Trwa ładowanie...
d2yvk6i
4 lutego 2020, 15:26

Oni nie skrzywdziliby nawet muchy. Zbrodniarze wojenni przed Trybunałem w Hadze

książka
Oceń jako pierwszy:
d2yvk6i
Oni nie skrzywdziliby nawet muchy. Zbrodniarze wojenni przed Trybunałem w Hadze
Tytuł oryginalny

They Would Never Hurt a Fly. War Criminals on Trial in The Hague

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Jedenaście po mistrzowsku nakreślonych portretów zbrodniarzy wojennych z okresu wojny na Bałkanach po rozpadzie Jugosławii. Autorka, chorwacka eseistka i publicystka, odtwarza ich świat wewnętrzny, rekonstruuje motywacje i drogi życiowe, które ostatecznie doprowadziły ich do sali rozpraw Trybunału Międzynarodowego w Hadze. Są wśród nich politycy – jak Slobodan Milošević, jest jego żona Mirjana Marković, czy Radovan Karadžić, ale też ludzie tacy, jak Goran Jelisić, policjant-ochotnik, który zastrzelił wielu ze swoich więźniów, lub Dražen Erdemović, uczestnik masakry siedmiu tysięcy Muzułmanów w Srebrenicy. To właśnie zwyczajność sprawców zbrodni, fakt, że były popełnione nie przez regularne wojsko, ale dawnych kelnerów, kierowców i wędkarzy, powoduje, że są one tak szokujące. Dzieło Drakulić, doskonale znającej rzeczywistość społeczno-kulturalną dawnej Jugosławii, ma ogromną wartość dokumentalną: autorka przysłuchiwała się rozprawom, studiowała literaturę przedmiotu, weryfikowała fakty. Jest ono też niezwykłe pod względem literackim – łącząc rzeczową analizę z refleksją moralną, Drakulić udaje się opisać to, co niewyobrażalne, i uniknąć przy tym egzaltacji. Te wstrząsające relacje, poruszające portrety psychologiczne morderców i gwałcicieli, wrogów, którzy w luksusowym więzieniu w Hadze zgodnie grają w karty, to przede wszystkim ostrzeżenie przed banalnością i powszechnością zła, próba odpowiedzi na pytanie „jak to było możliwe?”.

Oni nie skrzywdziliby nawet muchy. Zbrodniarze wojenni przed Trybunałem w Hadze
Numer ISBN

