Właściwie co za sens miało napisanie takiej książki? Przecież piękno to jak najbardziej pojęcie względne? Każdemu z nas podobają się inne rzeczy. Wiążą nas inne fascynacje. Ale w muzeach umieszczamy tylko określone przedmioty nazywając je sztuką... choć spoglądając na tę „współczesną” można szczerze w to określenie zwątpić. Czy jednak nią są? Sztuką? Co wiąże starożytne malowidła oraz współczesne instalacje? Co jest sztuką, a co kiczem? To tylko niektóre z pytań, na które stara się odpowiedzieć Cynthia Freeland, profesor filozofii University of Houston w Teksasie, USA. W tej niewielkiej, choć interesująco wydanej książce, zajmuje się szeroko pojętym tematem sztuki. Intrygując od początku już tym, co też filozof może o sztuce wiedzieć?
„Jest to książka o tym, czym jest sztuka, co oznacza i dlaczego ją cenimy – książka poświęcona zagadnieniom, które dość nieprecyzyjnie określa się mianem teorii sztuki.” Na szczęście dla czytelnika, w moim wypadku osoby zwyczajnie pałętającej się po muzeach raczej niezbyt często, jest to opowieść niemonotonna. Wprost przeciwnie, już od początku pochłania nas ocean różnorodności, ale i teorii, opowieści o komplikacjach dziedzictwa kulturowego. Jak się okazuje sztuka to wiele, ale i nic w rzeczywistości. Coś, co jest nią dla nas, dla innych mogło być tylko zabawką czy odzwierciedleniem kultu. Tak więc, w końcu co z tą sztuką?
Aby to wyjaśnić autorka wybrała dosyć specyficzny kształt dla swej opowieści. Z jednej strony lekki, z drugiej okazujący się być aż nadto treściwym. Począwszy od krwi oraz jej piękna, rytuałów i tego, co wciąż bulwersujące „barbarzyństwem”, poprzez estetykę i bezinteresowność. Jako filozof autorka przesyca treść tezami Kanta, Serrana, istotnością dzieła Piss Christ, poprzez Goyę „Maja naga” i inne, oraz makabryczność współczesnych instalacji, których wielu nawet nie uznaje za godne miejsca w muzeach. Jakby miały na celu wyłącznie przerażać. Jakby współczesna sztuka była tylko pełna seksu, przemocy i brutalności czy fekaliów. Czyżby współczesnego odbiorcę, torturowanego codziennymi wiadomościami, mogło zaintrygować oraz poruszyć tylko coś bardziej wstrząsającego od krwawej codzienności?
Ale nie tylko o współczesność chodzi. Wraz z autorką podróżujemy po kolejnych określeniach sztuki, od czasów starożytności, Platona czy Arystotelesa, po średniowiecze i świat – sztukę kultu, najczystsze odzwierciedlenie religii (proporcja, światło, alegoria), potem zagłębiamy się w czar Wersalu, tezy Kanta, poznajemy Wagnera, aż dochodzimy do Warhola. Nie zabrakło w tej opowieści wciąż modnej kultury Wschodu. Omówiona zostaje sztuka ogrodów zen, egzotycznych lalek, sztuka prymitywna, oraz antropologia powiązań kulturowych.
Wnioski? Okazuje się, iż sztuka nie może być językiem uniwersalnym: „... stanowi wyraz życia społeczności.”. Jest naszym odbiciem. Świadkiem. Może odzwierciedlać religię, ale i wyrażać problemy jednostki czy też całego społeczeństwa. Jednak jak ma się sztuka do materialistycznego odbicie współczesności? I o tym autorka nie zapomniała. Moda na malujące dzieci, dla których tworzenie jest wyłącznie zabawą, które nawet nie zdają sobie sprawy z tego ile ich „zabawa” kosztuje, stają obok tych, którzy tworzą wyłącznie dla pieniędzy. Wciąż rosną kolekcje rodowe, a sztuka jest w cenie. W takim świecie, muzea miejskie, stają się poszukiwaczami filantropów, łowcami dobroczyńców i lizusami korporacji. Inaczej, w końcu pozostaną puste. Tchnące wyłącznie przeszłością kolekcji.
Autorka nie byłaby kobietą, gdyby nie poruszyła zagadnienia płci i geniuszu. Jednak i w tym temacie jest umiarkowana, wyważona, podobnie jeżeli chodzi o interpretację dzieł. W jej książce nic nie dominuje, ale za to wszystko układa się w logiczną całość, która pozwala nam inaczej spojrzeć na „sztukę”... Bo w końcu widzimy to co chcemy, czy to, co nam wmawiają? Obraz jest piękny, bo taka jest moda, czy podobają nam się kolory? Czym jest sztuka? Tak naprawdę wciąż