Trwa ładowanie...
d2m3cd4
04-02-2020 07:52

Ostatni mazur. Opowieść o wojnie, namiętności i stracie

książka
Oceń jako pierwszy:
d2m3cd4
Ostatni mazur. Opowieść o wojnie, namiętności i stracie
Tytuł oryginalny

The Last Mazurka. A Tale of War, Passion and Loss

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Jak blisko jest Andrew Tarnowskiemu do Mickiewicza? Ostatni mazur, jak Ostatni zajazd na Litwie, przedstawia zmierzch pewnego świata. Tarnowski opowiada o polskiej przedwojennej arystokracji, opisując XX-wieczne dzieje swojego rodu i rodzin z nim skoligaconych. Na historię życia tych niedostępnych ludzi składają się nostalgiczne wspomnienia autora z dzieciństwa, zapamiętane opowieści jeszcze dalej sięgające w przeszłość rodu czy korespondencja rodzinna. Wizerunek, jaki się wyłania, daleki jest od ideału: pod pozorami miłości i rodzinnej lojalności kłębią się nieokiełznane namiętności, zdrada i rozpad więzi. Autor nikogo nie wybiela ani nie usprawiedliwia. Dąży do przedstawienia prawdy, czasem gorzkiej i niewygodnej. Opisuje rodzinne dramaty i zawirowania na tle wydarzeń, które wstrząsnęły światem. W czasie II wojny światowej członkowie rodziny rozpierzchli się po całym świecie: jedni uciekali przez bezdroża Rumunii i Jugosławii, inni czekali na koniec wojny we Francji, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii. Tam też rodzina Tarnowskich osiadła na stałe. Rankiem 31 lipca przybliżyły się odgłosy bitwy, a pod pałac zajechał niemiecki samochód opancerzony. Oficer wychylił się przez okno. - Czemu pani nie ucieka na zachód? - krzyknął do Wandy. - Nie uciekłam, kiedy wy przyszliście, więc tym bardziej nie będę uciekała, kiedy odchodzicie - odparła rzeczowo. - Nie wie pani, kto nadchodzi? Hołota, barbarzyńskie hordy. Nie wiadomo, co się z wami stanie. - Poradziliśmy sobie z wami, z nimi też sobie poradzimy. Niemcy odjechali. Wkrótce potem pojawili się radzieccy żołnierze na konnym wozie. (fragment) Wspaniała książka. To najlepsza droga poznawania historii – prawdziwa walka człowieka o życie i miłość w rozpadającym się świecie wojny i ucieczek. Napisana ze znakomitą precyzją. Norman Davies