978-83-7414-199-4

Wymiary

125x195

Oprawa

miękka

Liczba stron

240

Język

polski

Fragment

Chłopcy się tylko zabawili Dragoljub Kunarac, Radomir Kovač i Zoran Vuković – bośniaccy Serbowie z miasteczka Foča w Republice Serbskiej – byli pierwszymi ludźmi w historii europejskiego prawa skazanymi za zbrodnie przeciw ludzkości polegające na torturowaniu, niewolnictwie, naruszeniu ludzkiej godności i zbiorowych gwałtach na bośniackich Muzułmankach. Dwudziestego drugiego lutego 2002 roku Międzynarodowy Trybunał ONZ do spraw Zbrodni Wojennych w byłej Jugosławii w Hadze skazał ich odpowiednio na dwadzieścia osiem, dwadzieścia i dwanaście lat więzienia. Sześć miesięcy później na rozprawie apelacyjnej utrzymano te wyroki. Nie pamiętam jej twarzy, nie pamiętam nawet, czy w ogóle ją widziałam. Prawdopodobnie nie była wyraźnie widoczna. Wiele kobiet, które zeznawały w sprawie Fočy chroniły przed publicznością ekrany, a ich twarze, czasem także głosy, były niewyraźne i zniekształcone. Ale pamiętam jej głos – a raczej jego brak. Kobieta ta stawiła się przed Trubunałem, aby świadczyć w sprawie Dragoljuba Kunaraca, Radomira Kovača i Zorana Vukovicia – w tak zwanej sprawie Fočy – lecz kiedy nadeszła jej kolej, nie mogła wydobyć z siebie głosu. Siedziała naprzeciw Kovača, człowieka, który trzymał w zamknięciu jej córkę, zgwałcił ją, a w końcu sprzedał czarnogórskiemu żołnierzowi za około dwustu marek niemieckich. Ostatni raz widziała swoje dziecko, kiedy wchodziło do autobusu zabierającego ludzi z Fočy. Minęło dziewięć lat, wojna się skończyła, ale jej córka nie wróciła. Teraz kobieta patrzy na Kovača, ale nie jest w stanie nic powiedzieć. Jak gdyby za gardło trzymała ją niewidzialna ręka. Próbowała – można było dostrzec, że bardzo starała się przemówić – ale zdołała wydobyć z siebie tylko cichy dźwięk. W sali sądowej prokurator pokazał jej fotografię córki (w sądzie określanej inicjałami A.B.) i zapytał, ile miała lat w momencie zrobienia zdjęcia. Zamiast odpowiedzieć, kobieta zaczęła płakać. Właściwie to nie był płacz. Brzmiało to tak, jakby miała w brzuchu mikrofon, który przenosił szloch dobywający się z jej wnętrza. Ten szloch rozrywał ją na strzępy. Głęboki, skowyczący dźwięk, jakby wycie zwierzęcia tak bardzo zranionego, że nie jest zdolne do wydania jakiegokolwiek innego dźwięku, trwał nie dłużej niż pół minuty. Dziewczynka A.B. miała dwanaście lat, kiedy zabrał ją czterdziestoparoletni Kovač. Pamiętam moją córkę, kiedy miała dwanaście lat. Jeszcze nie zaczęła miesiączkować, nosiła okulary i tenisówki i nie mogła sama chodzić do kina. Była tylko dzieckiem, tak jak dzieckiem była dwunastoletnia A.B. Kovač był nie tylko gwałcicielem, ale także pedofilem. To rozróżnienie niewiele znaczyło dla matki dziewczyny. Dla niej ważne było zapewne co innego, chciała zobaczyć, że sprawiedliwości stało się zadość, że został on ukarany – choć nie ma kary dość surowej za to, co zrobił, i żadna kara nie oddałaby jej córki. Może ważne było dla niej również opowiedzenie swojej historii po tak wielu latach, wyrzucenie jej z siebie – ale jedynym, co jej się udało w końcu z siebie wydobyć, był ten dziwny dźwięk. Dźwięk nie do zniesienia. Nie mogę wytrzymać wycia psa, a cóż dopiero wycia ludzkiej istoty. Nie ma większego bólu na tym świecie, jak strata dziecka. A ona musiała siedzieć przed Kovačem i o tym mówić. Ból ją pokonał. Płacz kobiety najwyraźniej nie robił na Kovaču wrażenia. Nie poruszył się, jego twarz nie zmieniła wyrazu. Być może nie słyszał tego dźwięku; sprawiał wrażenie, jakby to, co dzieje się w sali sądowej, zbytnio go nie obchodziło. A kontrast między płaczącą matką i obojętnym Kovačem stanowił podsumowanie tego procesu. Z punktu widzenia obrońców było to całkowite nieporozumienie Kovač z pewnością nie okazywał skruchy. Był wysokim, szczupłym mężczyzną o długiej twarzy i krótkich włosach. Wyglądał nawet całkiem dobrze, w każdym razie lepiej niż dwóch jego kompanów z Fočy. Z wyjątkiem wyrazu twarzy. Ten nikły, cyniczny uśmieszek, prawie nigdy nieschodzący z ust, który nadawał mu wygląd chojraka, jak gdyby miał ze znanych tylko sobie powodów poczucie wyższości wobec sądu. Nie mogę się oprzeć myśli, że za ten uśmieszek powinien zasłużyć na pogardę sądu. Ubrany w ciemnoszary garnitur, który w poprzednim życiu służył mu prawdopodobnie jedynie w czasie wesel i pogrzebów, siedział rozwalony na krześle, jak gdyby odpoczywał. Kovač naprawdę wyglądał jak ktoś, komu można zaufać i poprosić o podwiezienie córki do szpitala. I może przed wojną podwoził czyjeś córki. Ale teraz było po wojnie. Nie można było mu ufać. Zgwałcił dziewczynkę, choć miała tylko dwanaście lat. Potem zrobił niewolnice z niej i innych dziewcząt w wieku od piętnastu do dwudziestu lat. W końcu sprzedał ją czarnogórskiemu żołnierzowi i po dziewczynie zaginął wszelki ślad. Jeden z pozostałych gwałcicieli z Fočy, Dragoljub Kunarac, był raczej niskim czterdziestolatkiem, z dwiema wyraźnymi pionowymi bruzdami na głęboko zapadniętych policzkach. Twarz miał surową, jak gdyby wyrzeźbioną z drewna. Wyglądał na zasuszonego człowieka, jednego z tych szczupłych, ale silnych mężczyzn, jakich często spotyka się w górskich wioskach. Jego ciemne, kręcone włosy, rzadsze na czubku głowy, wyglądały nieporządnie, jak gdyby nie mył ich zbyt często. Miał duże, ciemne oczy. Nie było w nim nic przyjemnego i nietrudno było go sobie wyobrazić w maskującym mundurze z bronią w ręce. Zachowywał się inaczej niż Kovač, siedział pochylony do przodu i pełnym napięcia wzrokiem z poważną miną obserwował sędziów. Kiedy się wie, co zrobił trzeci mężczyzna, Zoran Vuković, który gwałcił młode dziewczyny, w tym jedną piętnastoletnią – chciałoby się powiedzieć, że wygląda niebezpiecznie. Ale nie, wyglądał niegroźnie, wydawał się mały i słaby, zwłaszcza przy Kovaču. Miał jasne włosy i ziemistą cerę. Nie miał podbródka i była to jego najbardziej charakterystyczna cecha. Na początku procesu nosił krótką bródkę, zapewne po to, aby zamaskować tę wadę. Tamtego dnia, 22 lutego 2001 roku, kiedy ogłoszono wyrok, był starannie ogolony, a jego podbródek ukrył się w fałdach szyi. Twarz Vukovicia nie zdradzała żadnych emocji. Być może żadnych emocji nie odczuwał. Według oskarżenia wydawał się mniej okrutny od innych lub, co też możliwe, było mniej dowodów jego czynów, choć pewna kobieta, jeden ze świadków, zeznała, że opowiadał jej, jak zabił swojego wuja. Przekonywał ją, że musiał, jak gdyby dopraszając się o zrozumienie. Mimo że był najstarszy z tej trójki, wolał chyba, żeby kierowali nim inni. Ale nie był wcale miej okrutny ani mniej podły. Po zgwałceniu piętnastoletniej dziewczynki powiedział jej, że mógł być dla niej bardziej brutalny, ale nie był, ponieważ ma córkę w tym samym wieku. Gdyby człowiek spotkał któregoś z nich przed wojną, prawdopodobnie nie przyszłoby mu do głowy, że są szczególnie brutalni. Nie różnili się specjalnie od innych mężczyzn – po prostu trzech facetów, którzy lubili spędzać czas w lokalnych barach. Aż przyszła wojna, a teraz jest po wojnie. Okazuje się, że są w więzieniu. Człowiek czyta w gazetach o tym, co zrobili, i zastanawia się, czy rzeczywiście jest to możliwe. Czy zwykli ludzie mogą tak postępować? Jego sąsiedzi? Jego krewni? Nie, to niemożliwe. Wyglądają tak