Duża formatowo książka Gdzie jest moja czapeczka? rozpoczyna się niedźwiedziem. A niedźwiedź jest brązowy, nie ma ubrania i nie ma sztucznego uśmiechu. Pośród misiów różowych, misiów z brokatem w uszach i misiów o wielkich, przepastnych wręcz oczach, jakie teraz są modne i często spotykane na półkach w księgarniach, wyróżnia się szarością, burością i oczywistością. Nie ma imienia w stylu Puszek, Słodziak czy Miś Serduszko. Nie ma w ogóle imienia, albo postanawia go nie zdradzać – to przecież nieważne dla fabuły. Jest po prostu niedźwiedziowaty, a nie cukierkowy do bólu zębów. Ma nieruchome oczy, spojrzenie, w którym jest smutek, rezygnacja, ale też cierpliwość. Ubrania nie ma, bo jedyna jego część, jaką – prawdopodobnie - miał kiedykolwiek, zaginęła. A jest to właśnie owa tytułowa czapeczka. Nie wiemy o niej nic prócz faktu, że była dla niego ważna, że chce ją odzyskać i że właściciel za nią po prostu tęskni. Wyrusza więc nasz niedźwiedź (bo wciąż nie ośmielam się nazwać go misiem) na poszukiwanie
swojej zguby. Zaczepia po kolei kilka zwierząt, które przecięły mu drogę i każdego pyta o czapeczkę. Pyta lisa, żabkę, zająca, żółwia, węża, jelenia, a także niezidentyfikowane przeze mnie zwierzę, które może być pancernikiem, ale wcale nie musi. Z każdym rozmawia cierpliwie, nie patrząc w oczy, ale też chyba trochę bez wiary, że jego czapeczka się znajdzie, tak, jakby już pogodził się ze stratą, z jej odejściem, z tym, że teraz będzie marzł w głowę. Ale nagle świta nadzieja, bo jedno ze zwierząt widziało taką czapeczkę...
Zakończenie jest dość przewrotne, jest zaskakujące i wprawia w konsternację. Zabawne jest to, że dzieci znajomej, na których przetestowałam książkę, świetnie się z nią bawiły i zaśmiewały się, gdy przeczytałam im zakończenie. Dorośli zadają pytanie - „to na pewno książka dla dzieci?”. I niepewnie odwracają głowy...
Na podstawie tej krótkiej historyjki widać, jak bardzo dorośli chcą chronić dzieci i jak bardzo chcą im pokazywać świat w kolorach pastelowych, jak mocno chcą wierzyć, że chmury są białe, a niebo niebieskie i jak bardzo nie ufają w intuicję najmłodszych. A ta książka oprócz wielkoformatowości jest wielkotreściowa. Mimo że ma kilkanaście stron, na których przeważają obrazki, a tekstu jest tylko niezbędna ilość, to ma w sobie wielką siłę i wielką moc rażenia. Jest mądra, jest zabawna, jest polem, na którym kwitnie wyobraźnia. Nie będę opowiadać, że to historia z morałem, o odwiecznych prawach natury i o tym, że tam, gdzie zbrodnia, powinna być kara. Nie będę opowiadać, że tę książkę na pewno inaczej przeczytają dorośli, którzy dokonując „złego czynu” już drżą przed karą, a inaczej dzieci, które chętniej żartują, śmieją się i puszczają oko do autorów książek dla dzieci. Nie będę dywagować nad tym, że w popularnych kreskówkach telewizyjnych dzieje się dokładnie to samo, tylko zawsze Tom wstaje po uderzeniu
prze Jerry'ego w głowę patelnią. Nie będę udowadniać, że ta książka jest dobra – nie muszę! - bo według „New York Timesa” to jedna z dziesięciu najlepszych książek dla dzieci roku 2011. I nie będę przekonywać, że ta książka jest naprawdę warta uwagi, tych z rodziców, którzy w ogóle zadali mi pytanie o target tej książeczki. Wiem, że nie jest dla każdego i nawet się nie łudzę, że Niedźwiedź trafi do każdego domu, w którym jest dziecko na tyle duże, żeby z uwagą oglądać obrazki i śledzić czytany przez mamę czy tatę tekst (trzylatek już będzie świetnie rozpoznawał zwierzęta – no może oprócz tego jednego... - i uśmiechnie się na końcu – na pewno!). Chcę tylko zaapelować: Nie bójcie się Niedźwiedzia! Wasze dzieci są mądrzejsze, niż Wam się wydaje!