Nikt kto orientuje się trochę w komiksowej produkcji wydawanej na zachodzie nie może nie znać komiksu o tajemniczym tytule Y. Historia oo ostatnim mężczyźnie - jedynym, który przeżył tajemniczą zagładę rodzaju męskiego - odniosła bowiem niezwykły sukces zdobywając nawet nagrodę Eisnera (za najlepszą wydawaną serię). Do Polski komiks dotarł dzięki wydawnictwu Manzoku, i póki co jest nienajgorzej - w ciągu kilku miesięcy ukazały się aż trzy tomy, co jak na rodzimy rynek jest osiągnięciem wartym odnotowania. O czym opowiada Y: Ostatni z mężczyzn - ni mniej ni więcej tylko właśnie o prawdopodobnie ostatnim mężczyźnie, który nie wiedzieć czemu przeżył niewyjaśnioną zagładę (oczywiście banalny fakt, że mężczyzna ów jest Amerykaninem nikogo nie dziwi). Tym szczęściarzem jest Yoryk, utalentowany iluzjonista, syn pani senator, zakochany w antropolożce pracującej w Australii. Ot zwykły, nieco nierozgarnięty amerykański chłopak. Jednak jego ocalenie nie jest wcale powodem do wielkiego szczęścia. Yoryk musi nie
tylko odnaleźć swoją ukochaną, ale i pomóc rządowi wyjaśnić przyczyny tragedii, w międzyczasie unikając śmierci z rąk fanatycznych feministek lub zwykłych bandytek (w końcu większość sił porządkowych składa się z mężczyzn).
Y to świetny tytuł głównego nurtu, którym najlepiej się cieszyć nie zagłębiając się zbytnio w świat przedstawiony. Scenariusz autorstwa Briana Vaughana wciąga. Akcja toczy się szybko, dzieje się dużo i widowiskowo, co jakiś czas autor uraczy czytelnika zgrabnym i zaskakującym zwrotem fabularnym, zaś wszystko okraszone jest dowcipnymi tekstami, które może nie zawsze trzymają poziom, ale przynajmniej go nie zaniżają. I tak odczytywany Y jak najbardziej spełnia swoje zadanie - zabawia, przykuwa i sprawia, że wieczór trwa krócej. Jeżeli jednak zastanowić się nieco głębiej to nasuwają się pewne problematyczne pytania. Komiks w którym dziewięćdziesiąt procent bohaterek to kobiety, okazuje się nieco seksistowski. Świat przedstawiony pogrążony jest w anarchii i nieładzie - przecież wszyscy wiemy, że to mężczyźni są praworządni, kobiety zaś bez ich władzy zaczęłyby się mordować i rabować. Feminizm przedstawiony został jako niemal faszystowski ruch, którego celem jest wymordowanie mężczyzn - i nie jest problemem,
że ten mężczyzna to brat jednej z feministek. W zemście za lata „zniewolenia” i „poniżana” gotowa jest ona zastrzelić go z zimną krwią. Zaś kobiety (niefeministki) pozbawione mężczyzn myślałyby tylko o jednym - jak jakiegoś zdobyć, zakochać się w nim w ciągu jednego dnia i najszybciej jak to możliwe zaliczyć („Potrzeba by czegoś więcej niż śmierci wszystkich facetów, żeby zmusić mnie do zrobienia minetki” - mówi w pewnym momencie jedna z bohaterek). Oczywiście nieco wyolbrzymiam - historia broni się prostym założeniem, że świat bez mężczyzn niewiele by się różnił od świata z nimi, ludzie wciąż by się mordowali i nienawidzili. Jednak poczucie pewnego niesmaku pozostaje. By być uczciwym przyznać też trzeba, że jest też kilka bardzo feministycznych przesłanek - kobiety przedstawione w Y są niezwykle zaradne i waleczne (zwłaszcza żołnierki Izraela). Rysująca ten komiks Pia Guerra doskonale wywiązuje się z zadania. Nie szarżuje, nie popisuje się. Jej rysunki są poprawne warsztatowo i łatwe w odbiorze.
Bardzo klasycznie też prowadzona jest narracja - niczego nie trzeba się domyślać. To dobrze - dokładnie tego spodziewałem się po artyście biorącym się za porządny komiks środka.
Y: Ostatni z mężczyzn nie jest komiksem przełomowym ani rewolucyjnym. Dlatego nie rozumiem peanów na jego cześć, które dobiegały zza oceanu. Ale czytelnik, który nie będzie oczekiwał arcydzieła, na pewno się nie zawiedzie. To po prostu doskonale opowiedziana, wciągająca (choć miejscami nieco przewidywalna) historia, z mocno stereotypowym portretem kobiecości. Komiks czytany jako taka właśnie opowieść sprawdza się znakomicie. Nie spodziewam się jednak, bym w przyszłości wiele razy do niego wracał.