normalnie. Człowiek szuka jakiejś oczywistej oznaki perwersji, oznaki, która pomoże mu rozpoznać w nich zbrodniarzy. „Byli to ludzie z nizin społecznych, którzy włóczyli się i żebrali o papierosy – powiedziała o trzech mężczyznach z Fočy jedna z kobiet świadków. – Ale kiedy wybuchła wojna, kiedy tylko udało im się dorwać do broni, zaczęli czuć się ważni i silni. Byli odważni tylko w stosunku do nas, kobiet i dzieci”. Być może miała rację, być może ludzie o niskim standardzie życia mogą łatwo przemienić się w zbrodniarzy wojennych. Być może sędzia przewodnicząca, Florence Mumba, również miała rację, mówiąc: „Wszystkie te dowody wyraźnie pokazują, co w czasach wojny mogą zrobić osobnicy o zbrodniczych skłonnościach bezbronnym członkom populacji cywilów”. Ale jeśli ma rację, musi istnieć mnóstwo takich osobników o zbrodniczych skłonnościach, skoro w czasie wojny zgwałcono dziesiątki tysięcy kobiet i zabito dwieście tysięcy ludzi. Tysiące musiało dopuszczać się takich czynów. Czy większość z nich miało zbrodnicze skłonności? Trudno w to uwierzyć. Bardziej prawdopodobne jest, że to wojna zamieniała zwykłych ludzi – kierowców, kelnerów i sprzedawców, takich jak trzej oskarżeni – w zbrodniarzy. Powodował nimi oportunizm, strach oraz, co ważne, przekonania. Setki tysięcy muszą wierzyć, że mają rację, robiąc to, co robią. Inaczej takiej ogromnej liczny gwałtów i morderstw nie da się wyjaśnić – i to jest jeszcze bardziej przerażające. Trzem oskarżonym proces musiał wydać się surrealistyczny: sala sądowa ze szklaną przegrodą między prawnikami a publicznością, obrońcy w długich czarnych togach, sędziowie w takich samych szatach, ale z purpurowymi kołnierzami; aseptyczna, formalna atmosfera, obce języki, w których prowadzony jest proces W ich mieścinie w górach nawet sobie nie wyobrażali, że świat będzie się interesował tym, co zrobili, że zostanie utworzony specjalny sąd, który oskarży ich o gwałt jako zbrodnię przeciw ludzkości i że kobieta – i to czarna kobieta, nie widzieli pewnie wcześniej żadnej czarnej kobiety, chyba że w telewizji – będzie przewodniczyć składowi sędziowskiemu. Jakie dziwne i niepojęte musiało być dla nich siedzenie w więzieniu w obcym kraju daleko na północy, dokąd nigdy nie przyszłoby im na myśl się wybrać, i to, że sądzą ich obcokrajowcy. Dzień w dzień Kovač, Kunarac i Vuković siedzieli tam i słuchali kobiet, które zeznawały przeciw nim. Żaden z mężczyzn nie okazał najmniejszej skruchy. Matka dziewczynki A.B. była jedną z około trzydziestu kobiet, które zeznawały jako świadkowie przeciw gwałcicielom z Fočy. Były to bezimienne kobiety, określane wyłącznie jako FWS-87, FWS-191, FWS-50 lub inicjałami. Woźny sądowy zasuwał żółtą plastikową kotarę na części szklanej ściany oddzielającej publiczność od sądu. Głosy kobiet, niewidocznych dla publiczności, brzmiały niemal mechanicznie, niemal metalicznie, kobiety jednak siedziały niewątpliwie twarzą w twarz z oskarżonymi. Trzech gwałcicieli z Fočy prawdopodobnie nigdy nie spodziewało się, że w sądzie dojdzie do konfrontacji z ich ofiarami. Byli pewni, że kobiety nie będą mówić o swojej hańbie, zwłaszcza Muzułmanki. Tym razem się pomylili. Zgwałcone Bośniaczki nie tylko zdecydowały się mówić, ale zrobiły to przed Międzynarodowym Trybunałem. Często płakały, ale udało im się dokładnie opisać, jak je zabrano, najpierw do motelu Buk Bijela, potem do liceum w Fočy i hali Partizana, a stamtąd do prywatnych apartamentów, gdzie je więziono i wykorzystywano seksualnie całymi miesiącami. Czasami, zanim zostały zgwałcone, były zmuszane do „zabawiania” Kovača i jego kompanów. Świadek FWS-87 przypomniała kilka incydentów, gdy ona i inne dziewczyny pod groźbą pistoletu musiały się rozebrać i tańczyć nago na stole. Kiedy indziej były gwałcone przy słodkich dźwiękach muzyki klasycznej. „To było tak upokarzające, czułam się, jakbym była jego własnością” – zeznała FWS-87. Jedna z dziewczyn powiedziała, że grożono jej nożem przyłożonym do gardła i musiała chodzić nago ulicami Fočy i nad rzekę. Niektóre dziewczyny były bite, inne wypożyczane, wynajmowane lub sprzedawane żołnierzom, jeszcze inne po prostu znikły. Jedna powiedziała, że pierwszego dnia została zgwałcona przez dwudziestu żołnierzy; tego samego dnia zabito jej matkę. A dla niektórych przestępstw seksualnych świadkowie nie znajdowali przed sądem słów. Jest wielu mężczyzn takich jak ci trzej z Fočy, niewielkiego miasteczka w bośniackich górach, którzy robili to samo. Prawdopodobnie wielu z nich nigdy nie stanie przed sądem. Rząd bośniacki szacuje, że zgwałconych zostało około sześćdziesięciu tysięcy kobiet. Gwałcenie kobiet bośniackich było narzędziem terroru stosowanym wobec ludności muzułmańskiej, elementem czystki etnicznej w Bośni, i sąd tak właśnie je interpretował w czasie procesu. Obecnie w Fočy, przemianowanej na Srbinje i stanowiącej cześć Republiki Serbskiej, żyje bardzo niewielu Muzułmanów. Zasadą Międzynarodowego Trybunału w Hadze jest, że każdy więzień po raz pierwszy doprowadzany przed sędziów musi powiedzieć, czy jest winny, czy niewinny. Wszyscy zbrodniarze wojenni, z nielicznymi tylko wyjątkami, oświadczali przed sądem, że są niewinni. Kunarac był jednym z wyjątków – najpierw przyznał się do winy, później zmienił zdanie. W przypadku tych trzech gwałcicieli naprawdę zastanawia, co mieli na myśli, oświadczając, że są niewinni. Ci, którzy zabijali lub kazali zabijać, mogą mówić, że musieli tak robić, aby sami nie zostali zabici, a wtedy może będziemy w stanie uznać to za wyjaśnienie ich czynów i wytłumaczenie, dlaczego nie przyznają się do winy, lecz nie za usprawiedliwienie. Żołnierzom nikt nie rozkazał gwałcić, jedynie ich do tego zachęcano, ponieważ jest to skuteczna metoda zastraszania i upokarzania ludności, a to z pewnością było celem sił zbrojnych Republiki Serbskiej. Czy kiedy oskarżeni nie przyznają się do winy, to uważają, że oskarżenie nie będzie w stanie im jej udowodnić, czy też są przekonani, że nie mają powodu czuć się winnymi? W końcu nawet jeśli byli trochę brutalni w stosunku do dziewcząt, nie zabili ich i nie wydali takiego rozkazu, jak niektórzy z pozostałych sądzonych przed tym sądem. Na przykład w porównaniu z kimś takim jak Goran Jelisić, który mordował ludzi własnymi rękami, zbrodnie popełnione przez trójkę z Fočy nawet nie wyglądają jak zbrodnie, przynajmniej w ich oczach. W tej części świata, gdzie mieszkają, mężczyźni często traktują własne żony jak bydło. Mężczyzna rządzi, kobieta powinna trzymać buzię na kłódkę i słuchać, i nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że mąż bije żonę, aby jej o tym przypomnieć. Gwałt? A co to jest gwałt? Wziąć kobietę, kiedy się chce i gdzie się chce? To prawo mężczyzny, nie ulega wątpliwości, przynajmniej jeśli idzie o żonę. Za zgwałcenie innych kobiet mężczyzna może dostać do piętnastu lat więzienia, ale większość z sądzonych w kraju dostawała zaledwie rok albo dwa. W porównaniu z morderstwem gwałt to nic wielkiego. W przypadku tych dziewczyn trzech oskarżonych chciało się po prostu zabawić. Czasem byli pijani i nawet nie wiedzieli, co robią. Czasem sprawdzali swoją siłę na tych dziewczynach. Ale nie mieli zamiaru ich skrzywdzić. Kiedy zapytano świadek FWS-50, jak się czuła po zbiorowym gwałcie, odpowiedziała: „Czułam się