Ostatni mazur. Opowieść o wojnie, namiętności i stracie
Numer ISBN

978-83-7414-532-9

Wymiary

142x202

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

408

Język

polski

Fragment

Ślub Zofii nie był pierwszy, któremu towarzyszyły złowieszcze zwiastuny. 8 lipca 1914 roku, w dniu, kiedy pobierali się jej rodzice, widmo wojny stawało się coraz realniejsze. Dziesięć dni wcześniej zamordowano w Sarajewie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, dziedzica tronu austro-węgierskiego, co zapowiadało wielki konflikt między Niemcami, Austro-Węgrami i Rosją, trzema imperiami, które rządziły Polską, podzieliwszy między siebie jej terytorium w drugiej połowie XVIII wieku. Wskutek tego nagłego wybuchu wrogości najbliżsi krewni młodej pary mieszkający pod zaborem rosyjskim nie dojechali na ślub do znajdującego się pod panowaniem Habsburgów Krakowa, a to z obawy, że wojna zastanie ich po niewłaściwej stronie granicy. Ceremonia odbyła się w gotyckim kościele Mariackim, olbrzymiej bazylice pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, która wznosi się w rogu Rynku w Krakowie, dawnej stolicy królów Polski. Tłumy książąt, hrabiów i szlachciców z małżonkami przyglądał się, jak mój dziadek Hieronim Tarnowski składał przysięgę małżeńską pięknej Wadzie Zamoyskiej przed ogromnym poliptykiem Wita Stwosza. Ten górujący w prezbiterium i wzbudzający podziw gotycki zabytek rzeźbiarstwa przedstawia sceny z życia i śmierci Chrystusa oraz Matki Boskiej. Po ceremonii zaślubin orszak weselny przeciągnął wzdłuż Rynku, mijając eleganckie rezydencje i pałace należące do arystokratów i mieszczan. Szły damy w diademach i długich sukniach, panowie w jedwabnych płaszczach wykończonych futrem, w spodniach wpuszczonych w długie do pół łydki buty, z szablami brzęczącymi u boku i w futrzanych czapkach ozdobionych egretami z drogich kamieni. Przyjęcie zostało zorganizowane w Pałacu pod Baranami, wspaniałej rezydencji przy Rynku, nazwanej tak od rzeźbionych baranich łbów, wspierających balkon nad wejściem. Autografy ponad setki gości oraz teksty radosnych mów wygłoszonych z okazji zaślubin umieszczono na stronach wielkiej, oprawnej w skórę księgi. Jej okładkę zdobiła wytłoczona Leliwa – gwiazda i półksiężyc – herb rodu Tarnowskich. Młoda para otrzymała ją od rodziców Hieronima jako pamiątkową księgę gości ich przyszłego domu. Weselnicy świętujący połączenie dwóch historycznych rodzin, nie wiedzieli, że prowadzący Wandę do ołtarza kuzyn Hieronima, Karol Tarnowski, wyczuwał jej opór. Ani on, ani nikt z pozostałych gości nie miał pojęcia, że jeszcze tej nocy rozegra się dramat: z komnaty małżeńskiej w krakowskiej rezydencji wypadł, szlochając, Hieronim, chwycił pistolet, wycelował sobie w serce i strzelił. Pocisk trafił w pierś po lewej stronie, ale ominął serce. Wanda przypadła do męża leżącego na podłodze. Rana okazała się powierzchowna, natomiast następstwa tego desperackiego postępku dla małżeństwa były ogromne. Krewni ułożyli Hieronima ostrożnie w sypialni i coś szeptali o konieczności przeprowadzenia zabiegu chirurgicznego. Dopiero po pokonaniu wielu problemów związek został wreszcie skonsumowany. Wokół wypadku zapanowała w rodzinie zmowa milczenia. Chciano uniknąć skandalu. Musiało minąć aż osiemdziesiąt lat, zanim padło choćby słowo na ten temat. To wuj Tomasz Zamoyski, bratanek Wandy, pewnego dżdżystego kwietniowego popołudnia na początku lat dziewięćdziesiątych XX stulecia zdradził mi ten sekret, w swoim mieszkaniu przy cichej warszawskiej uliczce. Stary, schorowany, prawie niewidomy wujek Tomek, jak go nazywaliśmy, opowiedział mi tę interesującą anegdotę, dodając, że nie powinno się jej rozpowiadać. Nie miał wątpliwości, że przyczyną desperacji Hieronima był uszczerbek na męskim honorze, jakiego doznał w noc poślubną zarówno wskutek niechęci Wandy do małżeństwa z