W rajskiej dolinie wśród zielska to wznowienie tomu rosyjskich reportaży Jacka Hugo-Badera, które po raz pierwszy ukazały się w 2002 roku nakładem Prószyńskiego (a jeszcze wcześniej, w latach 1993-2001 w „Magazynie”, dodatku „Gazety Wyborczej”, który przekształcił się później w „Duży Format”). Wznowienie długo wyczekiwane, wręcz pożądane i to nie tylko dlatego, że pierwsze wydanie od dawna było praktycznie niedostępne, a gdy tylko pojawiało się na jakiejś internetowej aukcji szybko znikało za sumę niedostępną dla zwykłych zjadaczy chleba, ale też dlatego, że w końcu te świetne teksty trafiają do nas właściwie „opakowane”. Twarda oprawa, staranny projekt typograficzny, żadnych obaw, że książka rozleci się nam przed zakończeniem lektury. A materialna trwałość 400-stronicowej reporterskiej księgi ma tutaj znaczenie pierwszorzędne – nie sposób się od tej podróży Hugo-Badera po Rosji oderwać i wydaje mi się, że niejeden czytelnik wracać będzie do reportaży z tomu wielokrotnie. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to
mało oryginalnie i sztampowo, ale cóż czynić skoro przedstawiam stan rzeczywisty.
Gdyby podsumować temat i zarazem największą wartość W rajskiej dolinie wśród zielska jednym zdaniem byłoby to najpewniej ukazanie na dziesiątkach konkretnych przykładów, postaci, wydarzeń i historii różnicy między życiem w Związku Radzieckim a życiem już po jego rozpadzie. Hugo-Bader właściwie w każdym z tych 17 tekstów portretuje „radzieckiego człowieka” i jego – najczęściej bolesne – przejście w inny system, w inny świat. „Ot, radziecka psychologia” – mówi w pewnym momencie inżynier Dymitr Romanow, jeden z konstruktorów „Komsomolca”, słynnego „niezatapialnego” myśliwca głębinowego i choć wydaje się to mało wiarygodne reporterowi „Dużego Formatu” udało się zmusić do osobistych wyznań tę od wieków niepojętą i tajemniczą rosyjską duszę. I nie chodzi nawet o krągłe zdania takie jak to z „Zona Lube”: „Rosyjska dusza jest jak spaniel, który, nawet jak jest mu wesoło, ma mordę rozpaczliwie smutną”, ale o poszczególne reportaże z tomu składające się na przekonujący obraz byłego Związku Radzieckiego i jego
mieszkańców.
Być może kluczem do sukcesu jest to, że Hugo-Bader tematem wielu swoich tekstów czyni znane osobistości, wydarzenia czy zjawiska. W końcu kto w Polsce – mówię raczej o osobach urodzonych przed 1980 rokiem – nie słyszał o Walentinie Tierieszkowej, Michaile Kałasznikowie, wspomnianym „Komsomolcu”, słynnej „ruskiej mafii”, radzieckich bombach jądrowych czy Mauzoleum Lenina? Hugo-Bader wyszedł z założenia, że dla nas wszystkich – przynajmniej w jakimś stopniu – Rosja jest fascynującym tematem, wszyscy posiadamy własne wyobrażenie ZSRR i własne stereotypy na temat Rosjan, ale – jak na rasowego reportera przystało – warto byłoby sprawdzić jak to było i jest naprawdę. I tak, dociera autor Białej gorączki do praktycznie nie udzielającego wywiadów Kałasznikowa, spotyka się z matkami szukającymi swoich synów, którzy zostali wysłani do Czeczenii i słuch o nich zaginął, rozmawia z afgańskimi weteranami, emerytowanymi radzieckimi generałami oraz naukowcami, którzy do dzisiaj opiekują się zabalsamowanymi zwłokami
Lenina, próbuje zrozumieć strach Rosjan przed Gazpromem, bezradność milicjantów stacjonujących przy słynnym szlaku narkotykowym w Kirgizji oraz fenomen popularności zespołu Lube.
Nic nie jest tutaj jednoznaczne ani tak proste jak mogłoby się nam wydawać. ZSRR to – wbrew pozorom – nie tylko zbrodnie Stalina, Gułag i powszechna nędza. Nie oznacza to jednak, że Hugo-Bader dokonuje czegoś w rodzaju rehabilitacji minionego ustroju, pokazuje jego jasne strony, zapomina o błędach, wypaczeniach i terrorze. Nic z tych rzeczy. Autor Białej Gorączki przede wszystkim próbuje zrozumieć, odpowiedzieć sobie na wielokrotnie stawiane pytanie „dlaczego?” (Dlaczego ci ludzie tęsknią za ZSRR? Jakim cudem wtedy żyło im się lepiej? Dlaczego teraz jest tak źle? Dlaczego nikt tym ludziom nie potrafi pomóc?) i zapisać to, co słyszy od swoich rozmówców. Nie jest bezkrytyczny, nie kryje się z własnymi sądami, potrafi pokłócić się ze swoimi bohaterami, zadać im pytania, którymi wcześniej nikt nie śmiał ich atakować, a mimo tego brata się z nimi, współczuje im, pije z nimi wódkę i – jak się wydaje – rozumie ich jak nikt inny. Przy okazji, o czym wspominał już w kilku zdaniach wstępu do Białej gorączki
Mariusz Szczygieł, wchodzi tam, gdzie prawdopodobnie niewielu z nas chciałoby czy miałoby odwagę wejść: „I oto Jacek Hugo-Bader wchodzi w imperium dla mnie. Bo kiedy czytam jego reportaże, mam wrażenie, że specjalnie dla mnie, czytelnika przeżywa te wszystkie przygody. Przeżywa je niejako w moim imieniu. Wiem, że inni też mają takie wrażenie: czytają i czują, że to jest ich człowiek tam”. Tym razem dla swoich czytelników Hugo-Bader decyduje się napromieniować, kupuje heroinę na dworcu, wskakuje na drzewo, że już nie wspomnę o kolejnych butelkach wódki wypijanych nie tylko z okazji nowej znajomości, ale też po to, by nie zamarznąć na Syberii.
W rajskiej dolinie wśród zielska oraz Biała gorączka to chyba najlepsze od lat książki o Rosji napisane przez rodzimego autora. A z całą pewnością – najskuteczniej pochłaniające uwagę czytelnika. Nie żebym chciał dołączać do osób, które w ostatnim czasie krytykują Kapuścińskiego, ale wydaje mi się, że Imperium przestało być moim ulubionym reportażem o naszych wschodnich sąsiadach.