martwa”. Ale nie była martwa i gdyby zapytać Kunaraca, Kovača i Vukovicia, prawdopodobnie powiedzieliby, że powinna być im wdzięczna. Mieli władzę, mogli zabić dziewczyny. Lub mogli je zabić inni. W końcu te dziewczyny były ich więźniami. Kovač nawet twierdził, że trzymając je w mieszkaniu, ocalił im życie. W porównaniu z masowymi morderstwami dokonywanymi wszędzie wokół, gwałt był niewinną zabawą. Według oskarżonych te dziewczyny miały szczęście, ponieważ przeżyły. Szczęście? Spotkałam kobiety, które zostały zgwałcone. Rozmawiałam z nimi. Szczególnie dobrze zapamiętałam kobietę z Kozaraca, matkę dwójki dzieci. Niedawno wróciła z obozu w Omarskiej. Kiedy ją przywitałam, nie popatrzyła mi w oczy. Oduczyła się tego w obozie. W jej krótkich spojrzeniach dostrzegłam strach. Trzymała głowę lekko pochyloną do przodu, jak gdyby w każdej chwili spodziewała się uderzenia. Znała niektórych ze swoich gwałcicieli w obozie z nazwiska – pochodzili z sąsiedniej wioski – ale to jej nie pomogło. Opisywała uczucie poniżenia, całkowitej bezradności, jakąś nieobecność we własnym ciele. Opowiadała, że chciałaby zniknąć, natychmiast umrzeć. Gwałt sprawił, że czuła się brudna, jak mówiła, jak gdyby była owinięta warstwą brudu niemal jak kocem. Wciąż starannie się szorowała, ale to uczucie nie opuszczało jej przez długi czas. Narzuciła sobie kwarantannę: nie pozwalała się dotykać dzieciom, w obawie, że może i je skalać. Owszem, żyła, ale nie uważała, że ma szczęście. Przewodnicząca składu sędziowskiego, Florence Mumba, Murzynka z Zambii, była kobietą o pięknej, pogodnej twarzy i tradycyjnie zaplecionych włosach. Kiedy trzech gwałcicieli z Fočy usłyszało, że została wyznaczona do prowadzenia ich sprawy, musieli być przekonani, że mają pecha. Czego może się spodziewać gwałciciel po kobiecie sędzim? Na pewno będzie twarda, na pewno będzie dążyć do maksymalnego wyroku. Poza tym nie pochodzi nawet z Europy, więc cóż może wiedzieć o tej wojnie? Mumba mogła myśleć, że oskarżeni dostrzegli okazję, którą wykorzystali – bo nie pojmowała, że Serbowie i Muzułmanie są wrogami i dlatego zhańbienie muzułmańskiej kobiety było w jakiś sposób usprawiedliwione. Wszyscy to robili. W ich własnym kraju, w Republice Serbskiej, byli traktowani jak bohaterowie. Kto by ich aresztował? Kto zgłosiłby się na świadka? Owszem, ich ofiary przyjechały, aby zeznawać w charakterze świadków w Hadze, ale nie śmiałyby zrobić tego samego w Fočy czy Sarajewie, czy też gdziekolwiek w Bośni. Bałyby się, że zostaną rozpoznane. Gdyby nie Trybunał w Hadze, Kunarac, Kovač i Vuković nadal siedzieliby w kawiarni na głównej ulicy w swoim miasteczku, palili, pili rakiję i opowiadali sobie o wojnie. Cieszyliby się szacunkiem należnym weteranom wojennym. I gdyby przypadkiem przeszła tamtędy jedna ze zgwałconych kobiet, pokazaliby ją sobie palcem – i się pośmiali. Dwudziestego drugiego lutego 2001 roku sędzia Florence Mumba poprosiła trzech oskarżonych o powstanie. Była gotowa do wydania wyroków, ale najpierw wyjaśniła każdemu z nich, dlaczego został skazany, i upewniła się, że wszyscy naprawdę to zrozumieli. Zwracając się do sali sądowej, powiedziała: „Trzej oskarżeni to nie zwykli żołnierze, których morale osłabiły ciężkie wojenne czasy. Są to ludzie bez kryminalnej przeszłości. Świetnie się jednak czuli w mrocznej atmosferze dehumanizowania tych, których uważali za wrogów, kiedy to nikt nawet nie spytał, jak Eleanor Roosevelt: «Gdzie w końcu zaczynają się uniwersalne prawa człowieka? W małych miejscowościach, tuż koło domu». Przywódcy polityczni i generałowie są bezbronni, jeśli zwykli ludzie odmówią wykonywania przestępczych działań w czasie wojny. Dla łamiących prawo oportunistów nie powinno być litości, niezależnie od pozycji w hierarchii służbowej”. Dragoljub Kunarac pierwszy usłyszał wyrok. Stał i słuchał uważnie słów sędzi Mumby. Nie była to długa mowa, ale zbyt długa dla kogoś, kto czeka na wyrok. Wreszcie zwróciła się do niego. Po wymienieniu jego zbrodni podsumowała: „Wszystkie popełnione przez oskarżonego czyny wskazują, że godność kobiety i jej podstawowe prawa człowieka do decydowania o swoim życiu seksualnym były przez niego lekceważone w stopniu znacznie przewyższającym nawet to, co można by z braku lepszych słów określić jako «przeciętną drastyczność gwałtów w czasie wojny». Oskarżony wykorzystywał seksualnie Muzułmanki, znęcał się nad nimi z powodu ich pochodzenia etnicznego i wybierał spośród nich kobietę, na którą akurat miał ochotę [...]. Oskarżony nie tylko sam źle traktował kobiety i dziewczęta, ale również organizował ich przerzut do innych miejscowości, gdzie były one – o czym oskarżony doskonale wiedział – gwałcone i wykorzystywane przez innych żołnierzy. Takie postępowanie zasługuje na surową karę, odpowiadającą wadze zbrodni dokonanych przez oskarżonego. Sąd skazuje oskarżonego Dragoljuba Kunaraca na dwadzieścia osiem lat więzienia. Odbywanie wyroku rozpoczyna się dzisiaj. Czas, który oskarżony spędził w areszcie, zostanie zaliczony na poczet kary. Oskarżony może usiąść”. Przez kilka sekund, zanim słowa sędzi Mumby zostały przetłumaczone na jego język ojczysty, na twarzy oskarżonego wciąż widać było nadzieję. Kiedy dotarła do niego treść wyroku, pochylił głowę jak po uderzeniu. Zapewne spodziewał się łagodniejszej kary, ponieważ zeznawał, współpracował z oskarżeniem, a nawet wyraził żal z powodu jednego gwałtu, do którego się przyznał. A teraz nagle zrozumiał, że kiedy wyjdzie z więzienia, będzie miał prawie siedemdziesiąt lat, i – jak sądzę – nie do końca uwierzył, że dostał taki wyrok. Wyraz twarzy Radomira Kovača nie zmienił się ani trochę, kiedy przyszła na niego kolej. Sędzia Mumba wyliczała jego zbrodnie, a on słuchał z tym samym idiotycznym uśmieszkiem, sprawiając wrażenie, jak gdyby nie miał z tym nic wspólnego, jak gdyby znalazł się w sali sądowej najzupełniej przypadkowo. Ale sędzia, nawet jeśli w ogóle zauważyła ten uśmieszek, nie zwracała na niego uwagi i swoim spokojnym głosem powiedziała: „Szczególnie odrażające i godne ubolewania było potraktowanie dwunastoletniej A.B., bezbronnego małego dziecka, dla którego oskarżony nie wykazał absolutnie żadnego współczucia i które wykorzystywał seksualnie w taki sam sposób, jak inne dziewczęta. W końcu oskarżony sprzedał ją jak rzecz, mając świadomość, że prawie na pewno będzie to prowadzić do dalszego napastowania przez innych mężczyzn. [...] Traktowanie tej dziewczynki jest najbardziej uderzającym przykładem, jak bardzo zdeprawowany i zepsuty jest oskarżony [...]