nim, jak i z powodu braku doświadczenia w sypialni. Wszyscy, którzy znali Hieronima i Wandę, uważali, że do siebie nie pasują i że nie powinni byli się pobierać. Małżeństwo zaaranżowały matki młodej pary, które się przyjaźniły. O ile jednak Hieronim, ujęty urodą Wandy, pokochał ją, o tyle ona w ogóle się nim nie interesowała. Był dziewięć lat od niej starszy, niski, nieco ekscentryczny i nieprzewidywalny. Wprawdzie nie narzekał na wygląd, ale wśród krakowskiej arystokracji można było znaleźć wielu dużo przystojniejszych mężczyzn. Poza tym Hieronim należał do ludzi poważnych, chociaż przejawiał poczucie humoru. Był jednak synem jednej z najbardziej szanowanych par w Krakowie oraz dziedzicem znacznej fortuny, a to stanowiło ważną zaletę w oczach owdowiałej matki Wandy, której finanse pozostawiały wiele do życzenia. Jako najmłodsze dziecko starzejących się rodziców Hieronim został wychowany praktycznie jako jedynak, głównie przez oddaną mu, ale nieco ekscentryczną matkę. Wychowała go w konserwatywnych zasadach dziewiętnastowiecznego katolicyzmu, wedle których za ideał i cnotę uchodziła cielesna niewinność i pobożność. Chociaż więc żenił się jako trzydziestolatek, nie miał żadnego doświadczenia z kobietami. Przez całe życie właściwie znał jedną kobietę, Wandę. Miał ciemne, falujące włosy, wysokie czoło, duży kościsty nos oraz podkręcone do góry wąsy. Jako młodzieniec wyróżniał się miłą powierzchownością, lecz to się zmieniło pod wpływem aury smutku otaczającej jego późniejsze życie. Był prawdziwym dżentelmenem, honorowym i szczerym, o dobrym charakterze. Tego bezinteresownego i zasadniczego człowieka otaczał nimb prawdziwej świętości. Co rano uczestniczył we mszy, a ci, którzy go dobrze znali, twierdzili, że lepiej nadawałby się na księdza niż na męża i ojca. Hieronim odebrał staranne wykształcenie, był znawcą polskiej i obcej literatury oraz historii starożytnej i nowożytnej. Mówił płynnie po niemiecku, francusku, łacinie, grecku, włosku i hiszpańsku. Przez całe życie korespondował z przyjaciółmi po łacinie. Po obiedzie lubił przy kawie rozmawiać w tym języku. Miał nadzwyczajną pamięć. Zapamiętywał stronę tekstu po dwukrotnym przeczytaniu. Recytował z pamięci długie fragmenty poezji i całe rozdziały prozy polskich i zagranicznych autorów – najbardziej lubił Schillera. Uwielbiał Wagnera i w kąpieli zwykł śpiewać barytonem arię łabędzia z Lohengrina. Był do tego stopnia staromodny, że kuzyni nazywali go dziwakiem. Nienawidził samochodów i telefonów, odmawiał ich kupna i używania. Nigdy nie rozpoczynał podróży w poniedziałek ani nie robił nic ważnego w trzynastym dniu miesiąca. Przy tym wszystkim miał w sobie coś z choleryka. Zdarzało mu się wybuchać gniewem, krzyczeć i wymachiwać rękami. Te napady złości mijały szybko i bez poważniejszych konsekwencji. W opiniach pozostawał dogmatyczny i dość ograniczony, trwał przy swoich sztywnych zasadach i nie potrafił pójść na kompromis, czasami więc w rozumowaniu dochodził do absurdu. Jako zagorzały monarchista dyskutował pewnego razu o zaletach monarchii ze swoim siostrzeńcem. Dyskusja stawała się coraz gorętsza, w końcu Hieronimowi zabrakło argumentów, rzekł więc zdesperowany: „Ależ Romanie, nie zapominaj, że Jezus powiedział: «Przyjdź, królestwo twoje», a nie: «Przyjdź, demokracjo twoja»”. Zażarcie sprzeczał się z własną matką, która lubiła porozmawiać o polityce i sprawach społecznych, ale była nieugięta i akceptowała wyłącznie ultrakonserwatywne poglądy swego męża. Starsze siostry Hieronima obwiniały ją za to, że zaszczepiła w nim nietolerancję i ciasne poglądy, przez co stał się mało elastyczny w radzeniu sobie z ludźmi i problemami. Wanda z kolei była niezłomną kobietą o niezwykle silnej woli i wielkiej pewności siebie. Wierzyła w bezwzględną samodyscyplinę i nie tolerowała słabości pod żadną postacią ani u siebie, ani