Podobno śmiertelność wśród więźniów kołymskich obozów pracy wynosiła osiemdziesiąt procent; czyli co piąty jakoś przeżywał swój, niejednokrotnie wydłużany wyrok. Do owych ocalonych „szczęśliwców” (trudno o bardziej niezręczny kolokwializm, jak owe „szczęście w nieszczęściu”) należał Warłamow Szałomow, który uzupełnił powyższe statystyki własnymi rachunkami. Według nich przeszło dziewięćdziesiąt procent ludzi łagier demoralizował; doszczętnie upadlał.
Szałamochow spędził w łagrach osiemnaście lat, a swoje ocalenie od śmierci w obozie zawdzięczał pomocy, jaką zapewnił mu lekarz, który uczynił go felczerem.Z pewnością liczące przeszło siedemset stron Opowiadania kołymskie są dokumentem bezprecedensowym, pozwalającym spojrzeć na rzeczywistość Gułagu od wewnątrz, czyli z perspektywy więźnia wkraczającego jedną nogą do grobu, czyli dochodiagi. Opowiadania są krótkie, pisane oszczędnym, nie mającym niewiele wspólnego z moralnym oburzeniem językiem, przeważnie opisującym w dość beznamiętny sposób nieskomplikowaną historię lub przedstawiając jakąś postać, odsłaniającą przeraźliwą absurdalność systemu pracy w kontrolowanym przez NKWD przedsiębiorstwie górniczym Dalstroj. Nie brakło też utworów, którym niejako bliżej do formy eseju, próby naszkicowania prezentowanej problematyki z pewnego dystansu („Czerwony krzyż”), czy nawet nie pozbawionych poetyczności opisów syberyjskiej przyrody („Cedr”).
Drzewa symbolizującego na dalekiej Północy, gdzie zima trwa jedenaście miesięcy w roku, możliwość przetrwania.I jakkolwiek to zabrzmi, nie chodzi tu wyłącznie o surwiwal fizyczny, lecz również o zachowanie resztek człowieczeństwa, warunkach, na które składają się: pięćdziesięciostopniowe mrozy, zabijająca praca, głodowe racje żywnościowe, towarzystwo okrutnych recydywistów, pospolita przemoc, a także wszechobecny cynizm, sprawiający, iż mamy tu do czynienia z permanentną, powtarzaną do znudzenia, sytuacją graniczną, rozdzielającą bezwzględnie pomiędzy tym, co żywe i martwe, pomiędzy tym, co dobre i złe.