. Oskarżony wykorzystywał absolutną władzę, jaką miał nad życiem tych kobiet, co pokazał aż nadto wyraźnie, patrząc na nie, kiedy pod przymusem tańczyły nago na stole”. Kiedy Kovač usłyszał, że został skazany na dwadzieścia lat więzienia, nawet nie mrugnął. Trzeci oskarżony, Zoran Vuković, musiał w tym momencie zdawać sobie sprawę, że wyrok, jaki dostanie, nie będzie łagodniejszy. On także był oskarżony o torturowanie i gwałcenie, ale skazano go tylko na dwanaście lat, ponieważ – jak wyjaśniono – udowodniono mu tylko jeden z czynów, o które został oskarżony. „Sąd uważa, że poważną okolicznością obciążającą jest to, iż oskarżony wykazał całkowity brak wyrzutów sumienia i zasad moralnych, kiedy po zgwałceniu świadek FWS-50, wówczas piętnastoletniej, opowiadał jej o swojej córce i drwił z jej bólu, mówiąc, że mógł ją potraktować jeszcze gorzej” – powiedziała sędzia Mumba, patrząc przez dłuższą chwilę na wszystkich trzech oskarżonych, jak gdyby chciała się upewnić, że ją zrozumieli i że zrozumieli ją dobrze. Mimo to wszystkim trzem oskarżonych proces ten wydawał się nieporozumieniem. Pomimo długich posiedzeń, dużej liczby świadków i znakomitej mowy sędzi Mumby żaden z nich nie zrozumiał w pełni, dlaczego został ukarany. Słowa, które usłyszeli z ust sędzi, były dla nich zbyt abstrakcyjne – puste słowa wypowiadane przez kogoś, kto nie rozumiał ich sytuacji. Przecież dziewczyny żyły, czyż nie? Inaczej jak mogłyby przyjechać do Hagi i świadczyć przeciwko nim? Może nawet dziewczynka A.B. żyje gdzieś w Czarnogórze. Usłyszeli swoje wyroki i byli wyraźnie zdruzgotani „niesprawiedliwością”, której doświadczyli. Dwadzieścia osiem, dwadzieścia, dwanaście lat za gwałt, podczas gdy prawdziwi mordercy dostają w tym samym sądzie niższe wyroki! Czy to jest sprawiedliwość? W czasie wojny w Bośni było wielu innych mężczyzn, którzy robili kobietom gorsze rzeczy. Dlaczego oni? Dlaczego tylko oni trzej zostali tak surowo ukarani? Patrząc na nich, miałam pewność, że w czasie odsiadywania wyroków będą żałować wyłącznie tego, że byli na tyle głupi i dali się złapać lub podstępem skłonić do oddania się w ręce sprawiedliwości. 6 On nie skrzywdziłby nawet muchy Goran Jelisić, bośniacki Serb urodzony w 1968 roku w Bijeljinie, został skazany na czterdzieści lat więzienia za przeprowadzenie w maju 1992 roku egzekucji trzynastu więźniów na posterunku policji w miejscowości Brčko oraz w obozie w pobliskiej Luce. Wydaje się jednak, że w rzeczywistości przeprowadził egzekucję ponad setki osób. Większość z więźniów było Muzułmanami. Goran Jelisić wygląda jak człowiek, któremu można ufać. Towarzystwo tego młodego, trzydziestoletniego człowieka o bystrej, pogodnej twarzy, żywych oczach i szerokim, krzepiącym uśmiechu dodałoby otuchy w czasie nocnej podróży koleją. Człowiek o takiej twarzy zwykle pomaga staruszkom przejść przez jezdnię, wstaje w tramwaju, aby ustąpić miejsca osobie niepełnosprawnej, lub przepuszcza innych w kolejce w supermarkecie. Oddałby zgubiony portfel właścicielowi. Jelisić wygląda jak najlepszy przyjaciel, godny zaufania sąsiad, idealny zięć. Gdyby był sprzedawcą, z taką niewinną twarzą na pewno odniósłby wielki sukces. Ale on nie jest niewinny. Często sądzimy, że ludzie o ładnym wyglądzie są dobrzy, tak jak czasem uważamy, że brzydcy ludzie są podli. Oczywiście nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością. Ale muszę powiedzieć, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę przekonująco naiwną, chłopięcą twarz mordercy, byłam całkowicie zaskoczona. Goran Jelisić urodził się w 1968 roku, a więc jest rówieśnikiem mojej córki. Są przedstawicielami tego samego pokolenia. Mogliby chodzić do tej samej szkoły. Mogliby być przyjaciółmi. Potrafię go sobie wyobrazić siedzącego w mojej kuchni w zimowe popołudnie z kubkiem herbaty, nachylonego nad podręcznikiem, razem z moją córką, która wyjaśnia mu pracę domową z historii (nie był dobrym uczniem i po pierwszym roku opuścił szkołę średnią). Umiem sobie wyobrazić, jak oboje idą razem do kina lub na dyskotekę. Nie miałabym nic przeciwko temu: on ma taką słodką buzię. Widziałam wielu młodych ludzi takich jak on, przewijających się przez moją kuchnię, zmieszanych, niezainteresowanych szkołą, ale poza tym dobrze wychowanych i sympatycznych. Ponieważ Jelisić mieszkał w Bijeljinie, zapewne nie wyjeżdżał często za granicę, nie znał języków obcych, nie słuchał nowoczesnej muzyki. Ale mimo to należał do tego samego pokolenia co moja córka i jej przyjaciele. Ich pokolenie rosło zdrowo. Nie było wtedy mleka w proszku ani gotowego jedzenia dla dzieci, tak więc my, matki, musiałyśmy same gotować zupkę, przygotowywać szpinak, marchewkę i soki owocowe. Nie było również pampersów, a bawełniane pieluszki stają się bardzo nieprzyjemne, kiedy nasiąkną, dlatego maluchy szybko nauczyły się prosić o nocnik. Dzieci bawiły się na dworze, na podwórkach, w parkach, na chodnikach przed domami. Nie było żadnego niebezpieczeństwa, przynajmniej takiego, którego byśmy byli świadomi. Kiedy nasze dzieci były trochę starsze, miały pewność, że niczym się nie różnią od swoich rówieśników na Zachodzie, ponieważ słuchały U2 i Madonny, oglądały amerykańskie filmy i programy telewizyjne, czytały Tolkiena i nosiły dżinsy, jak gdyby w Jugosławii było zupełnie normalnie. Dla naszego pokolenia, żyjącego w kraju komunistycznym, dżinsy były produktem „zachodniego społeczeństwa burżuazyjnego” i oznaką dekadencji – ojciec nigdy nie pozwoliłby mi ich nosić. Ale dla mojej córki komunizm znaczył niewiele, a Tito jeszcze mniej. Kiedy umarł w 1980 roku, dzieci były jeszcze małe i ledwo go pamiętają. Nie były naznaczone kultem Tity, tak jak my. Moje pokolenie miało silnie rozwiniętą tożsamość zbiorową. Uroczyście obchodziliśmy urodziny Tity – Dzień Młodości. Każdego roku, 25 maja, świętowaliśmy w szkole to, co według nas znaczył dla Jugosławii. Byliśmy wychowywani jako jego dzieci, jego pionierzy. W pewnym sensie dzieci z końca lat sześćdziesiątych są pierwszym normalnym pokoleniem. Ich dziadkowie walczyli na frontach drugiej wojny światowej. Ich rodzice dorastali w ubóstwie, one – w czasach bezpieczeństwa i zasobności. Ja musiałam zjadać wszystko z talerza, ale moja córka już nie. Wojna była dla nich tematem omawianym na lekcjach historii lub oglądanym na filmach. Toczyła się ponad dwadzieścia lat przed ich urodzeniem i nie była całkiem realna. Moje pokolenie otarło się o wojnę znacznie mocniej. Nawet jeśli nasi rodzice o niej nie mówili, wiedzieliśmy, że wciąż żyją z wojennymi urazami. Nienawidziłam Niemców za to, co zrobili mojemu ojcu, ale pokoleniu mojej córki Niemcy byli obojętni. Ich pokolenie było także apolityczne. Nauczyli się, że polityka jest dla dorosłych. Starsze pokolenie trzymało ich z dala od polityki celowo – tak samo z dala od polityki trzymano nas. Wyglądało na to, że komunizm nigdy nie upadnie, a więc po co się angażować? Ale nie wychowano ich na pokolenie buntowników. Stało się tak dlatego, że my, ich rodzice, naprawdę wierzyliśmy. Wierzyliśmy w to, co nam mówiono, w to, że „socjalizm z ludzką twarzą” jest możliwy, i nie myśleliśmy, że trzeba tworzyć demokratyczną alternatywę. Kiedy komunizm upadł, nie mieliśmy przywódców politycznych wyznających idee demokratyczne. Pustka ta jednak szybko została wypełniona przez przywódców nacjonalistycznych lub przez komunistów, już będących przy władzy, takich jak Slobodan Milošević, który stał się nacjonalistą, ponieważ był to prosty sposób na pozostanie przy władzy. Nasze dzieci wierzyły, że my, ich rodzice, uprzątniemy polityczny bałagan. Ale nie zrobiliśmy tego. Kiedy wybuchła wojna, nasze dzieci, urodzone pod koniec lat sześćdziesiątych lub na początku siedemdziesiątych, nie rozumiały, dlaczego miałyby w niej walczyć. Lecz kto inny miałby iść na front? I na tym polegał paradoks: to pokolenie w pewnym sensie musiało walczyć w wojnie swoich dziadków. Cena była wysoka: wielu młodych ludzi zginęło, wielu zostało rannych lub stało się inwalidami, wielu uciekło z kraju. Goran