Pierwszym, co rzuca się w oczy, kiedy bierzemy do ręki ostatni tom trylogii Legendy Diuny, jest jego monumentalizm. To cecha, która charakteryzuje ową książkę pod każdym względem, od objętości począwszy (ponad 700 stron). Imponuje rozmach fabularny, przekładający się na dużą liczbę równolegle prowadzonych wątków. Najważniejsze z nich bezpośrednio dotyczą wojny prowadzonej przez ludzi z Ligi Szlachetnych z myślącymi maszynami. Te ostatnie przeprowadzają atak biologiczny, rozprzestrzeniając na światach zamieszkałych przez wolnych ludzi śmiercionośnego wirusa. Liczba ofiar zarazy idzie w miliardy. Odpowiedzią Ligi jest bombardowanie jądrowe Zsynchronizowanych Światów, czyli planet rządzonych przez maszyny. Wskutek tego unicestwieniu ulegają jednak nie tylko automaty, ale także miliardy zamieszkujących tam ludzi. Ostatnim bastionem mechanicznych wrogów ludzkości pozostaje Corrin, wokół którego floty obu stron trzymają się nawzajem w szachu przez długie lata.
Wspomniana mnogość wątków służy przedstawieniu losów licznej rzeszy bohaterów. Ci najważniejsi należą do rodów Atrydów i Harkonnenów i są dalekimi przodkami postaci z powieści Diuna Franka Herberta, której Legendy Diuny są prequelem. W Bitwie... poznajemy też dzieje innych ludzi, których działalność miała wpływ na kształt świata przedstawionego w Diunie. To na przykład Norma Cenva odkrywająca działanie nawigacji nadprzestrzennej, czy czarodziejki z Rossaka prowadzące zaawansowane badania genetyczne. Ze względu na fragmentaryczność poszczególnych wątków i epickość narracji, podczas lektury trudno skupić się na losach bohaterów i głęboko przejąć ich przeżyciami. Tym bardziej, że profil psychologiczny postaci w dużym stopniu dostosowany został do preferowanego, a więc raczej nastoletniego odbiorcy. Podobnie jak w dwóch poprzednich tomach trylogii, szerokie jest w Bitwie... spektrum poruszanych problemów, które korespondują wprost z tymi gnębiącymi aktualnie nasz świat. Znajdziemy wśród nich różne
formy niewolnictwa, głębokie nierówności społeczne, fanatyzm religijny, polityczne intrygi i skandale, zakłamywanie historii, a także oddawanie kontroli maszynom nad coraz większym zakresem ludzkich spraw, czy w końcu wojnę z użyciem broni biologicznej i jądrowej. Na czoło wspomnianych problemów wysuwa się jednak kwestia „dopuszczalnych strat”. Czy w imię zniszczenia siejących śmierć maszyn, wolno poświęcić życie wszystkich ludzi zniewolonych przez nie na Zsynchronizowanych Światach? Czy ktoś będzie w stanie unieść ciężar odpowiedzialności za podjęcie takiej decyzji? Analogie z naszej niedawnej historii i ze współczesności nasuwają się same. Czy w celu szybszego zakończenia II wojny światowej uprawnione było prowadzenie przez aliantów nalotów dywanowych na niemieckie miasta albo spuszczenie bomb atomowych na Japonię? Czy dzisiaj, aby uniknąć tysięcy ofiar zamachów terrorystycznych, dozwolone jest traktowanie podejrzanych o przygotowywanie ataków w sposób okrutny i niezgodny z prawem?
Powieść Briana Herberta i Kevina J. Andersona nie odpowiada na pytanie, jakiego rodzaju straty mogą być „dopuszczalne”, ani nie rozstrzyga dylematów moralnych z nimi związanych. Jej niezaprzeczalną wartością jest jednak to, że pytanie owo stawia i dylematy rozważa. Czyni to oczywiście w sposób dopasowany do konwencji, w ramach pewnych, przyjętych przez autorów uproszczeń w przedstawianiu rzeczywistości. Co do tej ostatniej, to jej obraz prezentowany jest zazwyczaj w kosmicznej skali, w której poszczególne wydarzenia okazują się jedynie drobnymi elementami monumentalnej układanki.