Od drapieżnej biblioteki do zagadki magika Kazika, czyli dla każdego coś magicznego
Jak już pisałam przy okazji recenzji poprzedniej wydanej przez Rebis antologii opowiadań fantasy – * Czarnoksiężnicy* – tego rodzaju zbiory uważam za przydatne głównie w aspekcie możliwości zapoznania się z próbkami stylu i fantazji autorów dotąd nieznanych, choć i tak, jeśli chodzi o ten gatunek, pełne wyobrażenie o możliwościach danego twórcy daje dopiero przeczytanie przynajmniej jednej powieści.
Po lekturze Mieczy i mrocznej magii jestem pewna kilku rzeczy, a mianowicie:
- że na pewno nie popełnię błędu, sięgając po utwory Scotta Lyncha. Jego opowiadanie „Między regałami” stanowi dowód ponadprzeciętnej kreatywności (choć śmiertelnie niebezpieczna magiczna biblioteka może nasuwać pewne analogie do * Miasta Śniących Książek* Moersa , sama jej koncepcja wykazuje dość oryginalności, by zadowolić nawet wybrednych czytelników) i umiejętności sprawnego prowadzenia akcji. Zdecydowanie najlepsze w całym zbiorze!
- że chętnie powitałabym przetłumaczenie na polski większej ilości tekstów, wychodzących spod pióra Tanith Lee (na razie nie ma na naszym książkowym rynku nic prócz pojedynczych opowiadań zamieszczanych w antologiach). „Dwa lwy, wiedźma i zwycięska opończa” to sympatyczna baśniowa fantasy z odpowiednią proporcją pomiędzy „mieczem” i „magią”, doprawiona szczyptą nienachalnego humoru.
- że słusznie umieściłam w kolejce do czytania utwory Gartha Nixa, Gene’a Wolfe’a i Stevena Eriksona. „Stosowny prezent dla magicznej lalki” Nixa w zestawieniu z wcześniejszym jego opowiadaniem z * Czarnoksiężników* świadczy o umiejętności kreowania zupełnie różnych fantastycznych rzeczywistości i sprawnego poruszania się w nich. „Krwawa gra” Wolfe’a, istotnie krwawa i mroczna, nie jest jednak przeładowana koszmarnymi obrazami, a przy tym zwięzła i wyrazista – których to cech zdecydowanie nie dostaje opowiadaniom kilkorga autorów wymienionych w dalszych podpunktach. „Kozły ofiarne” Eriksona, z nieco przewrotną i dynamicznie poprowadzoną intrygą, grzeszą tylko pewnym nadmiarem wulgaryzmów i trochę nijakim zakończeniem, ale i tak w mojej ocenie należą do opowiadań najbardziej udanych.
- że najpewniej będzie mi odpowiadał również cykl „Planeta Majipoor” Roberta Silverberga. Osadzone w jego realiach „Ciężkie czasy dla Nocnego Targu w Bombifale” kuszą nie tyle oryginalnością samej intrygi, co świata przedstawionego, tak bogatego w myślące istoty humanoidalne i niehumanoidalne, jak Lucasowa Galaktyka.
- że zdecydowanie nie w moim guście będą dzieła Glenna Cooka, Joego Abercrombiego, Billa Willingtona, Caitlin R. Kiernan i Guya Keyesa. Niemal bliźniaczo podobne (różniące się tylko scenerią i rodzajem misji, jaką wypełnić ma grupa najemników) opowiadania Cooka i Abercrombiego zwracają uwagę głównie ilością wulgaryzmów, płynących z ust bohaterów. Zgoda, prostaccy żołdacy nie mogą używać wykwintnego języka, ale mogliby się autorzy wysilić na coś więcej niż wszechobecne „k...y” – skoro potrafi Sapkowski , potrafi chyba i kto inny! „Zuchwali złodzieje” Willingtona nie zachwycają ani oryginalnością, ani pointą. „Nieskalani” Keyesa to połączenie ciekawej koncepcji z nieumiejętnością jej klarownego wyłożenia. W „Córce morskiego trolla” Kiernan trudno dopatrzyć się jakiegoś przesłania, a sam sposób narracji też nie zachęca do bliższego zapoznania się z innymi utworami autorki.
- raczej nie skuszę się też na kolejne przygody z twórczością K.J.Parkera (nie odpowiada mi poczucie humoru autora) ani Tima Lebbona (za dużo okrucieństwa).
Pozostało jeszcze czworo autorów opowiadań, w przypadku których po przeczytaniu jednego opowiadania nie jestem ani na „tak”, ani na „nie”.Spośród nich największe moje zainteresowanie wzbudził Michael Moorcock; jego „Czerwone perły” są nieco przydługawe, ale często taki sposób narracji lepiej sprawdza się w powieściach. I może nieco lepiej rozumiałoby się intrygę, gdyby miało się wcześniej do czynienia z Elrykiem z Melnibone i jego ziomkami? W „Śpiewającej włóczni” Jamesa Enge brakowało mi trochę bardziej klarownego wytłumaczenia, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej; być może w formach epickich autorowi to lepiej wychodzi – więc jeśli pojawi się polskie tłumaczenie serii opowieści o Morlocku, nie zarzekam się, że nie spróbuję przeczytać czegoś więcej. „Majster Ton” i „Czarodziej z Wiscezanu” sugerują, że również Michael Shea i C.J. Cherryh miewają ciekawe pomysły, natomiast nie zawsze dobrze sobie radzą z objaśnianiem zasad działania świata przedstawionego.
Oprócz wyszczególnionych powyżej konkluzji, lektura antologii pozwoliła mi na poczynienie jednego intrygującego spostrzeżenia: rdzennie słowiańskie i cieszące się pięknymi tradycjami imię Kazimierz łatwiej dziś spotkać w utworach anglojęzycznych pisarzy fantasy (w 2 z 17 opowiadań noszą to imię bohaterowie parający się magią – jeden stary mistrz i jeden uczeń), niż na przykład w polskiej szkole (dobrze, jeśli w przeciętnym gimnazjum, liczącym od 200 do 300 uczniów, znajdzie się choć jeden Kazik...). Ciekawe, dlaczego?
Ale dalej już całkiem serio: do „Mieczy i mrocznej magii” warto zajrzeć zwłaszcza wtedy, gdy mamy ochotę na nowe lektury z lubianego gatunku i potrzebujemy się zorientować, po którego autora twórczość sięgnąć w pierwszej kolejności.