Jelisić uwielbiał łowić ryby. Lubił tańczyć z dziewczętami i pić piwo ze swoimi kumplami, ale najbardziej ze wszystkiego lubił łowić ryby. Mógłby chodzić nad rzekę codziennie. Miał kilka ulubionych miejsc, które znał tylko on. I kiedy chciał łowić w samotności, szedł właśnie tam. Nie znaczy to, że nie lubił towarzystwa. Wręcz przeciwnie, lubił współzawodnictwo i lubił być jednym z zespołu wędkarzy. Ale czasem wolał być sam. Jego przyjaciele z klubu wędkarskiego mogli rozmawiać o polityce i pić piwo, nie zwracając uwagi na swoje wędki. Dla Gorana czas wędkowania był czasem wyjętym z codziennego życia. To w wędkarstwie było najlepsze: można zapomnieć o świecie, nawet o sobie, i skoncentrować się wyłącznie na cienkiej nylonowej żyłce. Było to tak, jak gdyby się nie istniało, jak gdyby się było drzewem, liściem lub trawą. Goran lubił uczucie, kiedy nic nie jest ważne, kiedy nie ma znaczenia, kim się jest, ponieważ ani rzeki, ani ryb nic to nie obchodzi. Nie było jednak wiele do zapominania, przynajmniej przed wojną. Wiedział, że jego życie jest proste i zwyczajne i że w niczym nie był szczególnie dobry, z wyjątkiem może wędkowania. Goran był dobrym wędkarzem i nie był zachłanny. Często dawał ryby przyjaciołom czy sąsiadom, człowiekowi, u którego zatrzymał się później po opuszczeniu obozu w Luce. Łowił dla przyjemności, ale nikt nie mógł powiedzieć, że Goran łowił tylko dla siebie. Wiedział, gdzie jest najwięcej ryb, dlatego wybór miejsca był taki ważny, reszta oczywiście to kwestia szczęścia. Nad rzeką zawsze panował spokój. Było coś szczególnego w samotnym pobycie nad rzeką, człowiek czuł się tak, jakby na całym świecie istniał tylko on. Nikt mu nie mówi, co ma robić. Można być panem siebie. Kiedyś Jelisić zasnął w trawie. Gdy się obudził, nie wiedział, gdzie jest. Nie czuł własnego ciała. Widział tylko ciemny błękit nieba. Przeraził się. Przez krótki ułamek sekundy sądził, że może nie żyje. Pomyślał, że może tak się człowiek czuje po śmierci, odczuwa coś w rodzaju całkowitej nieobecności. Potem wrócił do rzeczywistości, wiedział, że żyje, był szczęśliwy, że łowi ryby. Kiedyś ktoś – kobieta oczywiście – zapytał, czy nie szkoda mu ryb. Szkoda? Co za zadziwiający pomysł; nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby mieć jakiekolwiek uczucia w stosunku do ryb. Powiedział jej, że obowiązuje prawo natury, a ryby są istotami niższymi. Gdyby tak nie było, to ryby łowiłyby nas. Trzeba być bardzo cierpliwym, aby spędzić cały dzień na wędkowaniu. Łowienie ryb nie jest sportem dla nerwowych, agresywnych ludzi. Swoją miłością do wędkowania Jelisić przypomina mi mojego zięcia, który także woli wędkowanie niż piłkę nożną albo kino. Przygotowuje się starannie do pójścia na ryby, wybiera wędziska, haczyki, przynętę, wiaderka, podbieraki. W czasie przygotowań jest bardzo podekscytowany. Potem siada nad brzegiem morza, nie odzywa się godzinami, całkowicie skupiony, nie pamięta o bożym świecie. Wygląda jak mnich buddyjski w jakimś medytacyjnym transie. Wędkowanie sprawia, że jest rozluźniony i szczęśliwy. Ale nie jest to tak bardzo niewinny sport, jak mogłoby się wydawać. Ryby trzeba zabić. Jak wszyscy wędkarze, Jelisić musiał uwielbiać moment, kiedy ciągnął żyłkę i czuł, że złowił rybę. Ryba wyłaniała się z wody, wijąc się bezradnie na haczyku. Mogę sobie wyobrazić, jak odczepia z haczyka rybę i rzuca ją w trawę. A potem patrzy, jak walczy o oddech. Ale może wyglądało to zupełnie inaczej. Są różne sposoby obchodzenia się z rybami. Jeśli wędkarz złowi dużą rybę, zwykle wkłada jej do pyska kciuk i łamie kark, czemu towarzyszy nieprzyjemny trzask. Może ją też wrzucić do wiaderka z wodą i opóźnić jej koniec. Być może Goran był łagodny, może właśnie tak postępował z rybami. Gdyby ktoś go zapytał, jak chciałby spędzić życie, Goran nie wahałby się długo przed udzieleniem odpowiedzi. Ale nikt go nigdy nie pytał, czego chce, a on wiedział, że życie nie kończy się na wędkowaniu. Być może patrzył na ludzi jak na ryby, większe i mniejsze, które się nawzajem zjadają, a on nie chciał zostać zjedzony. Później – po opuszczeniu Luki – chadzał nad rzekę i po prostu się tam kładł, marząc o tym, że znów jest wiosna i że nic się nie stało. Czasem to działało. Jednym ze świadków obrony był prezes miejscowego klubu wędkarskiego. Człowiek ten nie potrafił przyjąć do wiadomości tego, co Jelisić zrobił w Brčku. Nie zgadzało się to z jego wyobrażeniem wędkarza. Jelisić, jakiego znał, siedzący na brzegu rzeki Sawy, gapiący się w wodę lub po prostu opalający się i patrzący od czasu do czasu na wędkę i czekający, aż weźmie ryba – to wszystko nie zgadzało się z brutalnością opisywaną przed Trybunałem. Ręczył, że Jelisić jest miłym, spokojnym człowiekiem, kimś, kto z pewnością nie skrzywdziłby nawet muchy, nie mówiąc już o innym człowieku. Powiedział tak wiele miłych rzeczy o Jelisiciu, że jeden z sędziów ze złością zwrócił mu uwagę, że skoro tak mówi, to zasady moralne są dla niego chyba mniej ważne niż przyjaźń i wędkarskie wyprawy. Ale na mężczyźnie nie zrobiło to wrażenia. „Moim obowiązkiem jest mieć profesjonalny stosunek do wszystkich wędkarzy” – powiedział. Goran Jelisić dorastał w rodzinie robotniczej w niewielkim mieście Bijeljina, które w około czterdziestu procentach zamieszkane było przez Muzułmanów. Jego matka pracowała, wychowaniem chłopca zajmowała się więc babcia. Sporo czasu spędzał na ulicy, gdzie obok siebie mieszkali Serbowie i Muzułmanie, wielu przyjaciół jego rodziny było Muzułmanami. Wszyscy się razem bawili, chodzili razem do szkoły, do barów, na mecze piłki nożnej. Nie zwracał w ogóle uwagi na ich muzułmańskie pochodzenie ani na swoje – serbskie. Nigdy nie słyszano, aby o kimkolwiek powiedział obraźliwe słowo. Sąsiedzi mówią, że był dobrze wychowany i uprzejmy. Był dobrym i lojalnym przyjacielem. Pod koniec lat osiemdziesiątych nie traktował poważnie serbskiego nacjonalizmu. Nie przejmował się ideą, że wszyscy Serbowie powinni mieszkać w jednym państwie, i uważał, że polityka jest dla polityków. Nie miała żadnego wpływu na jego życie, jego przyjaciół i jego ryby. Okazało się jednak, że to nieprawda. Po ukończeniu szkoły Goran dostał pracę jako mechanik w gospodarstwie rolnym. Nie była to dobra praca, ale przynajmniej była, większość jego przyjaciół pozostawała bez pracy. Nie był zadowolony, że zarabia tak mało. Gdyby tylko miał pieniądze, mógłby coś zrobić ze swoim życiem, być niezależnym, założyć niewielką firmę, może nawet wyjechać z Bijeljiny, choć na pewno by za nią tęsknił. Miał pomysł, jak zarobić pieniądze: fałszując czeki. Został za to skazany na półtora roku więzienia. Jelisić pojawił się jako świadek zeznający na temat moralności Esada Landjo w tak zwanej sprawie Čelebiciów. Szczegółowo tłumaczył sędziom, jakim dobrym człowiekiem jest Esad Landjo i jak pomagał innym więźniom w więzieniu w Scheveningen, na przykład ucząc ich obsługi komputera, gotując dla nich lub doradzając, jak się zachowywać w więzieniu. W rzeczywistości Landjo (Muzułmanin) był jeszcze jednym zbrodniarzem wojennym, którego domniemaną specjalnością było palenie serbskich więźniów żywcem. Głos Jelisić miał przyjemny i nic w jego wyglądzie czy zachowaniu nie wskazywało, aby mógłby być jednym z oskarżonych. Nawet teraz, w sali sądowej, nie