Jak głosi stare porzekadło: wszystko, co dobre, szybko się kończy. Druga część powieści Simona R. Greena jest tego najlepszym przykładem. Wcale jednak nie chodzi o to, że w porównaniu z częścią pierwszą forma pisarska autora zaczęła dołować. Jeśli o niej mowa, to nadal trzyma ona zupełnie przyzwoity poziom. Skończyły się natomiast dobre czasy dla bohaterów Błękitnego Księżyca. O ile wcześniej ich przygody obfitowały w wiele zabawnych epizodów, dialogi skrzyły się dowcipem, a niebezpieczeństwa wydawały się odległe i możliwe do pokonania, o tyle teraz cały ich świat, ich serca i umysły ogarnął mrok, strach i zgroza.
Złowrogi Czarnobór wdarł się do Leśnego Królestwa, siejąc śmierć i zniszczenie. krwiożercze zastępy Księcia Demonów pustoszą wioski, wygubiają ludność, odbierają siły życiowe zwierzętom i roślinom. Sami mieszkańcy królestwa skaczą sobie do oczu, obawiając się utraty życia i dorobku całych pokoleń. Burzą się wieśniacy, których przestali chronić rycerze, narasta niezadowolenie szlachty z poczynań magnatów, ci ostatni intrygują przeciwko władcy. Ze wszystkich stron czai się zdrada. Król John czuje ciężar obowiązków i bezradność wobec wroga. Podejmowane przez niego próby zawładnięcia mocą czarodziejskich mieczy, co dawałoby szansę na zwycięstwo z demonami, wzbudzają sprzeciw w jego otoczeniu i nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Znużony król dzieli się z brzemieniem władzy z pierworodnym synem Haraldem. Natomiast o młodszym synu, Rupercie, który wyruszył na poszukiwania Arcymaga, słuch całkiem zaginął. Wszyscy na dworze są przekonani, że młodzieniec nie żyje, a tym samym królestwo nie może już liczyć na
pomoc Arcymaga. O śmierci ukochanego Ruperta przekonana jest również księżniczka Julia. I to staje się głównym powodem, dla którego daje się oczarować Haraldowi, pragnącemu pojąć ją za żonę. Ostatnim z głównych bohaterów powieści jest smok. Ale ten, zamiast stawać do walki z demonami i ziać w nie żywym ogniem, zapadł w tajemniczą śpiączkę. Tymczasem Czarnobór coraz mocniej zaciska pętlę okrążenia.
Green niepostrzeżenie wciąga nas w historię coraz mroczniejszą i coraz bardziej emanującą grozą. Niewiele zostaje z pierwotnego sielankowego nastroju, radosnego dokazywania, rubaszności i beztroskiego sowizdrzalstwa. Zastępują je tragizm i powaga, konieczność poświęcania tego, co najważniejsze, podejmowanie trudnych decyzji, dramatyczne wybieranie mniejszego zła, jak również walka na śmierć i życie, która jawi się coraz bardziej beznadziejną. Tym mocniej chwytamy się każdej, nawet najmniejszej nadziei na odmianę niewesołych losów bohaterów. Bo trzeba przyznać, że iskierka tej nadziei co jakiś czas słabo pobłyskuje w ciemnościach. Ostatecznie Błękitny Księżyc okazuje się wciągającą opowieścią o trudnym dojrzewaniu głównych bohaterów Ruperta i Julii – dojrzewaniu do podejmowania samodzielnych decyzji, do walki o wyznawane wartości, do prawdziwego bohaterstwa, do miłości. W innym aspekcie jest też opowieścią o ludzkiej niedoskonałości. O tym, że popełnione niegdyś błędy jednych doprowadzają do moralnego
upadku, a innym dają szansę na duchowe odrodzenie. Najbardziej wyrazistym przykładem tego ostatniego wydaje się Arcymag, przez lata niszczony przez poczucie winy. Podejmując teraz walkę ze złem, zyskuje możliwość odkupienia grzechów przeszłości. Ostateczny upadek ilustruje natomiast historia człowieka, który zaprzedał się Księciu Demonów. Z każdym krokiem w stronę Zła, sam staje się coraz bardziej jego częścią. W końcu jest gotowy poświęcić cały świat dla zaspokojenia swojej żądzy władzy. I tu Green przypomina nam starą prawdę: aby zło przyszło do naszego świata, ktoś musi je przyzwać. Aby przyszło do naszego serca, musimy je zaprosić.