Odchodzą w zapomnienie i niszczeją. Niegdyś szczyt marzeń, dziś ruina do wyburzenia
Niektóre z tych miejsc nadal przyjmują gości, inne niszczeją nieatrakcyjne dla wielbicieli egipskich plaż. Krążąc z aparatem po Polsce, Marcin Wojdak wysyła pocztówki z miejsc, które przypominają beztroskie "wczasy pod gruszą" i dzieli się refleksjami nad światem, który wraz z nadejściem nowoczesności znika bezpowrotnie.
Marcin Wojdak to czuły przewodnik po świecie odchodzącym w zapomnienie. Dokumentuje najciekawsze przykłady architektury ośrodków wypoczynkowych z czasów PRL: urokliwe stołówki, archaiczne domki letniskowe bez łazienek, pensjonaty pachnące kurzem.
"Wczasy. Nie ma chyba piękniejszego słowa w języku polskim. Samo słowo jest już mocno niedzisiejsze. Wczasy nad Morzem Śródziemnym albo w Dubaju? Nie ma szans – za granicę jeździ się na urlop. Wczasów nie rezerwujesz przez internet ani nie lecisz na nie samolotem. Wczasy nie mogą być all-inclusive ani last minute. […] Na wczasy jedziesz w miejsca, które znasz od lat"- pisze Marcin Wojdak.
Marcin Wojdak zabiera nas w wyjątkową podróż. Pełną surrealistycznych, ironicznych opowiadań, opatrzoną barwnymi zdjęciami ośrodków wczasowych. Ośrodków, które lata świetności mają już za sobą, ale nadal pociągają i wzbudzają tęsknotę za beztroskimi "wczasami pod gruszą".
Publikujemy fragment książki "Ostatni turnus. Pocztówki z wczasów w PRL-u" Marcina Wojdaka
Na wschodnich rubieżach Krynicy Morskiej stoi opuszczony ośrodek, którego dni są policzone. Nie wiem tylko, czy w sztukach, dziesiątkach, czy może w setkach. To kilka rzędów domków z dykty, zaraz przy morzu. Stoją na ogromnym pagórkowatym terenie. Domki wewnątrz nie grzeszą luksusem – pokój dzienny, sypialnia plus umywalka. Łazienki brak. Prysznice, wspólne dla wszystkich wczasowiczów, były w osobnym budynku.
Teraz takie rozwiązanie wydaje się koszmarem, ale w moich wspomnieniach łazienki zachowały się jako doskonała sceneria do nasycania moich voyeurystycznych fantazji. A skoro one były wspólne, to i kuchnia taka być musiała, dlatego zaraz przy wejściu do ośrodka stoi stołówka – miejsce, w którym zawiązywały się pierwsze turnusowe relacje towarzyskie, a że wieczorami pełniła funkcję dyskoteki, również i te romantyczne.
I właśnie w tej dawnej stołówce, a obecnie opuszczonej ruinie, znajduje się wspaniała mozaika z Neptunem vel Posejdonem w roli głównej. Widać, że projektant był oddanym fanem rzymskiej (wtedy to Neptun) albo greckiej (Posejdon) mitologii, bo mozaika wydaje się zupełnie wolna od socjalistycznych wpływów.
Chyba że się nie znam na sztuce i jest właśnie peerelowska do bólu, a jej bohater to nie bóg mórz, tylko rybak z nieodległych Kątów. Mozaika jest wspaniała i jak niemal wszystkie materialne pozostałości po PRL-u musi zginąć. Trudno. Taka jest kolej rzeczy i taki sam los czeka architekturę powstałą w czasach III RP. Kiedy nadejdzie nowy porządek, nowa architektura albo nowy system nie będą miały żadnych sentymentów wobec dziedzictwa późnego kapitalizmu – niech znika.
To jest to samo podejście, które teraz prezentują ludzie wychowani w PRL-u. Dlatego ich rozumiem, choć się z nimi nie zgadzam. Neptuna vel Posejdona, a tak naprawdę rybaka, zastąpią niedługo nowe bloki. Byłoby wspaniale, gdyby mozaika przetrwała. Można ją wkomponować w nową zabudowę, można z niej zrobić symbol nowej inwestycji, ale można ją też zniszczyć i o niej zapomnieć.
– Zapomnieć o czym?
– Słucham?
– Mówiłeś, że będzie można o niej zapomnieć. O niej, czyli o czym?
– A, o niczym.
Marcin Wojdak – fotograf i debiutujący pisarz, twórca instagramowego profilu Cosmoderna o architekturze powojennego modernizmu. Publikuje na nim krótkie opowiadania inspirowane zdjęciami ostatnich materialnych pozostałości po minionej epoce. Od wielu lat podróżuje po Polsce i byłych krajach ZSRR, poszukując miejsc zanurzonych w socjalistycznej formalinie. Wielki fan krajoznawstwa i zarazem zagorzały przeciwnik pisania o sobie w trzeciej osobie, dlatego kończy na tym zdaniu i zaprasza do lektury treści między okładkami.