mogłam nie widzieć w Goranie przedstawiciela pokolenia mojej córki. Nic w jego życiu nie przygotowało go do wojny. Odsiedział parę miesięcy w więzieniu za fałszowanie czeków i wyszedł na wolność w lutym 1992 roku, ponieważ Republika Serbska zastosowała strategię zdobywania ochotników na wojnę przez uwalnianie więźniów. Jelisić zgłosił się do służby w policji i w maju został wysłany na posterunek w Brčku. To był początek jego upadku. Sądzę jednak, że został policyjnym ochotnikiem nie dlatego, by zaspokoić od dawna tłumione pragnienie zabijania, tylko dlatego, że trudno było nim nie zostać. Może nawet nie wiedział, co naprawdę znaczyło być ochotnikiem. Kiedy już trafił na posterunek policji w Brčku, sytuacja się zmieniła. Oczywiście, gdyby ktoś zeznał, że Jelisić czerpał przyjemność z patrzenia, jak cierpią ryby, byłby to przynajmniej drobny znak, że miał zły charakter na długo przedtem, zanim zaczął bić i zabijać więźniów. Ale jego koledzy wędkarze nie powiedzieli niczego takiego. W jego życiu i zachowaniu przed wojną nie było nic patologicznego. Obraz Jelisicia, odmalowany przez świadków jego obrony, każe się zastanawiać, czy rzeczywiście opisują oni człowieka oskarżonego o morderstwa. Według nich Jelisić był dobrym i wiernym przyjacielem, gotowym na każde ryzyko, aby pomóc innym. Trybunał stwierdził, że znalazł się w bardzo dziwacznej sytuacji: jak podkreślił obrońca, nigdy wcześniej nie było sprawy, w której tak wiele osób reprezentujących pokrzywdzoną grupę etniczną zeznawało jako świadkowie na korzyść serbskiego oskarżonego. Ludzie, którzy przyjechali go bronić, jego sąsiedzi, przyjaciele i szkolni koledzy – wśród nich wielu Muzułmanów, w tym prezes klubu wędkarskiego – wszyscy mówili, że nie mogą uwierzyć, iż popełnił morderstwa, o które jest oskarżony, nawet ci, którzy wiedzieli o jego przyznaniu się do winy. Znali Jelisicia jako innego człowieka – jako wędkarza. Był cichy i nieśmiały, powiedział jeden ze świadków, znany był z tego, że wszystkim pomagał. W czasie wojny co najmniej siedmiu lub ośmiu rodzinom z jednej ulicy. Inny świadek przypomniał, jak Jelisić pomógł starej Muzułmance, płacąc za wstawienie szyb w jej domu po wybuchu bomby na podwórzu. Dobry, wieloletni przyjaciel, także Muzułmanin, powiedział sędziom, co Jelisić zrobił dla niego i jego rodziny w czasie wojny i po jej zakończeniu. Nie tylko dawał pieniądze jego żonie, kiedy przyjaciel ten był w więzieniu, ale później pomógł mu przekroczyć granicę z Serbią, dzięki czemu rodzina mogła uciec za granicę. Po wojnie pomógł uciec za granicę siostrze i szwagrowi przyjaciela. Kiedy oddziały paramilitarne watażki Željka Ražnatovicia Arkana* zagroziły, że zabiją innego z muzułmańskich przyjaciół Jelisicia w Bijeljinie, ten uratował i jego, i jego żonę, a matka tego przyjaciela spędziła nawet kilka dni w domu Jelisicia razem z jego rodzicami. Ocalił też życie syna przyjaciela, kiedy była potrzebna pilna operacja śledziony. To Jelisić zawiózł go do szpitala i pokrył wszystkie koszty. Inna osoba opisała go jako „miłego i uczciwego człowieka”, a jego szkolna przyjaciółka powiedziała, że „był bardzo dobrze wychowanym chłopcem, na ulicy, w szkole, w domu. Zawsze się dobrze zachowywał”. Dlaczego więc ten miły wędkarz skończył jako prowodyr egzekucji muzułmańskich więźniów? Mam przed sobą dwie fotografie, dwie bardzo sławne fotografie, opublikowane na całym świecie. Przedstawiają mężczyznę w mundurze, który przeprowadza egzekucję więźnia. Można je porównać do brutalnych zdjęć z wojny wietnamskiej, na których widać, jak szef sajgońskiej policji z bliskiej odległości strzela w głowę żołnierza Wietkongu. Te dwa zdjęcia różni jedynie data. Egzekucja w Bośni odbyła się jakieś trzydzieści lat później, 7 maja 1992 roku. Kat ma na sobie mundur policyjny i jest odwrócony tyłem do fotografującego. Trzyma pistolet wycelowany w głowę więźnia, który idzie ze schyloną głową jakiś metr przed nim, świadomy, że w każdej chwili może zostać zastrzelony. Na następnej fotografii więzień jest już zabity strzałem w tył głowy. Przed Trybunałem Jelisić przyznał, że to on nacisnął spust. Ale co dokładnie przychodziło mu do głowy wcześniej, zanim podniósł rękę i wystrzelił kulę, która zadecydowała nie tylko o losach więźnia z fotografii, ale i o jego własnym? Z powodu tego jednego strzału dla Jelisicia nie było odwrotu. Owego majowego dnia wkroczył na drogę, która sześć lat później doprowadziła go przed Trybunał w Hadze. Co dzieje się z ludzką istotą, co sprawia, że zabija inną ludzką istotę z zimną krwią? Jelisić zabijał, nie wybierając ofiar, z własnej woli i, jak się zdaje, to mu się podobało. Według oskarżenia działał jak „gorliwy kat”. Bez takich entuzjastów żadna czystka etniczna nie byłaby możliwa, powiedział prokurator. Ale ani oskarżenie, ani obrona nie umiała podać żadnej wskazówki, dlaczego Jelisić stał się katem. Kiedy Jelisić zastrzelił więźnia z fotografii, miał dwadzieścia trzy lata. Ale czy twarz Jelisicia mogła tak bardzo kłamać? Zastawiałam się na tym, patrząc na tego młodego człowieka w sali sądowej. Absolutnie nic w jego wyglądzie nie wskazywało na tak gwałtowną naturę, ani jego wygląd, ani zachowanie, ani nawet to, jak się wyrażał. Choć może jednak... Kiedy siedział w sali sądowej z całkowicie obojętnym wyrazem twarzy, miał zwyczaj nerwowo machać nogą pod stołem. Robił to nieustannie. Czy to była oznaka patologii? Jaka była jego prawdziwa natura? Może wędkarskie hobby było bliższe jego prawdziwej natury? Kiedy przebywał w więzieniu w Scheveningen w oczekiwaniu na proces, wezwano dwóch psychiatrów, aby go zbadali. Ich raport wskazywał na antyspołeczną osobowość, narcyzm, niedojrzałość i żądzę uznania. Według nich świadczy to o osobowości granicznej – to znaczy na granicy perwersji. Eksperci, doktor Van den Bussche i doktor Duits, opisali jego postępowanie wobec więźniów w obozie w Luce jako „odrażające”, „bestialskie”, pisali też o „sadystycznej naturze”. Sędziowie wydający wyrok stwierdzili w swoim podsumowaniu, że istotnie Jelisić miał zaburzenia osobowości. Więźniowie, którzy przeżyli obóz i przyjechali do Hagi zeznawać jako świadkowie, nie używali takich mocnych słów jak psychiatrzy i nie wygłaszali oświadczeń na temat charakteru Gorana Jelisicia. Ale kilku z nich opisało jego oczy: „Miał bardzo wystające kości policzkowe, a jego oczy były jakoś nienaturalnie wyraziste i przypominały mętną wodę – powiedział jeden ze świadków. – Zdaje się, że używał jakichś środków pobudzających lub czegoś takiego. Sądzę, że każdy, kto spojrzał mu w oczy, unikał potem jego wzroku. Myślę, że instalował [sic] w swoim spojrzeniu rodzaj strachu, zwłaszcza po tym, jak się przedstawił. Nie wiem właściwie, jak to wyrazić... Mam na myśli nasz strach, i tak już wielki, który kiedy on na nas spojrzał, zwiększał się trzykrotnie. Chyba w ten sposób mogę to wyrazić najlepiej”. Inny mężczyzna, świadek F., opisał jego spojrzenie jako potężne i okrutne. Jego oczy się nie śmiały, jedynie usta. „Widywałem coś takiego na filmach” – powiedział F. „Hitler był pierwszym Adolfem, ja jestem drugim” – przedstawiał się więźniom Jelisić. W obozie w Luce koło Brčka więźniowie trzęśli się ze strachu na dźwięk jego głosu, ponieważ całkiem dosłownie oznaczał on śmierć. Wchodził do hangaru, gdzie