Standardowa historia miłosna – opisana na tle cyrkowego półświatka dziwów i kuriozów, słoni i koni, łotrów i jeszcze większych łotrów – sprzedać się musi. Nie dziwi więc ani imponujący nakład powieści Sary Gruen, ani okładkowy entuzjazm polskiego wydawcy (takiż – twórców filmowej adaptacji). W Wodzie dla słoni autorka opowiada o świecie pozorów – tych estradowych, stwarzanych przez trupę artystów Najbardziej Osobliwego Widowiska na Ziemi Braci Benzinich, i tych niescenicznych (w domyśle: „życiowych”). Bohater książki – osierocony student weterynarii, Jacob Jankowski – poznaje oto brutalne realia funkcjonowania wędrownego cyrku. Przy okazji wdaje się w romans z mężatką, zatarg z karłem-współlokatorem i emocjonalną relację z krnąbrnym słoniem. Intryga być może niezbyt odkrywcza, lecz niewątpliwie widowiskowa.
Jeśli doszukiwać się w książce znamion realizmu, wypada zwrócić uwagę nie tyle na wątek romansowy (skądinąd – dość oklepany), ile na plastycznie odtworzoną scenerię. Sara Gruen podkreśla w posłowiu, że poszczególne elementy fabuły zostały oparte na prawdziwych, udokumentowanych zdarzeniach z przeszło kilkudziesięcioletniej historii amerykańskich cyrków wędrownych. Książka, wzbogacona archiwalnymi fotografiami, w wiarygodny sposób oddaje atmosferę opisywanego środowiska – począwszy od zapachu popcornu, hermetycznego rozróżnienia miastowych „ćwoków” i cyrkowych „artystów”, na klownach, brodatych kobietach i martwych hipopotamach zakonserwowanych w formalinie kończąc. Specyficzny klimat opowieści – której dominująca część rozgrywa się latem 1931 r., w okresie prohibicji, w sennej scenerii amerykańskich miasteczek i pociągowych wagonów wędrownej trupy – tworzą głównie charakterystyczne postaci. Autorka mnoży cudaczne kurioza i dba o dramatyzm fabuły, wprowadzając klasyczne (żeby nie powiedzieć: szablonowe)
czarne charaktery – mężów-schizofreników, dyrektorów-krętaczów i chłopców od brudnej roboty. Woda dla słoni zyskuje w efekcie typowo amerykański, komercyjny charakter powiastki o miłości w czasach, które uczuciowym perypetiom wybitnie nie sprzyjają.
Dość standardowa jest także kompozycja książki, przybierającej formę literackiej wędrówki po młodzieńczych wspomnieniach głównego bohatera – teraz dziewięćdziesięcioletniego staruszka o krewkim usposobieniu, terroryzującego personel społecznego domu opieki. Gruen utrzymuje opowieść w nostalgicznym, melancholijnym klimacie, który w połączeniu z rzewnym opisem przeszłości Jacoba współtworzy obraz „starych dobrych czasów”. Umiarkowane tempo akcji miejscami nieco nuży – Woda dla słoni dynamizmem akcji nie grzeszy, a rozwiązania poszczególnych wątków są łatwe do przewidzenia. Autorka wyraźnie stara się stopniować napięcie i ubarwiać intrygę humorystycznymi wstawkami (całkiem udanymi). Wykorzystuje jednak szablonowe motywy – zakazanej miłości, kary wymierzonej w złych bezduszników i mitycznego „powrotu do korzeni” – wskutek czego całość traci na oryginalności. Lektura książki nie nastręcza zatem większych trudności – otrzymujemy klarowny podział na bohaterów złych i dobrych, niezbyt skomplikowaną instrygę
i przejrzystą formę rozdziałów o charakterze retrospekcji. Historię ludzkich dramatów, rozgrywających się wewnątrz cyrkowego namiotu Braci Benzinich, można więc uznać za dość powierzchowną, lecz niepozbawioną uroku, „życiową” opowieść – typową dla współczesnej literatury popularnej.
Cyrk to dobrze naoliwiona maszyneria, a tworzą ją wyłącznie najsilniejsi – tak pokrótce, chociaż chyba nieco na wyrost, można by podsumować przesłanie powieści Sary Gruen. W zamierzeniu autorki Woda dla słoni ma demaskować bezwględne mechanizmy cyrkowego biznesu, w którym człowiek to towar o ograniczonym okresie ważności.* Historię Jacoba, Marleny i słonicy Rosie trudno jednak uznać za społeczny traktat o wyzysku (choć budujący morał się w treści pojawia).* W gruncie rzeczy otrzymujemy bowiem kolejny lekki romans z podręcznikowym happy endem – romans ciekawy o tyle, że osadzony w barwnych realiach i wzbogacony nieco dziwacznym (lecz nie całkiem fikcyjnym) polskim akcentem. Lektura książki niekoniecznie skłoni do głębszej refleksji, ale na pewno nie zaszkodzi – wakacyjnych relaksatorów nigdy dość.