Na początek nieco oczywistości. Po pierwsze – czasem każdy z nas sięga po poradniki. Po drugie – większość populacji naszej planety (zwłaszcza płci żeńskiej) chociaż raz z życiu próbowała pewnie jakiejś diety. Po trzecie – wszyscy chcemy wyglądać dobrze i atrakcyjnie. Po czwarte - kult ciała chyba najsilniejszy jest w Ameryce. Nic więc dziwnego, że właśnie stamtąd pochodzi dieta South Beach w wersji Turbo. Diety, która, co należy na wstępie podkreślić, wcale nie jest ani niskowęglowodanowa, ani niskotłuszczowa. Opiera się – o cudzie! na rozsądnym komponowaniu posiłków i racjonalnym odżywianiu przez całe życie, a nie tylko przez okres, kiedy z uporem trwamy na jakiejś diecie. A to ma pozwolić na utrzymanie ładnej sylwetki i podniesienie fizycznej sprawności na stałe, a uniknięcie osławionego i niechcianego efektu jo-jo. Dzięki temu można stwierdzić, że nie jest to kolejna dieta cud – kiedy jemy, co nam każą i czekamy na cud, tylko dieta, która faktycznie ma szansę zadziałać i to długofalowo.
Estetycznie wydana pozycja zawiera program fitness, propozycje diety, listę produktów potrzebnych do przygotowania dietetycznych potraw, rozmaite przepisy, a także odpowiedzi na pytania, które mogą dręczyć adeptów zdrowego odżywiania. Dla tych, którzy niespecjalnie wierzą w takie rewolucyjne programy żywieniowe zachętą może być, że autorem diety jest kardiolog Arthur Agatston, autor licznych publikacji naukowych, stale obecny na sympozjach, prowadzący również własną praktykę. Współautorem jest Joseph Signorile, który zajął się stroną fizyczną diety – ćwiczeniami, kwestiami fizjologii mięśni i metabolizmu. Pozycja jest napisana w przystępny sposób, większość potraw da się przyrządzić także w polskich warunkach, a ćwiczenia nie przypominają cyrkowych akrobacji. Można spróbować.