u innych. Żelazna samokontrola i niezwykła odwaga pomogły jej pokonać wszelkie przeciwności, jakie spadły na nią w XX wieku. Zarazem jednak pozostała egocentryczna i twarda w uczuciach. Ponieważ była najmłodsza z szóstki rodzeństwa, a ojciec zmarł, kiedy miała siedem lat, robiła, co chciała, nie troszcząc się zupełnie o uczucia innych, zawsze przekonana o własnej słuszności i niedbająca zupełnie o to, czy nie przysparza komuś problemów i cierpienia. Pod pewnymi względami godna podziwu, a przy tym niezwykle śmiała i samowolna, stanowiła zupełne przeciwieństwo kochającej i oddanej towarzyszki życia, jakiej potrzebował Hieronim. Kiedy w 1914 roku brali ślub, Wanda, w każdym calu arystokratka była pięknością: wysoka, smukła, o kasztanowych włosach, delikatnych rysach i wiotkiej sylwetce, pełna uroku, bystra, miłośniczka sztuki i piękna. Kochała przepych i wyższe sfery. Nie mogło jej spotkać nic gorszego niż wyjazd na zapadłą wieś z poważnym, sztywnym i bardzo religijnym człowiekiem, takim jak Hieronim, który był najszczęśliwszy, kiedy w wygodnych tweedach i stosownych butach, godzinami jeździł konno po okolicznych lasach. Wanda w rzeczywistości kochała młodego Adama Szembeka i chciała wyjść za niego, ale matka uznała, że to nie jest wystarczająco dobra partia dla córki. Rodzina Hieronima cieszyła się wielkim prestiżem w Krakowie i całej Galicji – prowincji włączonej w XVIII wieku do cesarstwa austriackiego, obejmującej Kraków, południową Polskę i część ziem współczesnej zachodniej Ukrainy, od wieków stanowiących terytorium Polski – nie tylko ze względu na przodków, którzy należeli do małopolskich możnowładców i odegrali znaczącą rolę w złotym okresie dziejów Polski (od XIV do XVI stulecia), ale także dlatego, że ojciec Hieronima sam zyskał wielką sławę, matka zaś pochodziła z niezmiernie bogatej szlacheckiej rodziny. Ojciec Hieronima, profesor Stanisław Tarnowski, był – co rzadkie w kręgach szlacheckich – uznanym uczonym i czołowym przedstawicielem życia politycznego i umysłowego w Galicji przed 1914 rokiem, człowiekiem otoczonym kultem przez krakowskich konserwatystów. U schyłku XIX wieku grupa ta spotykała się w czwartki na obiadach wydawanych na jego cześć w krakowskiej resursie. Był historykiem literatury polskiej, płodnym literatem, myślicielem politycznym i współzałożycielem wpływowego ugrupowania nazywanego stańczykami, a także wytrawnym mówcą znanym z patriotyzmu i porywających wystąpień, które wywoływały westchnienia dam. Udowodnił swój patriotyzm: jako młody człowiek został na rok uwięziony przez władze austriackie za pomoc finansową udzieloną skazanemu na porażkę powstaniu w zaborze rosyjskim w 1863 roku. Od tamtej pory spływały na niego zaszczyty. O jego sławie świadczył fakt, że w 1900 roku został pierwszym rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, najstarszej polskiej uczelni, którego wybrano na drugą kadencję. Na akcie założycielskim Uniwersytetu figurują imiona jego przodków, a w 1900 roku, z okazji pięćsetlecia uczelni to on przewodniczył uroczystościom. Był również prezesem Polskiej Akademii Umiejętności, członkiem Sejmu galicyjskiego we Lwowie i cesarskiej Izby Panów w Wiedniu, jak również tajnym radcą dworu cesarza Franciszka Józefa. Profesor będąc drobnej budowy ciała, miał dużą głowę o klasycznym profilu i długie siwe włosy oraz rozłożystą brodę, co nadawało mu niezwykły wygląd, a przejawiana zarozumiałość i kwiecistość stylu czyniły zeń łatwy cel satyryków i karykaturzystów. Jako człowiek pozbawiony poczucia humoru, małomówny i czuły na punkcie swojej godności, łatwo się obrażał i bezlitośnie tępił swoich krytyków oraz wydawnictwa, które ośmielały się publikować ich satyry. Żona Stanisława, z domu hrabina Róża Maria Branicka, odziedziczyła część wielkich posiadłości, które jej rodzina otrzymała pod koniec XVIII wieku od