A fool lies here
Who tried hustle the East
Dwuwiersz świetnie nadający się na epitafium przypisuje się Kiplingowi . Trafne bardzo, acz rzadko cytowane słowa. Z Indiami zasadniczo jest problem. Najtrafniej wyraził to ponad 40 lat temu Ryszard Piekarowicz. Zauważył on bowiem, iż Indie objawiają się cudzoziemcowi w wielu, czasem sprzecznych ze sobą postaciach. Kłopot zaczyna się dopiero wtedy, gdy jeden z takich obrazów próbuje się uogólnić na cały kraj i kontynent. Paweł Skawiński ładnie oddał ten problem za pomocą metafory okularów. Patrząc na Indie trudno zdjąć okulary, które każą wszystko oceniać europejską miarą. Zauważa się brud, chaos, biurokracją i biedę. Ale można też popaść w inną skrajność – zachłysnąć się egzotyką, orientem, nirwaną i akceptować wszystko bez wyjątku. Bo to takie indyjskie. Tak działają różowe okulary. A Indie? Indie są wciąż gdzieś pomiędzy blichtrem Bollywood i smrodem piekących się samosów. Niezwykle trudne do zrozumienia, opowiedzenia, opisania.
W Kalkucie sporo czasu spędził Eliade , dziennik z tamtejszego pobytu o Indiach wiele nie mówi (choć mam kilka ulubionych rozdziałów), podobnie Grass – dopiero kilka lat temu ukazała się jego relacja z podróży po południu subkontynentu, którą odbył w latach osiemdziesiątych. To ciekawa opowieść trudnych relacjach dwojga ludzi, ale nie o Indiach. Jedna z pierwszych podróży reporterskich zaprowadziła do Indii Ryszarda Kapuścińskiego , obszerna książka reporterska nie powstała.
Nie bez powodu równolegle ze wspomnianymi (i niewspomnianymi książkami o Indiach) czytam relacje podróżnicze i reportaże oglądając Indie oczyma innych. Ile spojrzeń – tyle obrazów. Indie zadziwiają różnorodnością. I wcale nie chodzi o kontrast między Miastem Radości a pocztówką z Agry. Gdy nie nadejdzie jutro to zbiór reportaży i analiz Pawła Skawińskiego opatrzonych fotografiami wykonanymi przez Ewę Morawską. Bardzo ciekawy i różnorodny zbiór. Na pewno wart przeczytania.
Skawiński, a właściwie jego wydawca, już na okładce zaznacza, że pocztówek nie będzie, że o blichtrze Bollywood, to nie tutaj, że to inny typ opowieści. I rzeczywiście książka nie przypomina podróży klimatyzowanym autobusem po najważniejszych turystycznych szlakach. Autor dodaje elementy do mozaiki złożonej z literacko-reporterskich książek o Indiach. Wybiera tematy, czy interesujące zjawiska i próbuje je czytelnikowi pokazać. Nie można zobaczyć, opisać, wytłumaczyć wszystkiego, to jasne. Wybiera więc autor obrazy, takie bardziej jaskrawe. Zbieraczki śmieci, żywą boginię, konflikt i literaturę Arundhati Roy . To nie są ani łatwe, ani przyjemne tematy. Jedna z opowieści jest równocześnie tytułem zbioru. Gdy nie nadejdzie jutro. Człowiek nieznający Indii znajdzie w tych reportażach ogromnie dużo ludzkiego nieszczęścia, smutku, czy pesymizmu. Z perspektywy zachodniego turysty tak zwykle subkontynent wygląda. Perspektywa Hindusów jest
