pandemii nie zaprzestał organizacji liturgicznych wydarzeń, przyciągających tłumy ludzi, a także - władzy, która zamykając poszczególne branże, ani razu nie zdobyła się na wprowadzenie równie ostrych obostrzeń w odniesieniu do wydarzeń religijnych. Główny bohater narzeka na Unię Europejską, ale ma dość specyficzny powód - twierdzi bowiem, że daje za mało pieniędzy na zarybianie.
Najmocniej robi się wtedy, kiedy narzeczona syna wygłasza ognisty monolog na temat reprodukcyjnych praw kobiet - mówi o tym, że ciężko jest żyć w kraju, w którym lekarze wolą poczekać na śmierć kobiety, niż zgodzić się na usunięcie zagrażającej jej życiu ciąży.
Gorzka komedia o prowincji
Pod względem formalnym spektakl jest bardzo tradycyjny: to w zasadzie jedna scena, dziejąca się w tej samej przestrzeni, w czasie rzeczywistym. Tylka nie decyduje się na używanie żadnych teatralnych środków i metafor, konsekwentnie trzymając się tradycyjnej, realistycznej konwencji, w której najważniejszą strategią jest dosłowność.
Aktorzy i aktorki idą za tym i grają w sposób bardzo klasyczny, serialowy czy wręcz sit-comowy. Tworzą bardzo spójny i równy zespół, w którym nikt się specjalnie nie wyróżnia i każdy pracuje na pozostałych.
To wszystko sprawia, że spektakl idzie mocno w stronę telewizyjnego serialu, niby komediowego, a jednak bardzo mocno podszytego gorzkimi tonami. To raczej dalekie odejście od klimatu i charakteru "pasty", która była podstawą tego przedstawienia: od abstrakcyjnego żartu wielkomiejskiej klasy średniej wszystko poszło w stronę gorzkiej społecznej komedii o polskiej prowincji.