Odkrył rodzinną pamiątkę. Domaga się jej zwrotu od polskiego muzeum
Wnuk Maryli Grossmanowej, bohaterki obrazu "Fałsz kobiety" Witkacego, wciąż stara się pozyskać na własność dzieło z wizerunkiem babki, które od ponad 30 lat należy do zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie. – Od 16 lat mam na to nadzieję. I będę ją miał, dopóki żyję – oświadczył w szwedzkim radiu.
Obraz zatytułowany "Fałsz kobiety - autoportret z portretem Maryli Grossmanowej" Stanisław Ignacy Witkiewicz namalował pastelami w 1927 r. Dzieło powstało na zamówienie zamożnej klientki, która wraz z mężem podzieliła tragiczny los ludności pochodzenia żydowskiego i w 1942 r. została wywieziona do obozu zagłady. Wojnę przeżyła jednak jej córka, a Martin Kahlberg to urodzony po wojnie i mieszkający w Szwecji jej syn. Od 16 lat domaga się on zwrotu portretu babki, który znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.
Obraz Witkacego, który pod wieloma względami wyróżnia się na tle innych zamówionych u artysty prac, wojnę przeleżał w piwnicy kamienicy Grossmanów. Po wojnie przejęła go administracja budynku. A później został kupiony przez rodzinę Kryńskich, która sprzedała go w 1998 r. I tak dzieło od ponad 30 lat stanowi cenny eksponat Muzeum Narodowego w Warszawie.
Zobacz: Ukryte pod tynkami. Polacy i Holendrzy pokonali wielkiego odkrycia
"Fałsz kobiety" przedstawia zarówno Witkiewicza, jak i jego klientkę Marylę Grossmanową, której oblicze zostało utrwalone podwójnie. Z listów artysty do matki wiadomo, że Witkacy podjął się realizacji zamówienia niechętnie, pewnie stąd łobuzerska mina i zaciśnięta pięść mężczyzny, który na płótnie uwiecznia demoniczny wizerunek z pozoru niewinnie wyglądającej modelki.
Dla Martina Kahlberga to przede wszystkim jedyny utrwalony obraz zamordowanej babki. O istnieniu portretu dowiedział się z pocztówki, którą w 1985 r. przysłano z Polski jego matce. Po jej śmierci mężczyzna zlecił tłumaczenie wiadomości i dowiedział się o cennej rodzinnej pamiątce, która postanowił odzyskać. – Od 16 lat mam na to nadzieję. I będę ją miał, dopóki żyję – oświadczył przed kilkoma miesiącami w szwedzkim radiu 72-latek.
Mężczyzna uważa, że oddanie w jego ręce dzieła Witkacego byłoby aktem sprawiedliwości. W tym celu powołuje się na umowę dotyczącą dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców. Polskie muzeum argumentuje, że obraz zakupiło od osoby prywatnej, a majątek nie został zrabowany przez okupanta.
– Nie ma znaczenia, gdzie znaleziono obraz. Ważne, że właściciele zostali zabrani przemocą przez nazistów i go nie sprzedali – twierdzi Carl Magnus Lilienberg.