O tym, dlaczego warto urodzić się w Pakistanie, a następnie wyemigrować
Po dwóch rewelacyjnych książkach pochodzącego z Dominikany Junota Diaza w prozatorskiej serii Znaku otrzymujemy kolejną świetną powieść – Wybuchowe mango, debiut Mohammeda Hanifa, pisarza urodzonego i wychowanego w Pakistanie, a obecnie mieszkającego i pracującego w Wielkiej Brytanii. Te fakty biograficzne w przypadku powieści Hanifa odgrywają niebagatelną rolę, a uzupełnić je należy o następujące pozycje z jego bogatego CV: Hanif jest absolwentem prestiżowej Akademii Pakistańskich Sił Powietrznych i zawodowym pilotem; karierę lotniczą porzucił jednak dla dziennikarstwa, które od 1996 roku uprawia w Londynie (obecnie jest szefem serwisu BBC Urdu); jest także absolwentem programu creative writing na University od East Anglia.
Dlaczego te wszystkie fakty są znaczące w przypadku Wybuchowego mango? Po pierwsze, akcja debiutanckiej powieści Hanifa toczy się w Pakistanie, a konkretniej w środowisku kadetów Akademii Pakistańskich Sił Powietrznych (realia doskonale znane samemu autorowi), przyszłych pilotów służących Republice Islamskiej oraz słynnemu fanatycznemu (a także ekscentrycznemu, paranoicznemu, niezrównoważonemu, żałosnemu, budzącemu jednocześnie litość i trwogę) prezydentowi Pakistanu w latach 1977-1988, generałowi Muhammadowi Zii ul-Haq. To właśnie jego historię poznajemy na przemian z pierwszoosobową narracją prowadzoną przez Alego Szigri, młodego podoficera, który musi sobie poradzić nie tylko z nauką cichej musztry, ale także z nagłym zaginięciem swego najbliższego przyjaciela, kadeta Obaida oraz dokonaniem zemsty na mordercach własnego ojca, legendarnego pakistańskiego wojskowego.
Po drugie, pokazanie wszystkich absurdów i machinacji władzy pakistańskiej, ostre i bezkompromisowe sportretowanie generała Zii, jego rodziny, otoczenia i podwładnych, a także groteskowy, surrealistyczny obraz Pakistańskich Sił Powietrznych – to wszystko nie byłoby prawdopodobnie możliwe, gdyby Hanif nie przebywał od kilkunastu lat na emigracji, gdzie z jednej strony mógł nabrać dystansu do kraju, w którym się wychował, a z drugiej napisać wszystko, co tylko przyjdzie mu do głowy, bez obawy o jakiekolwiek konsekwencje swoich najbardziej nawet niepoprawnych politycznie sądów (inna sprawa, że książka ta idealnie dopasowuje się do aktualnych przekonań i wyobrażeń przeciętnego europejskiego odbiorcy na temat krajów islamskich).
Po trzecie wreszcie, połączenie niewątpliwego talentu pisarskiego Mohammeda Hanifa z ukończonymi studiami kreatywnego pisania dało niewiarygodne wprost efekty. Wybuchowe mango to powieść pod każdym względem perfekcyjna – misternie skonstruowana i podzielona na dwie, przeplatające się, ściśle ze sobą związane, główne historie, pełna wartkiej, przygodowej, zgoła sensacyjnej akcji, nagłych i niespodziewanych zwrotów fabularnych, pełnokrwistych i sugestywnie opisanych postaci tak pierwszo- jak i drugoplanowych. Do tego jeszcze: wartkie, soczyste, pełne pierwszorzędnego, wisielczego humoru dialogi, frapujące opisy, doskonale skrojone porównania i metafory („W jego pamięci jest więcej dziur niż w starej tarczy do strzelania z broni krótkiego zasięgu”; „Wyglądał jak niedbale ucharakteryzowany niewolnik z bollywoodzkiego filmu”; „Maszyna wyglądała jak uwięziony na plaży ogromny szary wieloryb, który nie wie, jak wrócić na pełne morze”). Podobne wrażenie (że oto czytam powieść perfekcyjną, z doskonale
odmierzonymi wszystkimi składnikami) miałem też przy lekturze prozy Junota Diaza czy Judy Butnitz. Wszyscy troje – Hanif, Diaz i Budnitz – albo ukończyli kursy creative writing, albo sami takie zajęcia prowadzą. Przypadek? Jeśli nawet, to oby jak najwięcej takich przypadków.
Niektórzy recenzenci zarzucają Hanifowi wtórność, brak oryginalności oraz – co prawda, niezwykle sprawne – ale jednak podkradanie pomysłów, rozwiązań fabularnych i konstrukcyjnych Wielkim Mistrzom Prozy takim, jak Joseph Heller (Wybuchowe mango to ponoć pakistański Paragraf 22), Gabriel Garcia Marquez, Salman Rushdie czy Franz Kafka (opisy nadużyć władzy, przesłuchań, więzień czy urzędowych absurdów miałyby przypominać nam o autorze Procesu). Rzeczywiście, mamy tutaj do czynienia z pewnymi podobieństwami, zapożyczeniami czy – jak kto woli – kradzieżami. Ale jeśli ktoś kradnie i zapożycza się tak twórczo, tak brawurowo, to, przepraszam bardzo, nie mam nic przeciwko takim „niecnym występkom” prozaika. I chciałbym widzieć, czy któryś z naszych twórców umiałby w taki sposób „przepisać” Marqueza czy Rushdiego. Będę pierwszym, który wychwali taką „wtórną” prozę pod niebiosa. I na zakończenie jeszcze, wielkie brawa dla tłumaczki, Olgi Masoń-Kędzierskiej, która sprawiła, że Wybuchowe mango wcale nie jest
gorsze od A case of exploding mangoes. Kongenialny przekład.