House’omanii stosowanej w praktykach wydawniczych ciąg dalszy. To już druga – po Dr House. Biografia Hugh Lauriego i przewodnik po serialu – książka na temat najpopularniejszego obecnie na świecie serialu wydana przez Prószyńskiego i S-kę. O poprzedniej, mocno kulejącej, pełnej błędów i niedociągnięć oraz (dla większości czytelników) zupełnie niepotrzebnej pozycji, pisałem. Drugi tom „house’owego cyklu”, choć także wydany mało starannie, z okładką, stroną tytułową i układem typograficznym ponownie wołającymi o pomstę do nieba, jest dużo bardziej atrakcyjny pod względem merytorycznym. Szkoda, że wydawnictwo nie zdecydowało się jako pierwszej pozycji opublikować właśnie dużo ciekawszego tomu „House Unauthorized” (podaję tytuł oryginalny, gdyż nie rozumiem, co robi w jego polskim przekładzie przysłówek „całkowicie”) – zdaję sobie bowiem sprawę, że niejeden czytelnik rozczarowany wcześniejszym serialowym przewodnikiem, nie sięgnie już po interesujący mnie tutaj zbiór artykułów i szkiców poświęconych serialowi,
jego bohaterom, odtwórcom głównych ról czy innych związanych z „Dr. House’em” kwestiom i problemom.
Na książkę składa się 20 tekstów napisanych przez różnych autorów. Odnajdziemy pośród nich dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych, twórców popularnych przewodników, wojennych powieści SF, thrillerów i romansideł, bloggerów, nauczycieli, filozofów zajmujących się popkulturą, psychologów (silna reprezentacja), a nawet radiologa i informatyczkę. Dzięki tak zróżnicowanemu doborowi autorów otrzymujemy obszerny (320 stron dużego formatu) tom, w którym zdarzają się zaledwie pojedyncze powtórzenia. Poszczególni autorzy zajmują się tylko konkretnym aspektem serialu (np. obraz rodziny, rola domu czy kłamstwa w serialu), pojedynczą postacią (ze szczególnym uwzględnieniem postaci tytułowej), relacjami między bohaterami (np. szkic poświęcony konfrontacji House’a i Cuddy czy trudnej przyjaźni House’a i Wilsona) czy kreacjami aktorskimi (np. „Hugh Laurie jako House” Geoffa Klocka), nie wchodzą sobie w paradę, nie popadają w obszerne dygresje i nie „podkradają kwestii” pozostałym autorom szkiców z tomu.
Większość opublikowanych w tomie tekstów to drobiazgowe, pełne detali i konkretnych przykładów, analizy. Choć poszczególni autorzy – jak pisałem wyżej – szczegółowo przyglądają się jednemu wybranemu aspektowi serialu, dostrzegalna jest ich znajomość całości serialu (mowa o pierwszych trzech sezonach, które są przedmiotem analizy; kolejne trzy sezony najpewniej doczekają się wkrótce oddzielnego opracowania) oraz zagadnień, które nie dotyczą bezpośrednio ich tematu. Dr House – całkowicie bez autoryzacji to zbiór tak obszerny i wieloaspektowy, że nie sposób w tak krótkim omówieniu niechby i tylko wspomnieć o poszczególnych częściach składowych. Ograniczę się w tym miejscu do polecenia kilku bardziej frapujących szkiców.
Przede wszystkim więc zabawny tekst otwierający tom, „Pojawia się House” Glenna McDonalda. Autor przedstawia alternatywne, „przedpotopowe” wersje serialu, które – rzekomo – były brane pod uwagę przez twórców serialu. I tak, przeczytać możemy fragmenty pilotażowego odcinka, zgodnie z którymi House miał być: przedsiębiorcą z branży hydraulicznej i ciepłowniczej, telemarketerem, profesorem literatury angielskiej („Podczas trwania semestru zezwolę na ograniczoną dyskusję, bym mógł stwierdzić, kto z was rzeczywiście zasługuje na wykształcenie, które finansują wasi rodzice”), więźniem planującym swoją ucieczkę (House został skazany za handel… vicodinem), a nawet gwiazdą baseballu. Interesujący jest także wywód Stevena Rubio, który (słusznie) dowodzi, że bez tytułowego bohatera zajmującego nas tutaj serial byłby czymś w rodzaju telenoweli w szpitalnych wnętrzach, jakich wiele oraz błyskotliwa analiza dokonana przez Jill Winters, z której wynika, że głównym źródłem naszego bólu jest własna rodzina. Przynajmniej
jeśli wierzyć rzeczywistości „Dr. House’a”. Karen Traviss zastanawia się z kolei nad tym, czy doktor House jest „prawdziwym skurwielem” (w oryginale: „bastard”), Lois Winston porównuje postać genialnego diagnosty z Benjaminem Franklinem „Sokolim Okiem” Pierce’em (lekarz z serialu „MAS*H”), a Nick Mamatas – z Sherlockiem Holmesem. Z tego ostatniego tekstu dowiemy się nawet, że o związkach ze słynnym angielskim detektywem świadczy występowanie tych samych samogłosek w ich imionach („e” i „o”) oraz że nazwisko House’a oznaczające „dom” to po angielsku także „home”. A że „home” wymawia się bardzo podobnie jak „Holmes”… Na szczęście inne przykłady z tekstu Mamatasa są już bardziej przekonujące i wiarygodne.
Nie mniej frapujące teksty odnajdą fani serialu w trzeciej części książki, w której autorzy zajmują się… mózgiem Gregory’ego House’a. Przykładowo, Robert T. Jeschonek dowodzi (w swoim kiepsko napisanym artykule, któremu przydałby się sumienny redaktor oraz inna zaufana osoba, która wytłumaczyłaby autorowi, że nie w każdym swoim zdaniu musimy silić się na „żarciki”), że tak naprawdę wszyscy powinniśmy „być jak House” i uczyć się na jego przykładzie, Nancy Franklin w erudycyjnym, niezwykle interesującym eseju odpowiada na pytanie, dlaczego pomysły House’a są lepsze od pomysłów innych osób, a Susan Engel i Sam Levin zastanawiają się nad tym, czy ów genialny serialowy lekarz potrafi uczyć. Oprócz tego w tomie m.in. „wywiad diagnostyczny”, z którego dowiemy się w jaki sposób wyleczyć samego House’a, odpowiedź na pytanie „Czy Bóg kuleje?” oraz hipoteza, zgodnie z którą doktor Wilson jest wytworem wyobraźni/choroby House’a i nie istnieje w rzeczywistości.
Obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów serialu oraz kubeł zimnej wody dla wszystkich, którzy chcieliby na temat „Dr. House’a” napisać „coś nowego”. Po lekturze tego tomu z pewnością nie będzie to łatwe. Bez niej – nie powinno być legalne.