trzymano więźniów, i wybierał ich na chybił trafił, mówiąc jedynie: „ty, ty i ty”. Nie wywoływano nikogo po nazwisku, nie przedstawiano żadnych zarzutów ani nie wydawano wyroków. Najpierw zbierał pieniądze, zegarki i biżuterię należące do więźniów. Często ich bił. Robił to na oczach swojej dziewczyny, Moniki, która czasem odwiedzała obóz, ponieważ jej brat był w nim komendantem. Następnie zmuszano ich kolejno do wyjścia z hangaru. Jelisić kazał każdemu uklęknąć i nachylić głowę nad kratką studzienki ściekowej. Potem zabijał go dwoma strzałami w tył głowy z pistoletu z tłumikiem. Przez minutę lub dwie przed egzekucją wybrana ofiara błagała o życie: „Proszę mnie nie zabijać. Dlaczego ja? Nic nie zrobiłem”. Ale to nic nie pomagało. Przed oddaniem strzałów Jelisić lżył muzułmańską matkę skazańca. Im więcej strachu okazywała ofiara, tym większą przyjemność czerpał Jelisić z egzekucji. Później dwóch więźniów zanosiło ciało do ciężarówki-chłodni używanej do przewożenia zwłok do masowego grobu. Wtedy Jelisić rozkazywał oczyścić kratkę ściekową z krwi. Nie cierpiał nieporządku. Kiedy był w dobrym nastroju, opowiadał, jak miło jest zabijać. „Widzę, że jest przerażony. Miło jest zabijać ludzi w ten sposób. Zabijam ich sprawnie. Sam niczego nie odczuwam”. Więźniowie z obozu w Luce, którzy byli świadkami przed Trybunałem, pamiętali, jak zabił wysokiego, silnego więźnia, Chorwata. Najpierw obciął mu ucho. Potem wprowadził go z powrotem do hangaru, aby zobaczyli go inni więźniowie. Trzymając własne ucho w dłoni, mężczyzna błagał więźniów, aby go zabili, żeby nie dawać tej przyjemności Jelisiciowi. Jelisić wyjął swój pistolet i zaoferował go więźniom, namawiając do zabicia Chorwata. Nie było jednak chętnych. Jelisić z nich szydził, mówił, że nie zasługują na to, aby pozwolić im żyć. W końcu zabił wysokiego Chorwata przy studzience, w ten sam sposób, w jaki zabijał innych. Jednym skinieniem palca decydował, czy ktoś ma żyć, czy umrzeć. Zabijał starych ludzi, tak samo jak młodych. Zabił osiemnastoletnią Muzułmankę. Zabił starego człowieka, ponieważ ten upuścił butelkę wody, i młodego człowieka, ponieważ miał żonę Serbkę. I wciąż powtarzał na głos swój urobek: sześćdziesiąt osiem, siedemdziesiąt dziewięć, osiemdziesiąt trzy... Podobno w ciągu osiemnastu dni w maju 1992 roku własnoręcznie zastrzelił ponad stu więźniów. Chełpił się, że musi ich zabić dwudziestu do trzydziestu, zanim wypije poranną kawę. Został skazany, ponieważ udowodniono mu zabicie trzynastu więźniów. Jelisić może i był miłym facetem dla swoich przyjaciół i sąsiadów i bez wątpienia był dobrym wędkarzem. Ale był także zabójcą, co sam przyznał. W istocie był jedną z trzech osób (z ponad sześćdziesięciu) oskarżonych o zbrodnie wojenne, które przyznały się przed Trybunałem do swoich zbrodni. W przypadku trzydziestu jeden zarzutów powiedział: „Jestem winien”, ale nie okazał ani krzty żalu. Wprawdzie większość osób, które zamordował, było Muzułmanami, sędziowie stwierdzili, że nie ma dość dowodów, aby uznać Jelisicia winnym ludobójstwa – to znaczy systematycznego, świadomego likwidowania Muzułmanów. Uważali bowiem, że z powodu patologicznych cech charakteru prawdopodobnie równie ochoczo zabijałby przedstawicieli każdej innej grupy etnicznej. Tak więc zarzut ludobójstwa został oddalony i Jelisicia skazano na czterdzieści lat więzienia za pogwałcenia praw i obyczajów wojennych oraz za zbrodnie przeciw ludzkości. Obrona słusznie wskazała, że Jelisić działał jako kat jedynie w ciągu tych osiemnastu dni w maju – nie wcześniej i nie później. Jak to było możliwe, pytali jego adwokaci, że ten człowiek przemienił się w potwora tylko na osiemnaście dni? Według nich jedynym racjonalnym wyjaśnieniem było to, że działał pod presją, że zabijał na rozkaz. Słuchał rozkazów i obawiał się o własne życie. Tak rzeczywiście mogło być. Świadczyłyby o tym jego zamiłowanie do wędkowania i spokoju, a także uczynność, jaką zwykle przejawiał. Ale ponieważ nie było dość dowodów wspierających twierdzenie, że tylko wykonywał rozkazy, Trybunał uznał, iż było inaczej i Jelisić przeprowadzał egzekucje więźniów z własnej i nieprzymuszonej woli. Było jednak więcej niż dość dowodów na coś jeszcze. Kilku więźniów powiedziało, że Jelisić najwyraźniej lubił zabijać ludzi: popisywał się, licząc głośno kolejne ofiary, objaśniał swoje metody, bez ogródek stwierdzał, że lubi to, co robi. Świadkowie ci stwierdzili także, że im gorliwiej ofiara błagała o życie, z tym większą przyjemnością Jelisić ją zabijał. Najwyraźniej to nie w samym akcie zabijania lubował się Jelisić. Co więc się działo w ciągu tych osiemnastu kluczowych dni? Nikt nie mógł powiedzieć tego na pewno, nawet sam Jelisić. Być może to nie osoba się zmieniła, lecz okoliczności. Nie było już pokoju, toczyła się wojna. Jelisić nie miał sposobności położyć się w trawie i słuchać leniwego szmeru rzeki. Wojna zmieniła wszystko. Mój zięć także musiał porzucić wędkowanie w swoim ukochanym Adriatyku i wyjechał do Kanady, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Goran Jelisić wyjechał do Brčka. Wojna zmieniła życie ich obu, ale w bardzo różny sposób. Ile z tych zmian wynikało ze świadomej decyzji, a ile było dziełem przypadku? Dlaczego jeden z nich wyjechał do Kanady, a drugi do Brčka? Czy mogło się zdarzyć odwrotnie? Czy mój zięć mógł zostać ochotnikiem w chorwackiej policji? Wierzę, że nie mógł. Ale dlaczego on by nie mógł, a Jelisić mógł? Nie znam odpowiedzi. Jest wielu ludzi, którzy wydają się całkowicie normalni, lecz w pewnych warunkach, takich jak te, które panują w czasie wojny, do głosu dochodzi patologiczna część ich osobowości i zaczyna decydować o ich postępowaniu. Czy to możliwe, że w osobowości Jelisicia zawsze była jakaś patologiczna część, która ujawniła się, kiedy warunki na to pozwoliły? Po raz pierwszy w swoim krótkim życiu Goran Jelisić miał władzę. Zwykły człowiek z Bijeljiny, mechanik z gospodarstwa rolnego i drobny oszust świeżo wypuszczony z więzienia, wędkarz, kompletne zero – nagle zdobywa władzę absolutną. Dano mu pistolet i pozwolono swobodnie go używać. Te nowe możliwości zatruły mu duszę. Ludzie mówili, że wyglądał i zachowywał się tak, jakby był pod wpływem narkotyków. Oczy miał dziwne, był podniecony, nerwowy. Być może władza nad życiem i śmiercią innych jest narkotykiem najsilniejszym ze wszystkich. Goran, przystojny młody człowiek, jeden z przedstawicieli pokolenia mojej córki, więźniom wydawał się bogiem. Był na haju, kiedy pokazywał swoją władzę, strzelając do więźniów. Ale ciągle myślę, że nawet jeśli rzeczywiście stał się katem, w głębszym sensie sam był ofiarą. Goran Jelisić i całe jego pokolenie zostało oszukane. Wielu przedstawicieli pokolenia jego rodziców – mojego pokolenia – przyjęło nacjonalistyczną ideologię i nie zrobiło nic, aby zapobiec wojnie, która z niej wyrosła. Byli zbyt oportunistyczni i zbyt przerażeni, aby nie podążać za przywódcami, których nauczyli się naśladować. I wiele z ich dzieci zapłaciło za głupotę rodziców, czasem własnym życiem. Nawet morderca, który może spędzi resztę życia w więzieniu, Goran Jelisić.

Podziel się opinią

1

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2yvk6i
d2yvk6i
d2yvk6i
d2yvk6i

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj