„Wiecie (…) to jest moment ostatecznej zemsty na Hitlerze. Protestanckie dzieci czczą katoliczkę ratującą żydowskie dzieci w Getcie warszawskim i dają przedstawienie w żydowskim teatrze w Warszawie. A filmuje to niemiecka telewizja.” – powiedział rabin, gdy grupa uczniów ze szkoły w stanie Kansas wystawiła swoje przedstawienie Życie w słoiku, które zainspirowało ich do poszukiwań. To właśnie im Polacy zawdzięczają „odkrycie” Ireny Sendler, kobiety, która uratowała dwa razy więcej dzieci niż Oskar Schindler uratował robotników w swojej fabryce. A jednak to on jest znany, a ona – nadal nie do końca „odkryta”.
Nie będzie o tym, dlaczego tak się stało, dlaczego o Schindlerze wiedzą niemal wszyscy, a ostatecznie przypomniał o nim pewien hollywoodzki reżyser, kręcąc wielki film, który okazał się prawdziwym hitem. O Sendlerowej też powstał film, też już po jej śmierci, i chociaż rolę Ireny odgrywała także zdobywczyni Oscara, to jednak sam film miał inny zasięg i został potraktowany jako film drugiej kategorii, telewizyjny, niby znany, a jednak nie do końca głośny. Zupełnie jak Sendlerowa.
Przypadkiem uczennica szkoły średniej dostaje krótki artykuł o niejakiej Irenie Sendler, która zrobiła tyle dobrego, ratując dzieci w czasie wojny, ale właściwie niewiele o niej wiadomo. Jest rok 1999. Dziewczęta, które angażują się w realizację projektu historycznego na podstawie tej szczątkowej informacji, poszerzają ją o kolejne fakty historyczne i informacyjne, związane z Holocaustem i Gettem w Warszawie, tworzą sztukę Życie w słoiku, odwołując się w ten sposób do metody chronienia informacji o uratowanych dzieciach. Szukają informacji o samej Irenie, są zaskoczone jedynie szczątkowymi informacjami, brakiem jej wizerunku, fragmentarycznie dostępną biografią.
A potem zaczyna się nakręcać machina zainteresowania starszą panią, która w 1965 dostała medal i została zaliczona do grona Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, a w 1983 roku posadziła swoje drzewko w Yad Vashem. Pierwszy przyjazd dziewczyn do Polski, wraz z nauczycielem i pomysłodawcą całości projektu, to jednocześnie moment, gdy o Irenie Sendler robi się głośno w mediach nie tylko polskich. I to zainteresowanie nie słabnie z roku na rok.
Potrzebne były uczennice amerykańskie, aby światu przypomnieć o polskiej pracownicy pomocy społecznej, która razem z innymi, równie odważnymi ludźmi, stanowiła siatkę osób ratujących żydowskie dzieci bezpośrednio z Getta. Potrzebny był amerykański lekarz pediatra, który napisał tę książkę. Potrzebni byli ludzie dobrej woli, którzy stworzyli nagrodę jej imienia, którzy zaczęli jej imieniem nazywać szkoły, a w maju 2013 roku sama Sendlerowa „zasłużyła” na własną aleję w pobliżu Muzeum Historii Żydów Polskich. I Jan Karski jej tam także towarzyszy, siedząc na fotelu i patrząc na to wszystko, co pozostało z czasów Getta.
Może to dobrze, że Amerykanie pomogli w odkryciu i nagłośnieniu bohaterki. Odruchy serca, jak widać, są językiem uniwersalnym i prowadzą do wielkich działań.