Przeczytawszy bite pięćset stron lektury nadal nie umiem znaleźć odpowiedzi na pytania, jakie zarysowały mi się po pierwszych kilku rozdziałach. To oczywiście immanentna cecha długich powieści, które pastwią się na czytelnikiem i jego kieszenią, mamiąc znakomitym początkiem, intrygującym pomysłem i wodząc go przez ileś tam stron wypełnienia środka, aby wreszcie wszystko się rozstrzygnęło w sposób - nie daj Boże - rozczarowujący. Pierwsza odsłona Imajiki wypisz wymaluj ów schemat wypełnia. Jest to kawał solidnej prozy, sprawnie napisana powieść, której początkowy obraz obyczajowy z Nowego Jorku i Londynu powoli ustępuje przed pokręconą wyobraźnią autora, przenoszącą bohaterów w odległe Dominia, gdzie może już sobie swobodnie pohasać.
Osobiście nie kręciły mnie opisy światów przemierzanych przez Pie'a i Gentle'a, portrety mieszkańców żywcem wyciągniętych ze średniowiecznych bestiariuszy i obdarzonych dziwaczną inteligencją. Ciekawszy był pomysł z "rozmazywaniem" rzeczywistości, ze stopniowym oswajaniem głównych bohaterów z oczywistym dla mieszkańców pozostałych Dominiów faktem, że racjonalne bytowanie Ziemian i likwidacja magii to ułuda, a prawda dostępna jedynie nielicznym powoli wymyka się jej depozytariuszom.
Jednak to, co stanowi najciekawszy motyw w Imajice, jest również jej poważną wadą. Otóż postawmy się na chwilę na miejscu takiej Judith, która nagle dowiaduje się, że rzeczywistość, którą zna i w której nieźle się jej w niej powodzi jest tylko jednym z kilku przejawów innej realności. Że to, co widzi, czuje i dotyka nie jest tym, za co je całe życie miała. Normalny człowiek zacząłby podejrzewać objawy paranoi i czym prędzej skorzystałby z porady specjalisty. Ale nie Judith, kobieta niepamiętająca swojej przeszłości. Ona to wszystko akceptuje i wierzy bez zastrzeżeń, niczym dwuletnie dziecko w reklamę batoników. Co więcej, ni stąd ni zowąd ujrzenie mitycznego Yzordderrex staje się marzeniem jej życia, do celu tego dąży z konsekwencją i sposobami, które nie wiem czemu przywiodły mi na myśl postać Agryppiny Młodszej. I oczywiście nietrudno zgadnąć, że Judith to nie jest tam jakaś zwykła kobieta, tylko Ktoś, jednak wolałbym, aby nawet powieści fantastyczne rządziły się choć odrobiną psychologicznego
prawdopodobieństwa postaci. Podobnie zachowuje się Gentle, sybaryta, który bez cienia zdziwienia przenosi się w świat jak z halucynacji, co więcej, bardziej się nim przejmuje, niż swoim ojczystym.
Niemniej jednak Piąte Dominium jest solidnym czytadłem, może bez jakiejś widocznej myśli przewodniej czy ambicji autora, za to dostarczy solidnej i mrocznej rozrywki nie tylko fanom fantasy, pod warunkiem że są w stanie zapamiętać nadzwyczaj udziwnione nazwy własne.