carycy Katarzyny II w uznaniu zasług politycznych. Powszechnie nazywana Imcią, uczuciowa, pełna dobrych intencji, o szesnaście lat młodsza od męża (ale mimo to żyli zgodnie i w miłości), uwielbiała go i uważała, że nie byłby zdolny uczynić coś złego. Imcia była roztrzepana i współcześni często z niej podkpiwali, a Hieronim najwyraźniej po niej odziedziczył ekscentryczność. Zawsze się spóźniała, więc krążył dowcip, że kiedy została zaproszona na Węgry na chrzciny pierwszego wnuka, zdążyła akurat na chrzciny drugiego. Z uwagi na dziwaczny sposób chodzenia – energicznie podrygiwała, unosząc się z pięty na palce, jakby chciała wzlecieć w powietrze, z głową w chmurach i anielskim uśmiechem na twarzy – austriaccy przyjaciele nazywali ją żartobliwie tańczącym kangurem. W młodości słynęła z pięknego profilu (przypominała nieszczęsną francuską królową Marię Antoninę), ale do 1914 roku straciła urodę i stała się kobietą w średnim wieku, w bezkształtnej czarnej sukni – ulubionym stroju krakowskich matron. Krakowską rezydencją młodej pary była historyczna posiadłość nazywana Szlakiem, wybudowana w XVI wieku jako główna stacja królewskiej poczty. Nazwę swą wzięła od starego szlaku, jakim sprowadzano do miasta ciała polskich królów, którzy zmarli z dala od stolicy. Zgodnie ze zwyczajem ich zwłoki spoczywały we dworze przez noc, zanim zostały wniesione w obręb miejskich murów i pochowane. W ostatnich latach XIX wieku Szlak przyciągał mnóstwo ludzi z towarzystwa, zarówno dzięki sławie i pochodzeniu profesora, jak też bogactwu Imci, a także za sprawą ich dwóch córek na wydaniu. O zaproszenia zabiegało krakowskie towarzystwo i goście z całej Polski, zwłaszcza podczas karnawału, kiedy w Krakowie przez cały miesiąc organizowano huczne całonocne bale. Za każdym razem, gdy profesor i Imcia wydawali przyjęcie, w geście pobożnej filantropii składali na ręce swego przyjaciela, brata Alberta Chmielowskiego, założyciela zakonu albertynów, kwotę odpowiadającą równowartości kosztów zabawy. Zakon opiekował się ubogimi i bezdomnymi, a brat Albert po latach został wyniesiony na ołtarze przez papieża Jana Pawła II. Imcia nie przejmowała się zbytnio prowadzeniem gospodarstwa. Nikt nigdy nie wiedział, ile osób zasiądzie do obiadu w Szlaku. Goście zbierali się w gabinecie profesora, niewielkiej, ale uroczej gotyckiej komnacie z masywnym filarem pośrodku, podpierającym sklepienie sufitu. Na ścianach wisiały wschodnie kobierce i obrazy Jana Matejki oraz innych polskich artystów. Na półkach tłoczyły się książki, a wygodne stare meble rozstawiono wokół profesorskiego biurka pośrodku pokoju. Zanim lokaj oznajmił, że podano do stołu, częstowano koniakiem oraz opiekanymi kanapkami z serem. Posiłek, zwykle prosty, podawano w długim pomieszczeniu pamiętającym dawne czasy, z wielkim kominkiem pośrodku i rzędami broni i zbroi rozmieszczonych wzdłuż ścian. Po zakończonym posiłku wszyscy wstawali i dziękowali Imci za ugoszczenie. Potem gospodyni prowadziła ich na górę, gdzie podawano herbatę i kawę. Miłym ówczesnym zwyczajem po obiedzie wpadali na pogawędkę i filiżankę herbaty inni znajomi, często koledzy profesora z uniwersytetu, i przyłączali się do towarzystwa. Pomimo całego bogactwa małżeństwo Tarnowskich doprowadziło dwór do upadku. Budynek zaczął się sypać i nigdy nie zadbano o to, żeby zainstalować centralne ogrzewanie, chociaż zimą panował taki chłód, że gospodarze przenosili się do Grand Hotelu w mieście. Zwykle jednak dom pełen był krewnych, dzieci i gości, a w jego ogromnych, ponaddwuhektarowych ogrodach często organizowano przyjęcia ślubne i inne uroczystości. Kiedy urodził się Hieronim, profesor dobiegał pięćdziesiątki i nie miał bladego pojęcia, jak nawiązać bliską więź ze swoim najmłodszym dzieckiem i jedynym synem. Liczne zajęcia odciągały go od domu, więc podobnie jak większość ówczesnych rodziców z tamtej sfery, i on i Imcia zostawiali Hieronima od chwili narodzin pod opieką nianiek i guwernantek. Profesor próbował zbliżyć się do syna, gdy ten w wieku dwunastu lat przystępował do Pierwszej Komunii. Napisał wówczas do niego trzydziestostronicowy, pełen uczucia list, przykazując mu z ortodoksyjną gorliwością godną kardynała Stolicy Apostolskiej, by trzymał się wiary i sakramentów Kościoła katolickiego: Przyjmij ten sakrament, synku drogi, z wdzięcznością współmierną do tego wszystkiego, co Bóg dał ci od chwili narodzin, i tego, co daje ci teraz, z pobożnością tak żywą i gorliwą, jaką tylko zdołasz w sobie wzbudzić, oraz z niezmiennym i pewnym postanowieniem, że nigdy nie odwrócisz się od Boga, ale pozostaniesz Mu wierny i posłuszny aż do śmierci. Obyś pilnie i z całych sił strzegł swojej wiary, miłości do Boga i innych ludzi, czystości umysłu, serca i życia, i oby prawda i uczciwość kierowały twymi słowami i uczynkami. Weź to sobie do serca, że im starszy będziesz i im więcej łask bożych spłynie na ciebie, tym większa będzie twoja odpowiedzialność przed Bogiem i człowiekiem. Obiecaj sobie, że bez względu na to, jakie przeciwności, smutki, odprawianie pokuty i zmagania przyjdzie ci w życiu znosić, zawsze będziesz szukał u Boga i w jego Przenajświętszym Sakramencie pomocy w pokonywaniu trudności, i ukojeniu żalu, a także światła i siły do pokutowania oraz walki. W chwili pisania tego listu profesor miał prawie pięćdziesiąt dziewięć lat i zdobył się w nim na więcej uczucia i ojcowskiej miłości niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy Hieronim osiągnął wiek stosowny do żeniaczki, zbliżający się do osiemdziesiątki profesor był już na emeryturze i swaty pozostawił Imci. Dwadzieścia lat wcześniej dostał nauczkę, gdy przerwał niezręcznie romans starszej córki, Elżbiety. Etusia, jak ją zdrobniale nazywano, w 1895 roku zakochała się w przebywającym w Krakowie Janosie Esterhazym, oficerze kawalerii austro-węgierskiej, potomku znanej węgierskiej rodziny. Ale kiedy Esterhazy poprosił profesora o jej rękę, ten z charakterystycznym dla siebie zarozumialstwem odmówił zgody na małżeństwo córki z żołnierzem zaborczej armii. Po wyjeździe Esterhazy’ego z Krakowa Etusia popadła w głęboką depresję. Nie chciała jeść i poważnie zaniemogła. Po dwóch latach profesor skonsultował się z lekarzem, który orzekł, że córka najprawdopodobniej umrze, jeśli nie połączy się z ukochanym. Profesor z miejsca odrzucił dumę i udał się do Wiednia, żeby odszukać Esterhazego i poprosić go, by ożenił się z jego córką. Etusia i Janos pobrali się wreszcie w 1898 roku. Ich małżeństwo trwało zaledwie siedem lat, gdyż Janos zmarł na atak serca. Profesor miał tak wielkie wyrzuty sumienia, że w swoim testamencie umieścił przeprosiny dla Etusi. Zaręczyny Wandy i Hieronima odbyły się o wiele prościej. Młodzi znali się od dziecka (posiadłości ich rodziców w południowej Polsce leżały w pobliżu), tańczyli ze sobą na debiutanckim balu Wandy w Krakowie w 1911 roku, kiedy skończyła osiemnaście lat. Wacław Lednicki, młody człowiek niedawno przybyły do Krakowa na karnawał, umieścił żywy opis tego wieczoru w swoim pamiętniku: W silnym podnieceniu, po raz pierwszy zawiązawszy biały krawat i włożywszy frak, poszedłem do Władysława Podhorskiego. Niewielki, otoczony ogrodem dom pani Zamoyskiej okazał się wewnątrz bardzo ładny. Przedstawiono mnie paniom i panom o największych polskich nazwiskach, i nadmienię, że nie brakowało między nimi urodziwych. Wśród panów zauważyłem od razu niedużego, szczupłego młodego bruneta, który doskonale mógłby grać rolę arystokraty w takiej czy innej powieści d’Annunzia. Jak powiedziałem, ten szczupły młody człowiek miał czarne, jedwabiste, falujące włosy, czarne wąsy, ruchy energiczne, swobodnie rozmawiał i żartował, znając wszystkich. Był to Imuś [Hieronim