*W ubiegłym wieku mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej musieli wiele wycierpieć nie tylko w trakcie obu wojen światowych, ale i za sprawą panującego tu przez dziesięciolecia komunistycznego ustroju. Wydarzenia tego okresu odcisnęły wyraźne piętno na niemal każdej rodzinie, kiedy krewni, sąsiedzi lub przyjaciele trafiali do radzieckich łagrów albo niemieckich obozów koncentracyjnych czy też walczyli na różnych frontach. Dopóki jednak istniał ZSRR, pielęgnowanie rodzinnych wspomnień bywało wręcz niebezpieczne - w końcu jakiś wujek czy kuzyn mógł się okazać wrogiem ludu… Dzięki lekturze „Może Estera” możemy nie tylko przekonać się, jak trudne jest odszukanie po latach śladów krewnych, z którymi z różnych powodów dawno temu urwał się kontakt, ale także postarać się zmierzyć ze spuścizną, jaką ofiarowują nam nasi przodkowie. *
Pochodząca z Kijowa Katia Petrowska zainteresowała się bliżej przeszłością swojej rodziny dopiero wtedy, kiedy nie musiała się już uważać za „człowieka radzieckiego”. Nieubłagany upływ czasu sprawił jednak, że w tym momencie zmarło już wiele osób pamiętających wydarzenia z okresu II wojny światowej, a tym bardziej te wcześniejsze. W związku z tym w przypadku pewnych faktów nie udaje się autorce uzyskać stuprocentowej pewności. Te ograniczenia w możliwości dotarcia do prawdy o przeszłości własnej rodziny idealnie oddaje tytuł - nie wiadomo bowiem nawet, czy prababka pisarki ze strony ojca nosiła imię Estera, czy też może inne, podobnie brzmiące. Z kart „Może Estera” nie wyłania się więc kompletna saga rodzinna, poznajemy natomiast pieczołowicie odtwarzane przez Katię Petrowską fragmenty losów jej krewnych - czasem udaje się uzyskać w miarę pełen obraz wydarzeń, a kiedy indziej poznać zaledwie kilka szczegółów. Niemożliwe do wypełnienia białe plamy w tej historii nie są bynajmniej mankamentem, gdyż - ze
względu na wyraźnie widoczne osobiste zaangażowanie autorki - opowieści te potrafią naprawdę zainteresować i poruszyć czytelników.
Pojawienie się w tytule popularnego wśród Żydów imienia przestaje być dla nas tak zagadkowe, kiedy się okazuje, że nazwisko Petrowski jest stosunkowo świeżym nabytkiem w rodzinie autorki. Przyjął je bowiem jako swój pseudonim jej dziadek w okresie rewolucji, a potem po prostu już przy nim pozostał. W poszukiwaniu swoich krewnych Katia Petrowska musi więc podążać śladami Sternów, Krzewinów i Lewich.
Jak łatwo się domyślić, będzie tutaj wiele ofiar Holocaustu, ale niewątpliwie najbardziej wstrząsająca jest opowieść o masakrze w Babim Jarze. Przerażające jest nie tylko bestialstwo hitlerowskich oprawców (wspieranych przez ukraińską policję) i liczba ofiar (w ciągu dwóch dni ponad trzydzieści trzy tysiące, a w następnych latach kolejne dziesiątki tysięcy), ale także późniejsze działania Niemców oraz władz radzieckich. Wprawdzie z różnych powodów, ale jednym i drugim nie na rękę było odkrycie wszystkich tutaj pochowanych, więc wykonano ogrom pracy w celu zatarcia śladów, a w czasach ZSRR przez wiele lat nie można było w tym miejscu nawet składać kwiatów!
Z prawdziwym zainteresowaniem oraz niekłamanym podziwem pochłaniamy natomiast opowieść o Szymonie Gellerze, który założył w Wiedniu w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku szkołę dla głuchoniemych. Potem taką działalność kontynuowali jego potomkowie w różnych europejskich miastach, w tym pradziadek autorki – Ojzel Krzewin. To właśnie za sprawą tego ostatniego Katia Petrowska poszukiwała śladów krewnych także w Polsce, gdyż przed przeprowadzką do Kijowa prowadził przez wiele lat szkołę w Warszawie i w naszym kraju pozostał jego dorosły syn z pierwszego małżeństwa.
W rodzinie autorki nie znajdziemy tylko samych niewinnych ofiar czy społeczników, trafiały się też postacie tajemnicze, a nawet czarne charaktery. Jeden z dziadków (notabene jedyny Ukrainiec wśród jej bliskich krewnych) przetrwał pobyt w niemieckiej niewoli, a potem uniknął represji po powrocie do ojczyzny, a mimo to zniknął gdzieś na ponad czterdzieści lat… Z kolei brat drugiego, Judasz Stern strzelał w 1932 roku w Moskwie do niemieckiego dyplomaty. Wina zamachowca była bezsporna, lecz trudno ustalić motywy, gdyż spisek, o którym mówiono na procesie, to prawdopodobnie jedynie produkt stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości.
Niewątliwie w „Może Estera” znajdziemy więc wiele intrygujących opowieści, których bohaterami są bliżsi i dalsi krewni autorki, ale siła oddziaływania tej książki tkwi w czymś jeszcze. Istotne jest bowiem, że Katia Petrowska ukazuje czytelnikom swoje emocje towarzyszące kolejnym odkrywanym faktom czy własnym wyobrażeniom o możliwym przebiegu wydarzeń. Trudno wszak w tym momencie uciec od rozważań, na ile nasze korzenie wpływają na to, kim jesteśmy, oraz w jakim stopniu zdarzenia z przeszłości determinują naszą przyszłość.