Jak bardzo spieszyć się trzeba, gdy śmierć jest w pobliżu? Maski, zatopione na chwilę rysy czyjejś twarzy. Twarzy realnej, widzianej, albo wyprowadzonej prosto z koszmaru. Maski spoglądające na nas z fresków, kolejne obrazy tej samej osoby... Maski karnawałowe, pozwalające ukryć prawdziwe oblicza, będące też maskami. Szczególnie tu w Tybecie, zawsze są przydatne. „... być może właśnie w Tybecie ludzka dusza po raz pierwszy zyskała samoświadomość, gdyż wiatr nigdy nie przestaje napierać na jego mieszkańców, a właśnie przeciwstawiając się naporom świata, dusza określa siebie samą.”
A jednak świat nakreślony przez Pattisona, w okrutny sposób nie pozostawia duszy wiele miejsca. Może to przez to, że ona sama nie potrafi ubrać się w maskę? Jest okrutny, nie przystający do obracających się na wietrze bębenków, przesuwających się w palcach paciorków różańców, medytacji i refleksji. Gdy oświadczono Shan Tao Yun’owi, że jest potrzebny na północy, zrozumiał, że taka jest wola gór. Wraz z Jową i Gundunem oraz Lokeshem, pozostawiono mu do wyjaśnienia sprawę śmierci lamy i nauczycielki Lau. Zresztą: „- To właśnie robi nasz Shan – odparł żywo Lokesh. – Ratuje ludzi.” Niestety Shan, przybywając na miejsce pozna prawdę, która będzie zbyt ciężka nawet dla niego. Zaprawionego w bojach, poszukiwanego przez bezpiekę, byłego inspektora. Bo gdy giną nagle dzieci, istoty niewinne, wyrysowane i winne przez swoje pochodzenie, nikt nie może stać z boku. Zrozumieć. Nawet jeżeli dla Chińczyków to tylko „szarańcza”.
To opowieść o bólu świata zdeptanego stopą najeźdźców. Świata segregacji, gdzie lekarstwa są „najpierw dla chińskich dzieci...”. Miejsca zadomowionej śmierci i demonów. Demonów, które zabierają dzieci, kryjąc się pod postacią pantery. Dzieci – jedyną radość... Jednak czy to naprawdę Hariti? Prastary tybetański demon, pożywiający się ciałami dzieci? Czy istnieje on nadal w tym zagubionym miejscu, pośród gór? Czy może się tam kryć i odnajdywać swe przesłania we współczesności? A jeżeli tak, to dlaczego umierają tylko Kazachowie, Tybetańczycy i Ujgurzy? Czemu nie porywa Chińczyków? Nie wyraża patriotyzmu?
Woda obmywa kamień to magia umysłu, błąkający się gdzie niegdzie szamanizm. To przede wszystkim cierpliwość, bo woda płynie długo i zmienia kamień, tylko że powoli, zbyt powoli. „Przeznaczeniem tej kobiety było zginąć. Twoim przeznaczeniem było jechać.” Bo ten świat nadal kieruje się tylko przeznaczeniem. Mimo wszystko, mimo nacisków, niszczącej teraźniejszości jest tutaj miejsce dla Genduna, lamy, który nadal odbywa praktyki kapłańskie.
Władającego siłami magicznymi, pochodzącymi tylko z tego górzystego świata. Śmierć Lau jest tak naprawdę tylko początkiem. Wszystko to współczesna powieść na poły sensacyjna, kryminalna, na poły realistyczna, ale przede wszystkim przedstawienie prawdziwego Tybetu. Biedy, ale zarazem magii dawnych wierzeń. Okruchów tybetańskich tajemnic...