Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem zapowiada się interesująco już choćby z racji tytułu. Tym bardziej, że tytuł ten wcale nie wziął się znikąd – otóż Sacks, angielski neurolog i psychiatra, w tym krótkim zdaniu zawarł historię jednego ze swoich najbardziej intrygujących pacjentów, cierpiących na nietuzinkowe zaburzenia umysłowe. Od razu należy jednak zastrzec, że książka ta nie jest zbiorem anonimowych przypadków klinicznych, omawianych hermetycznym językiem. To zapis autentycznych przygód pacjentów pewnej zagranicznej kliniki, których psychika okazała się w pewien sposób niekompletna i wręcz przewrotna. Zamiast nużących i niezrozumiałych wywodów lekarskich mamy tu do czynienia z historiami wielokrotnie zadziwiającymi, które z medycznego punktu widzenia są równie przerażające, co zabawne. Okazuje się bowiem, że świat braków i nadmiarów funkcji psychicznych rządzi się własną logiką, często trudną do pojęcia nawet doświadczonym specjalistom. Sacks z właściwym sobie wdziękiem przedstawia
fenomeny ludzkiej psychiki w sposób inny niż do tego przywykliśmy – zazwyczaj bowiem rutyna badań lekarskich nie uwzględnia osobowości pacjentów, szerokim łukiem omijając ich indywidualne predyspozycje oraz potrzeby. Sacks z kolei wychodzi z założenia, że nie sposób oddzielić studium choroby od studium tożsamości i dzięki temu te specyficzne dysfunkcje umysłowe, z jakimi mamy tu do czynienia, omawia w odniesieniu do konkretnych cech i historii swoich podopiecznych.
Wspomniany we wstępie tytułowy bohater książki to postać co najmniej nieprzeciętna – doktor P. był bowiem wybitnym muzykiem i śpiewakiem operowym, który z powodzeniem pełnił funkcję wykładowcy akademickiego i zdawał się nie zauważać własnych niedoskonałości. Otóż nie tylko potrafił on pomylić głowę żony z kapeluszem, ale również głaskać na ulicy hydranty, biorąc je za dzieci. Przez długi czas jego pomyłki były tak niedorzeczne, że nikt nie upatrywał w nich oznak poważniejszej choroby. Kiedy jednak podczas badania w gabinecie Sacksa pomylił własny but ze stopą, powoli stało się oczywiste, że nie wszystko funkcjonuje u niego tak, jak powinno. Nie dość, że miał on problemy z rozpoznawaniem przedmiotów, to dodatkowo definiował je w przedziwny sposób, określając na przykład rękawiczkę mianem pojemnika z pięcioma wybrzuszeniami. Choroba doktora P. była jednak na tyle nieszkodliwa, że pozwoliła mu nadal normalnie funkcjonować w społeczeństwie, od czasu do czasu zadziwiając jedynie jego bliskich nietypowymi
przygodami.
Mniej szczęścia miała Christina – dwudziestosiedmioletnia kobieta, szczęśliwa matka dwójki dzieci, lubiąca hokej, jazdę konną, balet i poetów jezior. Jej spokojne życie zakłóciło skierowanie do szpitala, w którym miała poddać się operacji usunięcia woreczka żółciowego. Na dzień przed operacją przyśnił jej się niepokojący sen, w którym nie potrafiła zidentyfikować się z własnym ciałem. Szpitalny psychiatra zbagatelizował sprawę, tłumacząc ją histerycznym lękiem przed zabiegiem. Ku zdziwieniu jego i reszty personelu, sen kobiety szybko stał się przerażająco realny. W błyskawicznym tempie Christina straciła panowanie nad własnym ciałem do tego stopnia, że nie była nawet pewna, gdzie tak właściwie znajdują się jej ręce czy nogi. Do tej niewytłumaczalnej bezwładności doszły oczywiście dodatkowe objawy, takie jak brak modulacji głosu czy ekspresji twarzy. Z czasem odkryto, że Christina jest w stanie posługiwać się tymi kończynami, na które aktualnie skieruje wzrok. Z zamkniętymi oczami nie potrafiła jednak
choćby usiąść.
Interesujący jest również przypadek kobiety, która swój pierwszy manualny akt poznawczy wykonała w wieku sześćdziesięciu lat, sięgając po bułkę – dotąd bowiem wykonywano za nią absolutnie wszystkie czynności, ponieważ poza porażeniem mózgowym cierpiała na kompletny zanik wzroku. To nietypowe ubezwłasnowolnienie uniemożliwiło jej naukę posługiwania się własnymi rękami, które dopiero dzięki interwencji neurologa okazały się całkiem sprawne. Druga opisana tu sześćdziesięciolatka nie cierpiała z kolei na żadną wadę wzroku, ale z powodu bliżej nieokreślonych dysfunkcji umysłowych dostrzegała jedynie prawą stronę rzeczy. Dlatego też wielokrotnie skarżyła się pielęgniarkom, że jej racje obiadowe są stanowczo za małe, podczas gdy lewa część talerza pozostawała przez nią nietknięta. Równie nieświadomy swej ułomności był pewien uroczy staruszek, któremu zaburzona orientacja w przestrzeni uniemożliwiała poruszanie się w wyprostowanej sylwetce. Ponieważ stale chodził przechylony w jedną ze stron, narażał się na
niemiłe komentarze. Dopiero film, nakręcony amatorską kamerą, pozwolił mu dostrzec własną ułomność.
Zdaniem Sacksa tradycyjna neurologia przez swoją mechaniczność i nacisk na deficyty pomija nadmiary funkcji psychicznych, które sprawiają pacjentom nie mniejsze trudności. Wśród opisywanych przypadków znalazła się tu historia młodego mężczyzny, który od dziecka skazany był na przymus przeklinania, robienia żartów i nieustanne tiki, nawiedzające go całymi seriami. Okazało się jednak, że Ray niekoniecznie chciał być wyleczony – poprzez wyciszenie organizmu uspokajającymi lekami stał się ospały i – jak sam mówił – zbyt nudny. Dlatego z chęcią odstawiał medykamenty choćby na weekend, by w dni wolne od pracy cieszyć się swoją zabawną ułomnością. Równie nieprawdopodobny jest przypadek staruszki, która dysponowała swoistą listą przebojów własnej kory mózgowej – w jej głowie stale rozbrzmiewały bowiem irlandzkie piosenki, zasłyszane w dzieciństwie. Początkowo wytrącało ją to z równowagi i uniemożliwiało swobodne funkcjonowanie. Z czasem jednak przestała zwracać uwagę na dokuczliwość swego stanu i przyzwyczaiła
do repertuaru, przywracającego jej lata młodości. Jako wspaniałość jawiła się także choroba pewnego upośledzonego umysłowo człowieka, który mimo widocznej ułomności okazał się chodzącą encyklopedią – nie dość, że znał na pamięć dwa tysiące oper, to jeszcze był w stanie przyswoić wszystkie hasła dziewięciotomowego słownika muzycznego. I o ile jego umysł cierpiał na znaczne braki, to pamięć, rejestrująca najdrobniejsze szczegóły, okazała się aż nazbyt rozwinięta.
Już na podstawie tych kilku przypadków widzimy, że książka Sacksa to pozycja nie byle jaka – napisana lekkim językiem, wzbogacona subtelnym humorem autora i pełnymi analiz komentarzami, zalicza się do wąskiego kręgu książek specjalistycznych, w przystępny sposób ukazujących niewtajemniczonym arkana neurologicznego fachu. Jedynym zarzutem jest tu data jej powstania, a mianowicie rok 1985, w którym Sacks po raz pierwszy spisał owe historie. Od tamtej pory bowiem nauka poczyniła znaczne postępy i możliwe, że nieuleczalne zdaniem autora przypadki są dziś trafnie diagnozowane i poddawane odpowiedniej terapii. Ten swoisty brak aktualności nie stanowi jednak wady na tyle poważnej, by zniechęcić do zapoznania się z opisywanymi tu przypadkami. A są one na tyle fascynujące, że przykuwają uwagę czytelnika aż do ostatniej strony.