nieco inna i warto jej szukać na karach tej książki. Przedstawiciel klasy średniej, który nie rozumie po co pokazywać slumsy w oscarowym filmie, skoro w Delhi tyle pięknych centrów handlowych. Pisarka, która umie uderzać tam, gdzie boli. Pracownica organizacji pozarządowej, która dusi się w Bombaju. I jeszcze bezimienne ofiary konfliktu o Kaszmir. Postaci żywe, nietuzinkowe, które pozwalają zrozumieć, dlaczego ta cywilizacja liczona jest w tysiącach lat. Na uwagę zasługują fragmenty dotyczące kast i wytłumaczenia, dlaczego (i dla kogo) są wygodne. Choć prawnie zakazane. Podobnie jak posag. Autor zgrabnie pokazuje podobne paradoksy. I naprawdę pokazuje z pasją. Ileż ciekawości, głodu wiedzy musiał mieć w sobie, by przepytywać rozmówców w Małym Tybecie, szukać kaszmirskich patriotów i wdychać ten okropny kurz w Katmandu, gdzie żyje młoda bogini. Ale tylko przez kilka lat jest boginią. Bo fenomen Kumasi polega na tym, iż zostaje nią wybrana kilkuletnia dziewczynka, która odtąd traktowana jest jak na bóstwo
przystało. Nie dotyka ziemi, nie doświadcza problemów tego świata, by potem nagle wszystko się skończyło. Witamy w prawdziwym świecie – bez lektyk, służących i najdelikatniejszych szat, trzeba zacząć żyć normalnie, a ona nie umie. Podobne ciekawostki przeplatają obrazki straszne i poważne. Tytułowe jutro nie nadchodzi, dzisiaj jest trudne, codzienność nie daje nadziei na przyszłość, ale może w następnym wcieleniu... Koło wcieleń, raj, ósmy dzień tygodnia; w każdej kulturze nazywa się to inaczej.
Książka jest nierówna i chaotyczna. Jak Indie – chciałoby się powiedzieć. Tyle że Indiom jestem w stanie wybaczyć bardzo dużo. Biorąc na siebie trudne zadanie tłumaczenia Indii, autor zadziwia czytelnika. To dobrze. Jednak czytelnik oprócz zachwytu wpada w bardzo złożone zagadnienia, która albo autor traktuje po macoszemu, albo ledwie dotyka, albo tłumaczenie sprowadza do kilku zdań. Na przykład, historia polityczna Indii, nawet ostatnie 50 lat to dla laika problem. Nie ułatwia to autor, który wspomina mimochodem, że po Nehru rządziła Indira Gandhi, którą zamordowano, potem jest syn pilot, który nie miał wyjścia i musiał rządzić, a którego też zamordowano. Jasne, wszystko się zgadza, tylko, że tak złożoną sprawę albo się wyjaśnia od początku, bo czytelnik gotów pomyśleć, że Indira Gandhi ma coś wspólnego z Mahatmą Gandhi (oprócz nazwiska), a władza w Indiach jest dziedziczna – bo ten syn... Doskonale rozumiem, że czegoś tak skomplikowanego jak szturm Złotej Świątyni i śmierć pani premier, wydarzenia
nierozerwalnie ze sobą związane, nie sposób wyjaśnić w dwóch zdaniach, ale mam wrażenie, że lepiej z niektórych wątków po prostu zrezygnować, niż zostawiać czytelnika z chaosem. Jasne, na początku był chaos, ale nie o to wszak chodzi. Takich nieścisłości jest sporo. Ale równoważą je wycieczki w miejsca niedostępne, czy problemy zwykle pomijane. I pasja reportera, który chce się dowiedzieć, jak jest i dlaczego.
Tekst okraszają niezwykle wymowne zdjęcia. Świetnie podkreślają problematykę, pokazują kawałek świata, który trudno sobie wyobrazić. I żadne z nich nie przedstawia monumentalnego grobowca z Agry. W śledzeniu problematyki przeszkadza mi jedno. Znam mapę na tyle dobrze, że kojarzę położenie Kaszmiru, Bangladeszu i Tybetu. A jak mam wątpliwości do co lokalizacji poszczególnych miast, to sobie mapę wyciągam. Szkoda, ze obok zdjęć nie znalazła się mapka, na której sobie dociekliwy czytelnik sprawdzi, gdzie dokładnie dzieją się poszczególne fragmenty książki.
Seria Lektury reportera podoba mi się coraz bardziej. Podróż po Indiach ma to do siebie, że zwykle jest nie do końca przewidywalna, czasem chaotyczna, czasem zachwyca, czasem mierzi i przytłacza, pozwala zobaczyć najpiękniejsze widoki i najbrudniejsze zaułki. To spory wysiłek i wyboista droga, a mimo to podróż daje niesamowicie dużo radości. Tak jak ta książka.