Tarnowski], syn Stanisława Tarnowskiego1. Imuś, jak zdrobniale nazywano Hieronima, wygrał w Wiedniu konkurs walca i poprowadził pierwszy taniec z Wandą. Relacja Lednickiego oddaje radosną atmosferę tego wydarzenia. Trudno odtworzyć podniecenie, jakie wywoływały w nas wszystkich, młodych ludziach, skoczne, a zarazem płynne, porywające rytmy walca, staliśmy jak konie przed wyścigami, nerwowo czekając chwili, kiedy wolno nam będzie posuwistym krokiem podpłynąć do upatrzonej panny. Potem rozbrzmiewał mazur, tańczony dziarsko, w zawiłych, zmieniających się seriach układów i figur, wymagających wysokich umiejętności i kondycji. Bracia Wandy, Adam i Zygmunt, cieszyli się w całym Krakowie sławą najlepszych tancerzy. Byli wysocy, przystojni, dobrze zbudowani, kiedy więc wkraczali na parkiet ze swoimi partnerkami, wszyscy schodzili się do sali balowej, by ich oglądać. Nawet starsze damy i panowie przerywali rozmowy i grę w karty w sąsiednim salonie lub porzucali zimny bufet i szli podziwiać tańczących. W kulminacyjnym punkcie mazura tancerze padali na kolana na środku sali, ustawieni w kształt gwiazdy, a potem wstawali i trzymając się w parach za ręce, coraz szybciej i szybciej wirowali na parkiecie, aż miało się wrażenie, że za chwilę ręce i nogi odmówią im posłuszeństwa. Pomimo bliskich i przyjacielskich stosunków między matkami Wandy i Hieronima istniał bardzo ważny powód, dla którego młodzi nigdy nie powinni byli się pobrać. Nie wiedzieli o tym, że Wanda była prawdopodobnie nieślubną córką stryjecznego brata Hieronima, hrabiego Zdzisława Tarnowskiego z Dzikowa, patriarchy licznej rodziny, który, jak powszechnie sądzono, miał w młodości romans z jej matką. Z sobie tylko wiadomych powodów kobieta zaaranżowała małżeństwo między nieślubną córką dawnego kochanka a jego stryjecznym bratankiem. Hieronima i Wandę łączyło więc bliskie pokrewieństwo, takie jak wujka i siostrzenicę. Dziwne, że na to małżeństwo w ogóle zezwolono, skoro rodzina wiedziała o tych koligacjach. Michał Marczak, archiwista i bibliotekarz dzikowskiego zamku, posiadłości hrabiego Zdzisława, napisał w 1914 roku w swoim dzienniku, że kiedy rodzina zjechała owego roku do Dzikowa na imieniny hrabiego Zdzisława, dużo rozmawiano na temat planowanego ślubu: „Wszyscy szeptali na stronie, że Wanda, bardzo przystojna dziewczyna, jest córką hrabiego Zdzisława z Dzikowa, ponieważ jej matka nie była zbrojna w cnotę małżeńską”. Sprawa więzów krwi wystarczała, żeby wzbudzić różnego rodzaju obawy co do pożycia tej pary i jej potomstwa, ale rodzina nie zgłosiła obiekcji. Być może wynikało to z obawy wszystkich krewniaków przed hrabią Zdzisławem, rodzinnym tyranem, któremu nikt nie ośmielił się przypomnieć o jego młodzieńczym romansie. Lub po prostu wszyscy uznali, że nie warto zawracać sobie głowy tą sprawą, gdyż takie romanse nie były niczym wyjątkowym wśród polskiej szlachty. Zwykle tuszowali je oszukani mężowie, którzy dawali dziecku nazwisko i przyjmowali je do rodziny. Żartowano nawet, że ojcem najmłodszego dziecka w rodzinie często był mężczyzna z innego szlacheckiego domu. Bez względu na przyczyny zmowy milczenia w rodzinie na temat pokrewieństwa Hieronima i Wandy, ich małżeństwo od początku było katastrofą i okazało się bardzo nieszczęśliwe. Niedola dotknęła zarówno ich samych, jak i ich dzieci, co jest charakterystyczne w nieudanych małżeństwach. Nieszczęsny ich los zaowocował ciągnącymi się przez XX stulecie podziałami wśród potomków. Dramatyczny strzał Hieronima, oddany tamtej letniej nocy w Krakowie brzmiał jak sygnał alarmowy zapowiadający nie tylko nadchodzącą wojnę i rewolucję, ale również nieszczęśliwy los Hieronima i Wandy, który odbił się echem na życiu kolejnych pokoleń, trapionych do dziś brakiem miłości i szczęścia.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2m3cd4
d2m3cd4
d2m3cd4
d2m3cd4