Ich trzech i dziewczyna. Trzydziestodwuletnia graficzka, mając wciąż obok siebie trzech bliskich sobie mężczyzn – byłego narzeczonego, współlokatora i kumpla geja, nieustannie marzy o wielkiej miłości. Z takiego schematu Amerykanie i Anglicy wycisnęli już chyba wszystko, od romantycznej farsy po dramaty namiętności i niespełnienia, od Iris Murdoch po Bridget Jones. Postanowiłam przyjrzeć się, co na ograny temat da się napisać po francusku, i… najwyraźniej mogłam wybrać lepiej. Bohaterka książki ma trzydzieści dwa lata, jej kumple dobiegają czterdziestki, ale ich przerażający infantylizm sprawia, że książkę czyta się jak doprawioną seksem i alkoholem powieść o czternastolatkach dla czternastolatek. Chociaż, w powieści dla młodzieży coś jednak powinno się dziać, być trochę śmiesznie, trochę strasznie, no i ktoś powinien w końcu choć trochę wydorośleć. A bohaterom tej powieści, pomimo przeszło czterystu przeszło stron small talków, nie dano w ogóle szansy na zmianę. Bo oni chyba w ogóle nie żyją, tylko
gadają, na dodatek ani dowcipnie, ani mądrze. Każda błahostka powoduje wylew zwierzeń, intymnych i szczegółowych, po czym wszyscy wokół opowiadają sobie to wciąż na nowo (z czego żadna wartość dodana ani dramatyzm nie wynika).
Trzydziestoparoletnia poszukiwaczka wielkiej miłości jest niepokojąco podobna do moich mniej rozgarniętych koleżanek ze starszych klas podstawówki: chłopaka trzeba mieć koniecznie, najlepiej jeszcze listę rezerwowych, koleżankę co najwyżej jedną, ale brzydką i krzykliwie ubraną, w możliwie szerokim gronie omawiać tematy zadzwonił – nie zadzwonił, popatrzył – nie popatrzył, oddzwonić – odczekać (a jeśli tak, to ile?). Jedyna różnica to taka, że zamiast do parku i kina z chłopakami chodzi się do baru i łóżka. Nawet kot w tym towarzystwie jest nudny i jednowymiarowy. Chyba sobie włączę „Zakochany Paryż”.