P jak podróże w czasie, przedwieczne przekleństwo, piękno policzka oraz pączkowanie (trylogii)
Jak wspominałam w recenzji Udręki, w finale tomu drugiego Lauren Kate doszła najwyraźniej do wniosku, że formuła wysyłania bohaterki do kolejnych szkół się wyczerpała i dla odmiany postanowiła wysłać ją gdzie indziej. Czyli w podróż w czasie, po jej przeszłych wcieleniach, w celu zgłębienia przez Luce natury łączącego ją z Danielem przekleństwa oraz przełamania go. Skutkiem ubocznym tych temporalnych peregrynacji ma być zrozumienie istoty łączącego ich dwoje uczucia. Jego piękna, głębi, siły i prawdziwości. O rety. Chyba mi się udzieliła emfaza.
Po przeczytaniu kilku pierwszych rodziałów pomyślałam sobie „hm, czyli tak to będzie wyglądało: Luce ląduje w kolejnej epoce, odnajduje dawną siebie i dawnego Daniela, coś odkrywa, rusza dalej, w kolejnym rodziale, o sekundy/minuty/godziny za późno, w tym samym miejscu pojawia się Daniel, odkrywa, że już jej tam nie ma i rusza dalej. A na końcu ją dogoni”.
I wiecie co? Pomyliłam się naprawdę niewiele. Najbardziej może w części dotyczącej rzekomych odkryć dokonywanych przez Luce, bo zaiste, ich ważkość wprost zwala z nóg. Sprowadzają się m.in. do „on ma gorzej ode mnie, bo kocha mnie bez przerwy przez tysiąclecia, pamięta przeszłość i cierpi za każdym razem, kiedy umieram, a on zostaje sam”. Gdyż ona, jako że umiera, za każdym razem zaczyna od nowa i na nowo się w nim zakochuje. On tymczasem kocha ją bez przerwy, i tu kolejny z oszałamiających wniosków z wyprawy panny Price: „jakże silne musi być jego uczucie, narastające przez tyle stuleci”. Sądzę, że nie wymaga to rozwinięcia ani pogłębionej analizy krytycznej. Pokuszę się o stwierdzenie, że mówi samo za siebie.
Oczywiście, skacząc pomiędzy epokami, Lucinda nabywa też nowe umiejętności. Nie samodzielnie, bez przesady, od pewnego momentu w rajdzie przez Głosiciele towarzyszy jej Tajemniczy Nauczyciel (którego pojawienie się nie wzbudza jej podejrzeń, skądże znowu, co z kolei świadczy o tym, że jak najbardziej powinno, ale to by zabiło dramaturgię Finałowego Zwrotu Akcji). Ułatwiają jej one poznawanie własnych przeszłych wcieleń oraz realizację pozostałych celów podróży. A wachlarz destynacji jest zaiste imponujący: Moskwa w czasie II WŚ, Piawa w czasie I WŚ, Wersal w XVIII wieku, teatr Globe za czasów Szekspira, państwo Azteków – to tylko niektóre z miejsc, w których rozkwitało i wybuchało płomieniem Przeklęte Uczucie.
Kto miał nadzieję na brak romantycznych zachwytów nad pięknem wybranka, spowodowany skupieniem na Misji, ten się grubo przeliczył. Luce tak bardzo za nim tęskni, tak przeraźliwie pragnie go dotknąć, tak desperacko zazdrości dawnym „ja” możliwości całowania go... że aż do głowy przychodzą jej myśli w stylu „ten policzek był piękny, bo był policzkiem Daniela” (Mediolan, I połowa XX wieku).
Kto liczył na brak logicznych dziur w fabule zawierającej w sobie podróże w czasie i spotkania bohaterów z ich przeszłymi wcieleniami, ten niech wspomni rozmiar tychże logicznych dziur w fabułach tomów poprzednich, które wszak podobnych wyzwań nie zawierały, i tego rodzaju złudzenia czym prędziej porzuci.
Kto oczekiwał lepszej korekty/redakcji niż poprzednio, tym razem też się nie doczeka. Kwiatki takie jak bezsensowny szyk zdań to naprawdę najmniejszy problem. Rozumiem pośpiech przy wydawaniu zyskownego tytułu, ale są jednak jakieś granice, a „rozdawała dziewczętom materiały opatrunkowe, które odbierały je i organizowały prowizoryczną klinikę na poboczu drogi” (s.58) zdecydowanie je przekracza. Żeby jeszcze ten tekst był napisany trudnym językiem, złożonym stylem, można by coś przegapić w gąszczu skomplikowanych metafor i zdań wielokrotnie zlożonych. Ale w tym wypadku? A gdyby ktoś spodziewał się (ja do takich naiwniaków należałam, co przyznaję bez bicia, choć z niejakim wstydem, bo po historii cyklu Cassandry Clare naprawdę powinnam być mądrzejsza), że będzie to ostatni tom cyklu, to, niestety, jak pokazuje kilka ostatnich stron zakończenia, nawet ta nadzieja jest płonna.
Upadli upadną ponownie. Zapewne nie raz. Przyznać trzeba, że tym razem zrobili to w lepszym stylu niż w Udręce, ale czy przeskoczenie poprzeczki wiszącej tuż nad poziomem gruntu można uznać za sukces? To pewnie zależy od tego, czy bierze się pod uwagę poziom literacki tekstu, czy raczej poziom sprzedaży. Na tym drugim polu powieści Lauren Kate biją ponoć wszelkie rekordy, zostawiając daleko w tyle tytuły z prestiżowej i przeważnie deficytowej serii „Uczta Wyobraźni”. Co tylko potwierdza, że, oprócz siły miłości Luce i Daniela, są jeszcze inne rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się naszym filozofom.