Czasem trudno mi zrozumieć, dlaczego ta a nie inna książka przynosi autorowi rozgłos, liczne nagrody i rzesze wielbicieli. Chociaż punktem wyjścia powieści jest romans starzejącego się profesora literatury na uniwersytecie w Kapsztadzie z młodą studentką i będące tego konsekwencją postępowanie w sprawie molestowania seksualnego, to jednak John M. Coetzee wcale nie próbuje zdobyć czytelników poprzez poruszenie „modnego tematu”. W Hańbie nie ma nic z pogoni za sensacją, natomiast jest głęboki portret psychologiczny postaci, a w szczególności głównego bohatera, zaś autor niemal beznamiętnie relacjonuje wydarzenia i nie narzuca czytelnikowi żadnej ich interpretacji. Podejrzewam, że odbiór książki może być zróżnicowany i przede wszystkim uwarunkowany oceną postępowania Davida Lurie. Wprawdzie trudno negować, że romans profesora ze studentką jest co najmniej naganny moralnie, ale już jego postawa podczas postępowania dyscyplinarnego może być odebrana zarówno jako upór mężczyzny niepotrafiącego przyznać się
do błędu, jak i na przykład przejaw jego niechęci do publicznego kalania się za winy w stylu przypominającym komunistyczną „reedukację”.
Muszę się przyznać, że sam mam dość ambiwalentny stosunek do spraw o molestowanie seksualne, gdyż oskarżony niezależnie od tego, czy jest winny, w zasadzie stoi na przegranej pozycji niezależnie od przyjętej taktyki obrony, natomiast z drugiej strony instytucje i firmy zazwyczaj próbują tuszować tego typu sprawy. I właśnie dlatego, choć nie pochwalam postępowania Davida Lurie, to rozumiem jego niechęć do współpracy z komisją dyscyplinarną i bynajmniej nie ma to nic wspólnego z tzw. męską solidarnością. Tak naprawdę jednak sprawa romansu Davida i Melanie to zaledwie punkt wyjścia powieści, zaś znacznie ciekawsze wydaje mi się skonfrontowanie postaw życiowych Davida i jego córki Lucy. Ich wzajemne relacje są znacznie bardziej złożone niż w przeciętnej rodzinie i nie dadzą się po prostu zamknąć w schemacie różnic międzypokoleniowych. Tylko na pierwszy rzut oka można by uznać ojca po prostu za relikt epoki, która odeszła w przeszłość, zaś córkę za przedstawicielkę „nowego społeczeństwa”.
John M. Coetzee ukazuje w swojej powieści, że rzeczywistość nie jest tak prosta. I chociaż przyszłość niewątpliwie będzie należeć do takich ludzi jak wybijający się na samodzielność pomocnik Lucy-Petrus, to jednak przemiany społeczne w RPA będą jeszcze długotrwałym procesem. Wprawdzie w książce takie pytanie nie pada, jednak samo się nasuwa – czy możliwość życia obok siebie białych i czarnych farmerów nie może odbywać się z poszanowaniem godności obu stron, lecz musi oznaczać kapitulację tych pierwszych przed prawami i zwyczajami czarnej większości? A jakie będzie miejsce w tej nowej rzeczywistości dla spadkobierców europejskiego systemu wartości? Hańba nie udziela odpowiedzi na te i inne pytania, lecz zmusza czytelnika do własnych przemyśleń, nie szczędząc mu nieprzyjemnych obrazów i ukazując ponure aspekty życia. Najbardziej zaskakujące (pozytywnie) jest dla mnie, że choć nie potrafiłbym przyjąć za własne przekonań żadnej z postaci, to jednak równocześnie łatwo mi zrozumieć motywacje postępowania
zarówno Davida, jak i Lucy czy Melanie. Moim zdaniem John M. Coetzee w naprawdę mistrzowski sposób potrafi ukazać psychologiczną złożoność wyborów dokonywanych przez ludzi w trudnych sytuacjach i choć jego powieść nie wszystkim czytelnikom się spodoba, to z pewnością z kolei niewielu pozostawi obojętnych.